Rozdział 28 - Zaufaj mi

322 12 12
                                    


Reszta nocy minęła w ciszy. Johnatan wyczuł, że nie mam ochoty z nim rozmawiać, i nie naciskał, chociaż wiedziałam, że wolał ze mną porozmawiać. Jego twarz przybrała zatroskany wyraz i widać po nim było, że miał poczucie winy. Było mi go jednocześnie żal i nie. Najbardziej żałowałam sama siebie. Nigdy się nad sobą nie użalam. Z reguły, jeśli już mam ochotę ponarzekać na swój los, trwa to do godziny i zawsze mija bezboleśnie. Rodzice się nie irytują, nie zdążam urazić koleżanki i niczego nie tłukę. Potrafię sama sobie wytłumaczyć, że to tylko kolejna przeszkoda na drodze, dzięki której będę silniejsza i bogatsza w przyszłości o nowe doświadczenia. Nigdy jednak sytuacja mnie nie przerosła do takiego stopnia. Byłam sama w obcym miejscu, na dodatek w przeszłości, ranna, zagubiona i przerażona do szpiku kości. Nie miałam siły analizować sytuacji ani minuty dłużej, bo czułam, że mózg mi eksploduje. Nie miałam już nawet siły płakać. Postanowiłam zasnąć, i o dziwo, udało mi się to dosyć szybko. 

Obudziłam się, kiedy słońce już świeciło na niebie, przykryte cienką warstwą chmur. Przymrużyłam oczy, ponieważ dalej bolały mnie one od wylania poprzedniej nocy morza łez. Zerknęłam na Johnatana, który siedział tuż obok mnie. Wyglądało to tak, jakby w nocy położył się spać przy moim boku. Poczułam na tę myśl dziwny ucisk w żołądku. 

- Nie chciałem cię budzić - powiedział kiedy zauważył, że się na niego patrzę - Obiecałem przecież, że dam ci się wyspać. 

Podciągnęłam się i usiadłam próbując powstrzymać zawroty głowy. Odetchnęłam głęboko i rozejrzałam się dookoła. Miejsce wyglądało inaczej niż je zapamiętałam poprzedniej nocy. Zagajnik, w którym Johnatan postanowił spędzić noc był ciasny, i z każdej strony przed światem zewnętrznym zasłaniały nas drzewa.

- Która jest godzina? -spytałam tylko po to, żeby cokolwiek powiedzieć

- Trochę po południu. 

Wow, rzeczywiście dał mi pospać. 

- Co teraz? - spytałam i rozmasowałam obolały kark. Dużo bym dała, żeby następną noc przespać w wygodnym łóżku w miękkiej pościeli. Ba! Nie pogardziłabym nawet obozowym namiotem, nawet takim pełnym żab. 

- Sam nie jestem pewien. - powiedział Johnatan i zaczął dorzucać drewna do ogniska, które dalej leniwie żarzyło się obok nas - Możemy pojechać do mnie. - rzucił to jakby od niechcenia. Nigdy żaden chłopak nie powiedział do mnie czegoś podobnego. Nigdy nie byłam na randce, ale zawsze sobie wyobrażałam jakby to było. Marzyłam, żeby było równie cudownie jak w książkach, które tak zachłannie pochłaniałam. Nigdy bym nie przypuszczała, że usłyszę to od sporo starszego ode mnie Szkota z osiemnastego wieku, który ma mnie za złodziejkę owiec. Życie potrafi być zaskakująco irytujące. 

- Do ciebie? - spytałam i spojrzałam na niego z powątpieniem. Odgarnęłam włosy z twarzy i zatknęłam za ucho niesforny kosmyk. - A może zawieziesz mnie do Phoebe?

Spojrzał na mnie z ukosa, ale nie uśmiechnął się. 

- To niemożliwe. - powiedział

- Dlaczego? 

Westchnął i rzucił do ognia parę ziemniaków. Skąd on je wziął?

- Zaufaj mi. Lepiej będzie, jeśli pojedziemy do mnie.

- Po co? Żeby się pobrać?

Gdyby Johnatan pił teraz whiskey z pewnością by się nią zachłysnął. Niestety dzięki mnie, nie mieliśmy już ani kropli. 

- Kusząca wizja, ale nie. - odparł, a mnie zdawało się, że jego pokryte kilkudniowym zarostem policzki lekko się zaróżowiły. - Musisz mi zaufać. 

- Nie znam cię -powiedziałam i wlepiłam w niego spojrzenie. Spojrzał na mnie z lekkim smutkiem.

- Chyba jednak trochę znasz. Nie sądzisz, że gdybym chciał cię skrzywdzić już dawno bym to zrobił?

Powinnam poczuć wyrzuty sumienia, ale strach i niepewność były silniejsze. Za wiele przeszłam w ciągu ostatnich kilku dni, żeby na ślepo komuś zaufać. Nawet mężczyźnie, któremu szczerze patrzyło z oczu i który uratował mnie przed łowcami czarownic. 

- Musisz mnie zrozumieć. -powiedziałam cicho nie spuszczając z niego wzroku - To nie takie proste. Po prostu zaufać. Na zaufanie trzeba zasłużyć. 

- A nie zasłużyłem?

- Nie. Przynajmniej jeszcze nie. 

- A co muszę zrobić, żeby je zdobyć? 

Zastanowiłam się nad jego słowami. Nie wiem co on sobie wyobrażał, ale zaufania nie zdobywa się na zawołanie. Jeśli o mnie chodzi, to musi upłynąć sporo czasu zanim naprawdę komuś zaufam. Kiedyś się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że jedyne osoby, którym ufam bezgranicznie to moja rodzina. Nikt inny. 

- Powiedz mi, gdzie jest Phoebe. 

Johnatan zachmurzył się na te słowa, ale nie zamierzałam odpuścić.

- Dlaczego nas rozdzieliliście?

-Już ci mówiłem, gdzie ona jest, ale pewnie zapomniałaś. Po tym co się ostatnio działo wcale nie jestem zdziwiony. 

Mówił mi? Usiłowałam sobie przypomnieć, ale nie byłam w stanie.

- Jest na zamku Eilean Donan z moim ojcem. 

Rzeczywiście, powiedział mi to parę dni temu. Ta wiedza była jednak niewystarczająca.

- Dlaczego tam jest?

- Nie mogę ci powiedzieć. - westchnął i zaczął grzebać kawałkiem drewna w ognisku. 

- Dokąd w takim razie mnie miałeś zabrać? - spytałam - Jeśli ona trafiła tam, to gdzie ja miałam być? 

Mężczyzna spojrzał na mnie przeciągle. Wydawało mi się, że prawda za chwilę sama wymsknie mu się z ust. Zamiast tego wstał i obszedł ognisko. Odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy - z niechęcią i groźbą czającą się w jasnych oczach. 

- Chcesz do niej jechać? - zapytał przez zaciśnięte zęby

- Tak. -odpowiedziałam tak cicho, że musiał mnie ledwo usłyszeć

- W takim razie zabiorę cię do niej. Ale jeśli sprawy potoczą się tak, jak przypuszczam, to sama będziesz sobie winna. Mogłabyś sobie tego oszczędzić. 

- O czym ty mówisz? - spytałam, a gardło ścisnęło mi się z nerwów. 

- Sama zobaczysz. 

- Johnatan... 

- Proszę tylko o odrobinę zaufania. - powiedział i z powrotem do mnie podszedł. Nachylił się w moją stronę. Dłonie miał zaciśnięte w pięści. - Czy to naprawdę aż tyle? Nie poderżnąłem ci gardła choć miałem ku temu milion okazji. Uratowałem cię przed spaleniem na stosie, nastawiłem ci bark. Usiłowałem utrzymać cię przy życiu w ciągu ostatnich trzech dni i nie spałem, żeby mieć pewność, że wciąż jeszcze oddychasz. 

W sposób jaki na mnie patrzył sprawił, że wyrzuty sumienia zaczęły mnie kłuć w serce niczym igły. 

- Posłuchaj - powiedział i kucnął obok mnie. Nieśmiało wziął mnie za rękę. - Wiem, jak to może wyglądać z twojej perspektywy. Ale ja naprawdę mam dobre intencje. I wierzę, że w głębi serca ty to wiesz.

Wpatrywałam się w niego tak mocno pragnąc dojrzeć w jego twarzy choć cień fałszu. Biłam się z myślami. Rozsądek podpowiadał mi, żeby uciekać. Ale mówił też, że sama sobie tutaj nie poradzę. Co niby miałabym zrobić? 

- Dobrze - szepnęłam i spojrzałam na swoją dłoń przykrytą jego - Dobrze. -powtórzyłam i odetchnęłam głęboko. Johnatan dotknął mojej brody i uniósł ją nieco, żeby spojrzeć mi w oczy. W jego spojrzeniu odmalował się wyraz ulgi. 

- Dziękuję, Mary. - powiedział i przez chwilę po prostu na mnie patrzył. W ciągu tych paru sekund nawiązała się między nami pewna nić porozumienia. Była ona cieniutka i wiedziałam, że nie potrzeba wiele, żeby ją zerwać. Teraz jednak chwyciłam się jej mocno z nadzieją, że podjęłam słuszną decyzję. 

Zagubiona w czasie (Outlander Fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz