Rozdział 24 - Ucieczka

325 10 0
                                    

Nie tylko ja nie mogłam oderwać wzroku od nieznajomego. Wszyscy wpatrywaliśmy się w zapartym tchem jak niematerialne ciało mężczyzny to znika to pojawia się. W miejscu gdzie powinna być głowa, światło zdaje się załamywać i jej nie widzę. W następnej chwili światło pada pod innym kątem i widzę twarz dokładnie tej samej osoby, która nawiedza mnie już od dłuższego czasu. Chociaż wszyscy zwracają uwagę na resztę ciała, które zdaje się falować jakby nie mogło zdecydować się czy przyjąć stałą formę czy nie, ja nie jestem w stanie oderwać wzroku od twarzy. TO ON. To może być tylko on. Co on tutaj robi? Kim on jest?

Dlaczego tutaj jest?

Nikt nie ośmieli się poruszyć, gdyż postać stojąca przed nami zdaje sie być nie z tego świata. I być może tak właśnie jest. Sama nie wiem dlaczego to robię, ale podnoszę się z ziemi. Ze zdumieniem zauważam, że jednak jestem w stanie wykrzesać z siebie trochę siły. Nikt mnie nie zatrzymuje, kiedy powoli krok za krokiem przechodzę między drzewami w stronę nieznajomego. Kiedy ten odwraca się w moją stronę jego spojrzenie przeszywa mnie na wylot. Zatrzymuję się gwałtownie i przełykam ślinę. Nieznajomy wyciąga przedsiebie dłoń. Trzyma w niej medalion. Mój medalion. Ten, który znalazłam w zamku. Sięgam dłonią do kieszeni spodni, tam, gdzie ostatni raz chowałam wisiorek, ale pod palcami niczego nie czuję. Czuję się zawiedziona i rozczarowana. Jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że ten tajemniczy przediot może mieć jakieś znaczenie.  Biorę głęboki wdech i robię jeszcze jeden krok, ale czyjaś dłoń powstrzymuje mnie. Zerkam na Ugoh'a, który szczękę ma zaciśniętą, a wszystkie mięśnie spięte i gotowe do ewentualnej walki. Kiedy znowu chcę spojrzeć na tajemniczego mężczyznę jego już nie ma. Zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.  

- Co za licho? - odzywa się ktoś stojący za mną. Ugoh mocniej ściska mnie za rękę, ale nie rusza się z miejsca tylko dalej wpatruje się przed siebie. 

- Mówiłem, że las jest nawiedzony. - powiedział Johnatan, który dalej klęczał na ziemi, chociaż mógłby spokojnie wstać, bo pilnujący go mężczyźni, już go nie przytrzymywali. Był blady jak ściana. Ugoh szarpie mnie gwałtownie za rękę  przez co jęczę. Odwraca się w stronę Jonathana i patrzy na niego spode łba.
- W tych lasach na pewno nie brakuje włóczęgów - warknął i zaczyna iść w stronę jednego z koni. Chciałam zaprzeć się nogami, ale nie widziałam w tym sensu. Ugoh był zwyczajnie zbyt silny i stanowczy w swoich ruchach. 

- Doskonale wiesz, że to nie był włóczęga. - powiedział Jonathan próbując podejść bliżej, jednakże jego próby zostały powstrzymane przez kilku Szkotów.

- Chcesz mi wmówić, że widziałem ducha? - zapytał Ugoh spoglądając na Johnatana przelotnie  

- Wydaje mi się że wszyscy wiemy co widzieliśmy - powiedział Jonathan i rozejrzał się wokoło. Ja również to zrobiłam. Mężczyźni, którzy wcześniej wydawali mi się groźni i niebezpieczni teraz wyglądali na przestraszonych i zabłąkanych,  przypominali małych chłopców, którzy znaleźli się nagle pośrodku bójki i nie wiedzieli zupełnie dlaczego. Ugoh skonsternowany popatrzył na towarzyszy, ale nic nie powiedział. Zamiast tego szarpnął mną jeszcze raz i podsadził na konia. Nie miałam innego wyjścia jak chwycić się siodła i podciągnąć do góry obolałe ciało. 

- Koniec postoju - powiedział  - Przygotować się do dalszej drogi. 

Mężczyźni z oporem zaczęli zbierać trochę rzeczy, które zdążyli rozrzucić po ziemi kiedy się zatrzymaliśmy. Szeptali między sobą i spoglądali z niepokojem między drzewa. Bali się. Widać to było gołym okiem. Ugoh podszedł do Jonathana, który stał teraz swobodnie po środku polany nie pilnowany przez nikogo. Zerknęłam na niego dwuznacznie. Patrzyłam się na niego intensywnie pragnąc by odwzajemnił moje spojrzenie i zrozumiał aluzję. To była nasza szansa. Mężczyźni byli zajęci przygotowywaniem koni, a Ugoh był sam i z tego co widziałam nie miał przy sobie żadnej broni. Jonathan spojrzał na mnie jedynie przelotnie i skoncentrował się na Ugoh'u idącym w jego stronę. Nie rozumiałam dlaczego nic nie robi. Wyglądał żałośnie stojąc tak przygarbionym i dalej bladym jak kreda. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że tak jak pozostali on również był przerażony zjawą, która zmaterializowała się tuż przed jego oczami równie szybko jak zniknęła. Pomyślałam o tym jak wziął mnie za czarownicę kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Musiałam udowodnić mu, że nią nie jestem. Chociaż Jonathan był potężnym wojownikiem, a przynajmniej na takiego wyglądał, był również mężczyzną urodzonym w osiemnastym wieku. Nie wiedziałam nic o jego poziomie edukacji, ale nie trudno się było domyślić, że w tych czasach łatwo było uwierzyć w historie o duchach, kiedy naukowo nie można było znaleźć na coś logicznego wytłumaczenia. Jednakże nawet ja, chodząc do prywatnej szkoły w Londynie i wychowując się w rodzinie intelektualistów, którzy od najmłodszych lat starali się zaszczepić we mnie pęd do wiedzy i odkrywania nowych rzeczy, nie byłam w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie jak to możliwe, że cofnęłam się w czasie, że pewien stary mężczyzna w kilcie prześladuje mnie od paru dni a tajemniczy medalion co chwila pojawia się i znika. Chciałam krzyknąć do Jonathana, wrzasnąć na niego, żeby się opanował, bo szansa na naszą ucieczkę wymykała się nam z każdą upływającą sekundą.

- Ciebie też mam podsadzić czy sam wsiądziesz? -  zapytał Johnatana z przekąsem Ugoh i popchnął go w moją stronę. Mężczyzna wolnym krokiem, lekko się zataczając, dosiadł konia. Wykorzystałam sytuację i za nim usiadł cofnęłam się nieco do tyłu, żeby mieć chociaż lekkie złudzenie że tym na pozór niewinnym ruchem nasze szanse na ucieczkę zwiększyły się chociażby minimalnie. Jeśli Ugoh zauważył tę niepozorną próbę wyswobodzenia się, to nie dał tego po sobie poznać. Odszedł i zaczął pakować resztę dobytku, który dalej znajdował się na ziemi. 

- Dlaczego nic nie zrobiłeś? - szepnęłam Johnatanowi na ucho obejmując go w pasie. Dalej niemiłosiernie kręciło mi się w głowie a adrenalina, która wezbrała w moich żyłach po pojawieniu się mężczyzny w kilcie ulotniła się i jej miejsce na powrót zastąpił tępy ból. - To była nasza szansa na ucieczkę 

- Wytłumacz mi jedno. - powiedział Jonathan odchylając nieco głowę w moją stronę - Dlaczego wstałaś? To wyglądało tak, jakbyś znała tego ducha. 

- Nie wiem. - odpowiedziałam, być może nieco za szybko - Mam wrażenie jakbym go już kiedyś widziała. - powiedziałam. Nie było to do końca kłamstwo, ale prawda też w sumie nie. - Dlaczego nie uciekliśmy? Mogliśmy chociaż spróbować coś zrobić. 

Być może był to idiotyzm, że w ciągu tych paru minut pragnęłam doszukać się szansy na naszą ucieczkę. Pięć minut temu leżałam na ziemi wyjąc z bólu, a potem sparaliżowana wpatrywałam się w ducha. Nie chciałam przyznawać tego sama przed sobą, ale prawdopodobnie możliwość ucieczki była minimalna. Jeśli nie niemożliwa. 

- Ledwo możesz ustać na nogach. - odparł Johnatan zwracając uwagę na oczywistą rzecz. - Nie chciałem ryzykować, że stanie ci się krzywda. - dodał. Chyba rzeczywiście się o mnie martwił.
- Od kiedy się mną przejmujesz? - zapytałam. Zastanowił się nad odpowiedzią.

- Od niedawna. 

Rozejrzałam się po polanie. Jeszcze parę minut i z powrotem ruszymy w dalszą drogę. Nie wiedziałam dokąd zmierzamy, ale bynajmniej wiedziałam co mnie czeka kiedy dojedziemy. "Spłoniesz, i ona też". 

- Czy teraz lepiej się czujesz? - zapytał Jonathan i chwycił moją dłoń tak żebym mocniej objęła go w pasie. Pół sekundy później zrozumiałam o co mu chodzi. 

- Tak, zróbmy to - powiedziałam mu na ucho i mocno przytuliłam się do jego pleców, kiedy spiął konia i pogalopowaliśmy przed siebie. Usłyszałam za sobą krzyki i przekleństwa, ale nie odważyłam się odwrócić. Pomimo głodu i zmęczenia Jonathan był świetnym jeźdźcem. Gnaliśmy przed siebie omijając drzewa i lawirując między nimi próbując zgubić ewentualny pościg, ale albo Ugoh był daleko, albo nas nie gonił, w co trudno mi było uwierzyć. Pędziliśmy przed siebie, wiatr smagał mi twarz, krew ponownie buzowała mi w żyłach, a jedyne co czułam to narastającą we mnie nadzieję. Damy radę. Uciekniemy im. Odnajdę Phoebe i postaramy się znaleźć sposób na powrót do domu. Z każdą minutą oddalaliśmy się od bandy Ugoh'a, ale Johnatan nie zwalniał. Nie zwolnił, kiedy wyjechaliśmy za linię drzew wyznaczającą granicę lasu, ani w ciągu następnych kilkunastu minut. Dopiero kiedy wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń odważyłam się odwrócić. Nie zauważyłam nikogo. 

Zagubiona w czasie (Outlander Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz