Rozdział 31 - Nadzieja

239 14 2
                                    


Od czasu mojej poważnej rozmowy z Johnatanem na temat zaufania minęły dwa dni. W tym czasie przemierzaliśmy okoliczne lasy trzymając się z dala od utartych szlaków i zmierzając w nieznanym mi kierunku. Czułam się nieco lepiej, ale dalej byłam obolała i wątpiłam, żeby miało się to zmienić w najbliższym czasie, zwłaszcza że nie miałam przy sobie tabletek przeciwbólowych. Nigdy nie byłam tak poobijana i odwodniona. Ciężko mi było stwierdzić jak poważny jest mój stan. Pomimo zawrotów głowy byłam w stanie w miarę normalnie funkcjonowac, chociaż Johnatan i tak robił częste postoje. Nie prosiłam o nie, ale i nie protestowałam, kiedy zatrzymaliśmy się po raz piąty w ciągu zaledwie paru godzin.

- Nic mi nie jest - powtórzyłam, jak poprzednim razem, chociaż poczułam przyjemne mrowienie w zdrętwiałych w nogach, kiedy zsiadłam z konia.

- Nie musimy się spieszyć - powiedział mój towarzysz i zerknął na mnie kątem oka. Chciałam pochwycić jego spojrzenie, żeby na mnie spojarzał, tak jak to kiedyś robił, ale on skutecznie unikał moich spojrzeń. Te ostatnie dwa dni były inne. Miałam wrażenie, że wszystko się pomiędzy nami zmieniło przez rozmowę jaką odbyliśmy o Phoebe i zaufaniu. Johnatan wydawał się być nieobecny, często pogrążał się w swoich myślach, nie podejmował pierwszy rozmowy. Nawet siadał nieco dalej, zachowując dystans między nami większy niż kiedyś. Jednocześnie dalej o mnie dbał. Oddawał mi większość jedzenia  i wody, a nawet whiskey, która działała przeciwbólowo. Poprzedniego wieczora oddał mi własny koc, bo noc była wyjątkowo zimna. Chciałam mu zaproponować, żebyśmy spali pod nim razem, ale nie byłam pewna jakby to odebrał. Nie wiedziałam, czy naprawdę go zraniłam okazując wobec niego brak zaufania, czy chodziło o to jaka jestem uparta i zawzięta w stosunku do Phoebe, czy może jeszcze o coś innego. A może jego nagła zmiana zachowania była tylko złudzeniem. Być może te pare dni, kiedy nas porwano sprawiły, że błędnie odczytywałam jego stosunek do mnie. Nie wiedziałam co myśleć. Nie chciałam jednak zaakceptować faktu, że Johnatan może traktować mnie jak swojego więźnia. Pomimo wszystkiego co się stało, polubiłam go.

- Nie chciałabym cię opóźniać. - powiedziałam cicho tylko po to, żeby przerwać niezręczną ciszę, która tak często się ostatnio pojawiała między nami . - Jeśli się dokądś spieszymy....

- Nie spieszymy się - odparł Johnatan chłodno i przeszedł obok mnie, a następnie usiadł na ziemi i zapatrzył przed siebie.

Podeszłam do niego, niepewna tego, co zamierzałam mu powiedzieć.

- Możemy porozmawiać? - spytałam nieśmiało i usiadłam kawałek od niego.

- Cały czas rozmawiamy.

- Nazywasz to rozmową? Te pare zdań, które ze sobą wymieniamy w ciągu ostatnich dwóch dni?

- Nie wiem o co ci chodzi.

- Wiesz. - odparłam i przysunęłam się nieco bliżej. Kiedy nic nie powiedział odezwałam się ponownie. - Posłuchaj, przepraszam cię. Jeśli cię zraniłam dwa dni temu, nie chciałam tego. Byłam przytłoczona tym co się stało, nie potrafię ci tego nawet dokładnie wyjaśnić. - wzięłam głęboki oddech - Bardzo się bałam. - powiedziałam i spojrzałam na niego intensywnie. - Nie wiesz przez co przeszłam w ciągu ostatniego tygodnia.

- Trochę wiem. - powiedział cicho.

- To nie tak, że ci nie ufam. Wszystko co mówiłam o zaufaniu, że trzeba na nie zasłużyć, dalej tak uważam. Ale są takie sytuacje, kiedy zaczynasz komuś ufać, bo masz wrażenie, że ta osoba cię nie skrzywdzi. Bo uważasz tę osobę za przyjaciela, chociaż dopiero co się poznaliście.

Johnatan zerknął na mnie spode łba. Jego spojrzenie nie wyrażało złości, raczej żal.

- Wtedy nie mogłam tego wiedziec, bo za bardzo się bałam i źle się czułam. Ale teraz patrząc z perspektywy tych paru dni, jestem tego pewna.

Nieśmiało położyłam mu rękę na ramieniu. Ten gest musiał go zaskoczyć, bo spojrzał mi prosto w oczy.

