Jimin przetoczył nieprzytomnym wzrokiem po jasnym korytarzu, czując na języku gorzki smak krwi. Od kiedy opuścili mieszkanie Fukuoki, nieustannie żuł swoje policzki, co po czasie zaczęło sprawiać mu spory ból. Wciąż był on jednak lepszy od dojmującej pustki, która w irytujący sposób tkwiła w jego głowie.
Gdy próbował sobie przypomnieć, od kiedy podejrzewał Jeongguka o branie narkotyków, wszystkie wspomnienia zlewały się w ogromną, szarą plamę. Dopiero jak Jeon zniknął za drzwiami sali, w towarzystwie znajomego mu lekarza i kilku pielęgniarek, miał chwilę, by to sobie poukładać. Najpierw były tylko spekulacje. Durne, bo durne, podsuwał je sobie pod nos zupełnie sam, kiedy każde dziwne zachowanie młodszego przyjaciela sprowadzało się właśnie do tej niesympatycznej myśli. Zaczął to brać na poważnie, dopiero wtedy, gdy problem dostrzegł także Namjoon. Ale nie mieli dowodów. A bez dowodów nie orzeknie się czyjejś winy.
Tu nie chodziło o wrodzone talenty Kooka. Okay, mógł być człowiekiem renesansu, takie przypadki się zdarzały i w sumie Jimin bardzo się cieszył, że miał ów przypadek za przyjaciela. Były chwile, kiedy robił się zazdrosny; w końcu Jeongguk niejednokrotnie go w czymś przewyższył, pokonał. Nie rodziło to jednak nienawiści. Park nie obwiniał maknae za to, że sam był w czymś od niego gorszy. Po prostu w takich przypadkach starał się go doścignąć (czasami zbyt nadgorliwie).
Ale jak dobry by nie był, każdemu człowiekowi musiała się czasem kończyć energia. Jeon miał jej podejrzanie zbyt dużo, a przecież według relacji lidera, Kookie nie sypiał zbyt dobrze. Siedział po nocach, grając na komputerze, słuchając muzyki, pisząc do szuflady swoje teksty, do których nikomu nie pozwalał zajrzeć. Na treningach tryskał takimi ilościami wigoru, że Jiminowi momentami chciało się od nich rzygać. Nie hamował się także z pyskówkami, zrobił się nazbyt odważny i pewny siebie. Ale dochodziły również inne czynniki. Wszystkie te drobne rzeczy, których nie dało się spostrzec na pierwszy rzut oka, przy takim trybie życia.
— Schudł. Bywał zbyt pobudzony, miewał problemy z oczami. Niejednokrotnie ścierał zęby. — To wyszeptała Ise, kiedy jechali samochodem, tuż za autem Banga. — Nie mówiłam tego. Nie bo...
Boże. Spędzaliście ze sobą każdy dzień. Uważałam, że wpadłam w paranoję po matce. Uważałam, że skoro tego nie widzicie, to przesadzam.
Próbował ją uspokajać, kiedy w końcu straciła swoją maskę opanowania. Złamała się, jak pierdolona zapałka, kiedy wynosili nieprzytomnego Jeongguka z jej mieszkania. Stała jeszcze jakiś czas na środku, wznosząc drżące dłonie, upaprane krwią.
Jimin za to szukał kozła ofiarnego. Zastanawiał się, na kogo z chłopaków mógł zrzucić winę za brak jakiejkolwiek reakcji. A może na Sejina? W końcu był menadżerem, a jego obowiązkiem było dbanie o to, by chłopcy nie szkodzili sobie w żaden sposób. Albo na kogokolwiek ze staffu? A może na samego Bang Sihyuka?
Dlaczego nikt go nie upilnował? Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to, że coś było nie tak?
W końcu jednak znalazł odpowiednią osobę.
— To przeze mnie — wyszeptał w zamyśleniu, zwracając na siebie uwagę chłopaków.
Na plastikowych krzesełkach siedzieli pozostali Bangtani. Szef wytwórni. Kim Sejin. Rodzice Jeona i jego brat. Wszyscy utkwili w nim swój wzrok.
— Przestań — warknął Yoongi. — To nie twoja wina. A jeśli już, to wina nas wszystkich. Bo kurwa, wszyscy mamy pierdolone oczy. Na chuj nam one, skoro nie potrafimy z nich korzystać?!
— Uspokój się. — Namjoon przytrzymał go na krzesełku, kiedy chciał wstać.
Każdy wiedział, że nie skończyłoby się to najlepiej. Nie wiadomo tylko dla kogo lub czego; Min nie zwracał uwagi na obiekty, na których się wyżywał.
CZYTASZ
◦ Usidlona ◦ [bts]
Fanfiction❞ Jeżeli nie masz odwagi się zmienić, to zatrzymaj się tu i teraz. Fukuoka Ise, chcąc ratować resztki swojej godności i chęci do życia, postanawia uciec z rodzinnej Jokohamy. Jej droga kończy się w Seulu, gdzie z pomocą najlepszego przyjaciela - Kim...