Rozdział 13 - Dlaczego on? Czemu nie ja?

1.1K 64 5
                                    

   Poprawiłam bandaż który był owinięty wokół mojego ramienia. Sukienka raczej nie do wyrzucenia, ale będę musiała ją wyprać gdzieś po za domem. Jeśli Charlie zobaczy krew, zaschniętą, miała bym kłopoty. Siedziałam w salonie popijając mocną Whisky. Musiałam to przeboleć, bo rana na ramieniu cholernie mnie bolała. Gdy poczułam znajome ciepło które powoli rozpowszechniało się po moim ciele, skrzywiłam się biorąc głęboki oczyszczający oddech. Poprawiłam włosy które już nie były proste a prezentowały falowane kołtuny. Siedziałam z Rose, która siedziała na kanapie nieruchomo, oraz Esme która siedziała obok mnie. Czekałam na siostrę która miała akurat wyciągnięte resztki szkła przez rozbity wazon. Moja głowa zawisła a na policzkach pojawiły się czerwone rumieńce. No tak...wypiłam całą butelkę.

   - No nie. Jest pijana. - odparła Rose wstawając. - Niech zostanie z nami. Ojciec nie może jej tak zobaczyć. - podtrzymała, a raczej złapała mnie bo prawie się zatoczyłam. Oby dwie wampirzyce mi pomogły ułożyć się na kanapie. Byłam na wpół przytomna. Rose zdjęła mi buty i okryła kocem. Zasnęłam, pijana i zmęczona w jednym.

   Następnego dnia obudził mnie czyjś dotyk. Otworzyłam oczy. Zastałam Edwarda który zwisał nade mną. Przetarłam oczy, które zaczęły mnie piec po dużej warstwie tuszu do rzęs. Spojrzałam zaspana na niego. Po czym usiadłam otulając się kocem który był na mnie. Wampir odsunął się by zrobić mi miejsce.

   - Gdzie ja jestem? To nie mój pokój... - dobra, jeszcze spałam.

   - Jesteś u nas. Jest ósma godzina. - oznajmił po czym usiadł obok mnie. Ziewnęłam, zasłaniając usta grzecznie. Przeczesałam włosy.

   - Jak zostałam u was? - spytałam patrząc przed siebie a nie na niego.

   - Wypiłaś całą Whisky, po czym zemdlałaś w ramionach Rose. - zarumieniłam się bardzo zawstydzona. Taki wstyd! Wstałam nadal otulona kocem. Ruszyłam do łazienki na piętrze. Po drodze natknęłam się na wampirze małżeństwo.

   - Jak się czujesz kochanie? - spytała przejęta Esme. Uśmiechnęłam się blado do niej, a tusz rozmazał się na moich dolnych powiekach.

   - Lepiej, można tak powiedzieć. - oznajmiłam.

   - W łazience masz rzeczy na przebranie. Edward przyniósł kilka jak odwoził twoją siostrę. - wskazał ręką na Edwarda. Odwróciłam się, wpatrywał się w jeden punkt.

   - Rozumiem. To ja pójdę. - ruszyłam do łazienki bo zaczęło mi być zimno. Wampirze małżeństwo spojrzało na mnie smutne i zdezorientowane.

   Gdy wyszłam z łazienki ubrana w zwykły szary T-shirt, granatowe dżinsy i wysokie trampki ruszyłam do kuchni z mokrymi włosami. Dobrze, że Edward zabrał mi także bluzę. Zarzuciłam ją na ramiona jak weszłam do ciepłej i pełnej wspaniałych zapachów kuchni. Usiadłam na blacie. Rose z Esme robiły mi śniadanie.

   - Nie musiałyście. - oznajmiłam biorąc marchewkę która była w zlewie. Rose mi ją odebrała, po czym dała do miksera.

   - Musisz zjeść. To w końcu-

   - Rose. - upomniała ją twardo Esme. Spojrzałam na wampirzą matkę a później na blond włosą która już milczała.

   - Coś nie tak? - spytałam schodząc, albo raczej zeskakując z blatu. Rosalie spojrzała na mnie z wyrzutami w oczach, lecz było w nich coś jeszcze. Smutnego. Wzrok pełny bólu i goryczy. Otworzyłam usta, lecz głos przyjaciela zagłuszył krótką ciszę jaka panowała w kuchni między nami.

