Jimin czuł się naprawdę zmęczony. Głównie psychicznie.
Podążał żwawym krokiem z kuchni do salonu, niosąc na rękach pranie Seokjina. Miał ochotę rzucić je na podłogę i pójść dalej korzystać ze spokojnego wieczoru, ale Kim wypomniał mu, że jakiś czas temu kilkukrotnie prał gacie młodszego i wywijał jego śmierdzące skarpetki, przed wrzuceniem ich do maszyny. I to właśnie poruszyło sumienie Parka na tyle, by ruszył tyłek i spłacił swój dług.
Wszedł do sypialni i wysypał wszystko na łóżko współlokatora, zaraz zabierając się za uporządkowanie sterty ciuchów, spośród których wyciągnął trochę podniszczoną, żółtą koszulkę Namjoona. Lider pożyczył ją najstarszemu po ostatnim treningu, kiedy Taehyung, rzekomo z nieuwagi, oblał Jina sokiem na sali.
— Joonie — mruknął, popychając lekko drzwi sypialni, znajdującej się na piętrze.
Zatrzymał się już w progu, kiedy intuicja zaalarmowała go o tym, by był ostrożny. RM siedział w swojej części pokoju, na łóżku, oparty o ścianę. Ramiona opierał o zgięte nogi, pomiędzy którymi skrywał pochyloną głowę. Park słyszał stłumioną muzykę.
Początkowo myślał, że lider najzwyczajniej w świecie był zmęczony. Ostatnimi czasy skarżył się na problemy ze snem i częste migreny, które próbował zwalczać środkami przeciwbólowymi; o wybraniu się do lekarza nawet nie chciał słyszeć. Ale między prawdą a Bogiem, Jimin wiedział, że to nie było w jego stylu. Niegdyś Kim gniłby na kanapie, jojczył jak bardzo cierpi i kazałby wszystkim być cicho, ale wciąż nie chciałby być sam. Nienawidził samotności. Nienawidził izolacji.
— Hyung? — szepnął, jednak nie otrzymał żadnej reakcji. Zapukał więc w drzwi, dosyć mocno, by zwrócić na siebie uwagę. — Namjoon.
Raper uniósł głowę. Najpierw popatrzył otępiałym wzrokiem przed siebie, dopiero po chwili kierując go w stronę Parka. Wyciągnął słuchawki z uszu. Na jego jasnej twarzy wykwitł blady uśmiech i nikłe zainteresowanie obecnością chłopaka.
— Wszystko w porządku, Joonie?
— Tak — odparł, skinąwszy z wolna głową.
Nieładnie tak kłamać, hyung.
— Stresujesz się tym wywiadem? — Jimin podszedł bliżej i usiadł obok niego. — Niepotrzebnie. Poradzisz sobie, to więcej niż pewne.
Popatrzyli sobie w oczy. Na tyle głęboko, że gdyby Chim nie zdawał sobie sprawy z tego, że przyjaźnią się od lat i po prostu mają tak dobrą relację, to wyglądaliby na parę zakochanych.
Z góry wiedział, że nie chodziło o nadchodzące spotkanie z dziennikarzem znanej stacji telewizyjnej, jakie czekało ich w przyszłym tygodniu. Lider BTS od jakiegoś czasu wyglądał po prostu źle. I nie było to żadne bujanie w obłokach. Namjoon raczej brodził w głębokim bagnie, bliski zniknięcia pod jego powierzchnią. I to było zbyt niepokojące.
Jimin czasem się zastanawiał, czy ktoś prócz niego i Taehyunga dostrzegał, jak wiele Joon nosił na swoich barkach. Jak bardzo zawsze pragnął, by zespół wypadał dobrze w oczach całego świata, a szczególnie ARMYs, które tak cholernie w nich wierzyły. Wkładał w to całą swoją siłę i miłość, a ludzie i tak potrafili powiedzieć, że powinien odejść z Bangtanów. Gdyby ktoś wyburzył ten główny filar, cała konstrukcja runęłaby z niepowtarzalnym hukiem.
Seokjin nie raz podkreślał w dyskusjach to, że Namjoon zachowywał się jak tarcza, mimo, że chłopcy tego nie chcieli. Przyjmował na siebie całą krytykę, wciąż uśmiechając się do wszystkich wokół. Niestety nikt nie jest na tyle silny, by całe życie pozostawać nieugiętym. To przerażało Jimina. To, że RM w końcu się roztrzaska, jak tama, która nie daje rady powstrzymać dłużej silnych fal. Zwłaszcza, że już dostrzegał głębokie rysy na jego zszarganej psychice. Wysłuchiwał problemów swoich przyjaciół, dawał rady, szukał sposobów na ich rozwiązanie, często samemu pakując się w kłopoty. A każdy, kto tego nie doceniał, wpisywał się na listę kandydatów do odstrzelenia.
CZYTASZ
◦ Usidlona ◦ [bts]
Fanfic❞ Jeżeli nie masz odwagi się zmienić, to zatrzymaj się tu i teraz. Fukuoka Ise, chcąc ratować resztki swojej godności i chęci do życia, postanawia uciec z rodzinnej Jokohamy. Jej droga kończy się w Seulu, gdzie z pomocą najlepszego przyjaciela - Kim...