- Ufam ci, Johnatan.

Przez kilka chwil patrzył na mnie intensywnie. Miałam wrażenie, że spojrzenie jego błękintych oczu przewierca mnie na wylot. Wtedy zrobił coś co mnie zdumiało. Chwycił moją dłoń i mocno ją ścisnął.

- Cieszę się. - powiedział i uśmiechnął się - I ja cię przepraszam. Byłem zaślepiony, powinienem być cierpliwszy, a nie wpędzać cię w poczucie winy. Wybaczysz mi?

Poczułam, jak przyjemne ciepło wypływa mi na policzki. Czy on naprawdę mnie przepraszał za coś takiego? 

- Nie mam ci czego wybaczać. - szepnęłam i uśmiechnęłam się pełna ulgi.

Johnatan przesunął sie nieco i lekko pociągnął mnie za rękę, żebym obok niego usiadła. Spojrzałam przed siebie na prześwitujący między drzewami krajobraz. W oddali widziałam te same wzgórza co zawsze, rozległe doliny, oświetlone przebijającymi nieśmiało przez ciężkie chmury promieniami słońca.

- Myślisz, że dasz radę jechać w siodle przez parę godzin bez postoju? - zapytał Johnatan

- Tak, czuję się już lepiej, naprawdę.

- Cieszę się. Jesteśmy już niedaleko, jeśli się pospieszymy, to zdążymy przez zmierzchem i nie będziemy musieli nocować na dworze.

- Niedaleko czego?

- Naszej kryjówki przez najbliższe kilka dni. Spodoba ci się.

Kryjówki? Określenie miejsca, do którego zmierzaliśmy jako kryjówki wydało mi się nieco dziwne. Wiedziałam, że Johnatan czegoś mi nie mówił, ale fakt że chciał się ukrwać trochę mnie zaniepokoił. Znowu pomyślałam o Phoebe. Jeśli Johnatan nie chciał, żebym znalazła się tam gdzie ona, czy to oznaczało że coś jej grozi?

- Czy ktoś tam mieszka? - spytałam z zaciekawieniem chcąc dowiedzieć się więcej.

- Już nie. - odparł Johnatan smutno, ale nic nie dodał. Bardzo pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, ale dopiero się pogodziliśmy, a ja nie chciałam prowokować kolejnej niefortunnej wymiany zdań. Podciągnęłam nogi pod brodę i objęłam się ramionami. Nie mogłam przestać mysleć o Phobe. Bardzo za nią tęskniłam, nawet za jej ciągłym gadaniem.  Zastanawiałam się gdzie jest i co teraz robi. Czy coś jej grozi, czy jest bezpieczna. Pomyślałam też o Andym i Milesie, którzy siedząc na plaży nagle zdali sobie sprawę, że nas nie ma. I o rodzicach. Minął już prawie tydzień. Jeśli czas w domu płynął tak samo jak tutaj, rodzice na pewno dowiedzieli się, że zaginęłam. Nie dopuszczałam do siebie wcześniej tych myśli, ale teraz miałam wrażenie, że każda z nich brutalnie wdziera się do mojej głowy. Mama i tata musieli być przerażeni. Pewnie myślą, że nie żyję. Alan Coulder na pewno poniesie odpowiedzialność za zaginięcie dwóch nastolatek. Życie tak wielu osób stanęło na głowie, a to wszystko moja wina. To ja chciałam iść na plażę. Poczucie winy zalewało mnie z każdej strony, czułam jak krew w żyłach zaczyna szybciej krążyć a skóra piec z nerwów. Nie zdawałam sobie sprawy, że przygryzam wargę, dopóki nie poczułam na języku smaku krwi.

- Mary? - zapytał Johnatan i nachylił się w moją stronę. - Co się stało? - przysunął się bliżej i objął mnie ramieniem. Kiedy nic nie odpowiedziałam uścisnął mnie jeszcze mocniej, tak że moja głowa spoczywała teraz na jego piersi. Bardzo starałam sie nie rozpłakać. - Mówiłaś, że nie wiem przez co przeszłaś. Jeśli jest coś o czym chciałabyś porozmawiać, to cię wysłucham. Być może będę w stanie ci pomóc.

- Obawiam się, że tylko Phoebe może mi pomóc. - odparłam po chwili - Ale ufam ci, i wiem że musisz mieć słuszny powód, dla którego nie chcesz, żebym się z nią zobaczyła.

Poczułam jak mięśnie Johnatana się napinają.

- Obiecaj mi tylko jedną rzecz. - powiedziałam cicho i odsunęłam się nieco chcąc spojrzeć mu w oczy - Obiecami mi, że wkrótce się z nią zobaczę.

Johnatan patrzył na mnie niepewnie, ale kiedy odpowiedział poczułam przypływ nadziei.

- Obiecuję. Jeszcze się spotkacie.


Zagubiona w czasie (Outlander Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz