Połowa niewielkiego ciała znajdowała się na łóżku, a druga na podłodze. Czuła się jakby przejechał po niej walec i sto siedemdziesiąt cztery inne pojazdy. Wciąż jednak była zadowolona. Wpatrywała się w stojący na stoliku pucharek i leżący obok dyplom, a także bukiet róż, który wstawiła do ściętej butelki po Coca-Coli.
Pokazy się udały. Kiedy grupa Ise zawładnęła parkietem, a na koniec otrzymała pamiątki, widownia biła głośne brawa. Nawet jeśli byli to wyłącznie członkowie rodzin jej podopiecznych, zapatrzeni w swoje pociechy, wciąż przyjemnie się tego słuchało. Potem cała ekipa złapała swoją trenerkę na korytarzu i rzuciła się na nią, niczym wygłodniałe zwierzęta. Podarowali jej swoją nagrodę, w ramach wdzięczności za dotychczas spędzony z nimi czas, a Namhee i Yoonji przynieśli z szatni bukiet. Następnie razem udali się do kawiarni, by zjeść po ciastku i wspólnie świętować udany dzień, mimo paskudnego zimna i zniechęcającej do wszystkiego szarugi.
Gdy tylko dotarła do domu i opadła na sofę, z której zaraz się zsunęła, zrozumiała, że jej baterie naprawdę były na wykończeniu. A musiała jeszcze wyrzucić pełen worek śmieci, wziąć prysznic, zjeść coś i spakować się. O siódmej mieli samolot do Hongkongu.
I ta myśl męczyła ją chyba najbardziej.
— Czemu nie wzięłam czapki — szepnęła, wychodząc przed klatkę.
Osiedlowe kontenery znajdowały się z boku budynku. Ruszyła tam prędko, niemalże truchtem, drżąc z zimna i pragnąc jedynie stać już w kabinie prysznicowej, by zlać się gorącą wodą. Otworzyła furtkę i zamaszyście wrzuciła do kubła czarny worek, po czym zaczęła się wycofywać. Coś jednak usłyszała. Początkowo zignorowała rumor, wmawiając sobie, że to jedynie omamy spowodowane zmęczeniem.
Ciche wołanie jednak się powtarzało. Drugi raz, trzeci, czwarty. Obeszła śmietniki kilka razy, zastanawiając się czy nie przywaliła swoimi odpadami jakiegoś bezdomnego. Jednakże bezdomni nie wydawali takich dźwięków; uklękła i zajrzała pod kontener.
— Obym się myliła — szepnęła, wsuwając tam rękę, niewzruszona smrodem i syfem.
Złapała za krawędź wilgotnego kartonu i ostrożnie go wysunęła. Kiedy odkrywała wieko, czuła, że będzie tego żałować.
— Szlag.
Przysunęła dłoń do ust, odchylając głowę. Łzy od razu zamazały jej widok i nie chciały za nic się cofnąć.
— Panienko, coś się stało?
W wejściu do budki stanął starszy dziadek, którego dobrze już znała. Pan Byun Yunjo mieszkał na parterze i zawsze, kiedy się mijali, musiał ją zagadać, choćby o pogodę. Był strasznie sympatyczny, więc nigdy nie odmawiała mu pomocy.
Tym razem jednak nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Mężczyzna wszedł głębiej i kucnął przy niej, zaglądając do środka.
— Masz ci los... Ludzie naprawdę nie mają serca.
Cztery kocięta. Trzy z nich leżały na bokach, a ich brzuszki nawet nie drgnęły. Pomiędzy ich ciałami kulił się jeszcze jeden, najmniejszy, niby biały, a jednak poszarzały od brudu. Zerkał na nich zielonymi oczyma, drżąc z zimna; słaby, prawdopodobnie na wykończeniu.
— Weźmiesz go na momencik? — zapytał Yunjo, ostrożnie dotykając jej barku.
Ise bez zastanowienia wsunęła dłonie do kartonu. Kociak nie stawiał oporu, nie miał na to nawet siły. Kiedy przysunęła go do piersi, dosłownie oparł się o nią, jakby chciał złapać choć kapkę ciepła.
— Co z nimi zrobimy? — zapytała drżącym głosem. — Nie możemy ich tak zostawić...
Staruszek westchnął smutno i wyszedł na zewnątrz. Dziewczyna podreptała za nim.
CZYTASZ
◦ Usidlona ◦ [bts]
Fanfiction❞ Jeżeli nie masz odwagi się zmienić, to zatrzymaj się tu i teraz. Fukuoka Ise, chcąc ratować resztki swojej godności i chęci do życia, postanawia uciec z rodzinnej Jokohamy. Jej droga kończy się w Seulu, gdzie z pomocą najlepszego przyjaciela - Kim...