   - Maya...możemy pogadać? - spytał mnie Edward znów patrząc w jeden punkt a później na mnie. Nie odwróciłam się, lecz dopiero po kilku sekundach spojrzałam na niego poważnie. Przytaknęłam.

   Coś czuję, że te wieści będą złe.

   Zabrał mnie na spacer po lesie na ich terytorium. Schowałam ręce do zapinanej bluzy, a na mokrą, albo bardziej wilgotną głowę, założyłam kaptur. Szliśmy tak z dziesięć minut w milczeniu. Co dwie minuty patrzyłam na niego kątem oka, jego twarz była kamienna, bez najmniejszych uczuć. Szłam takim samym tępem jak on. Po krótkiej chwili stanęłam, on tak samo, lecz nie odwrócił się do mnie.

   - Powiedz mi. O co chodzi? - spytałam wyjmując ręce z kieszeni. Nie odpowiedział, tylko milczał. Opuściłam głowę parząc na swoje buty.

   - Musimy odejść. - podniosłam głowę momentalnie. Zrobiłam mały krok w przód wyciągając w jego stronę rękę. Dotknęłam rękawa jego eleganckiej bluzy. Drgnął na mój dotyk. Szybko przytuliłam go od tyłu. Nie zamierzałam go teraz puszczać. Nie! On nie może odejść! Nie teraz!

   - Co masz na myśli? - spytałam najspokojniej jak umiałam. Milczał, czułam jak jego dłoń drży pod wpływem mojego dotyku. Spojrzałam na jego zaciśniętą pięść. Czułam, że on tak samo cierpi jak ja w tym momencie.

   - Musimy odejść. Chodzi o Bellę. - podnosi drugą dłoń po czym na nią patrzy. - Podczas tego przyjęcia mogłem zrobić jej krzywdę, ty także ucierpiałaś, co jeszcze bardziej mnie zraniło. - wtuliłam twarz w jego plecy. Zaczęłam lekko szlochać. - Mal...

   - NIE! NIGDY NIE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ! - krzyknęłam tak głośno, że ptaki rozerwały się z drzew i odleciały. Chłopak spojrzał w górę, zacisnął usta oraz zmrużył oczy.

   - Muszę. Muszę was chronić, zwłaszcza ciebie. - powiedział to bardzo zraniony, trzęsłam się. Z emocji ale także i ze smutku. Czemu musiał odejść?! Sama dobrze umiem się obronić! W końcu jestem samicą Alfa, a nie wilkołaczym podludkiem! Bella potrzebuje nas obu, a nie tylko mnie.

   - Pomyślałeś, chociaż o Belli? Co ona będzie czuć? Ja umiem się obronić, a ona nie! - oderwałam się od niego, a na moich policzkach zaczęły lecieć strumień łez. Zrobiłam dwa kroki od niego, zacisnęłam usta jak i dłonie w pięści. Odwrócił się w moją stronę.

   - Obronisz ją, wierzę w ciebie. - zbliżył się do mnie, dotknął moją dłoń, a drugą ujął mój policzek odgarniając łzę. - Obronisz ją...

   Po tych słowach musnął namiętnie moje usta. Przymknęłam oczy, oddając nieśmiało lecz tak samo namiętnie jak on. Czułam się wspaniale, jak w niebie. Jacob nigdy nie dawał mi takiej energii w pocałunkach ani uczucia, jakie niby nas łączyło. Po pół minucie poczułam na swoich wargach przeraźliwy chłód, otworzyłam oczy.

   Już go nie było. Nie było mojego Edwarda.

   Padłam na kolana, na świeżą deszczową trawę. Schowałam twarz w dłoniach i skuliłam się. Krzyknęłam zrozpaczona, krzyknęłam pewnie tak głośno, że zwołał dwa wilki z lasu obok. Sam i Jacob. Przyglądali się mnie z widocznym przejęciem na wilczych pyskach. Skuliłam się jeszcze bardziej obejmując się wokół ramion. Czemu to tak cholernie boli?! Przecież mam miłość, ale strata tak wspaniałego przyjaciela jest gorsza niż najgorsze zerwanie. Upadłam na bok ciała nadal skulona. Usłyszałam skamlenie. Nie podniosłam głowę, zbyt rozpaczałam. Łzy same leciały z moich zamkniętych oczu, a zęby mocno przygryzły wargę, która zaczęła się robić sina.

   Straciłam go!

ωιℓ¢zα ѕισѕтяα | zмιєяz¢нOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz