Incydent

195 14 0
                                    



    Siedziałyśmy we dwie, a właściwie leżałyśmy na ławce z widokiem na morze. Sos z mieszanego, wegetariańskiego z resztą, rollo skapywał na ubranie, ale my to my. Mamy to gdzieś. Klacz wyskubywała z chirurgiczną dokładnością pierwszą wiosenną trawę, przywiązana do drzewa, kilka metrów za nami. Rozmawiamy o wszystkim. Nie ma tematu, który jest omijany. No może nie rozważamy znaczenia zawiłych równań chemicznych, no ale zawsze coś. Konwersacja przechodzi swobodnie od tematu do tematu, a my wciągamy w nozdrza przepełnione jodem powietrze. Pomyślałam o tym facecie, którego minęłam przed pierwszą lekcją.

-Widziałaś tego dziwnie ubranego kolesia, który był w szkole rano? – zagadnęłam w dość nieelegancki sposób, z końcówką kebaba w ustach.

-Jakiego kolesia?

-Taki wysoki brunet w złotej marynarce i czarnych spodniach. Miał takie dziwne, ale śliczne oczy – opisałam go mało wylewnie, bo nietrudno go odróżnić od tłumu szaraczków.

-Nie widziałam, młody był?

-Na oko może z 19, 20 lat – uśmiechnęłam się i lekko spuściłam wzrok. Ona faktycznie mogłaby być moją siostrą. Od razu coś wyczuła.

-No dobra, przecież widzę – uśmiechnęła się chytrze, bo ja nie należę do osób zachwycających się byle czym. Kosmyki jej jasno – brązowych włosów wyślizgnęły się z kucyka i teraz zwisały swobodnie dokoła szczupłej twarzy. W niebieskich oczach błysnęły iskierki zainteresowania – jak bardzo przystojny był?

-Bardzo – zarumieniłam się i ze zdziwieniem przyznałam jej racje. Naprawdę przystojny. Ale widziałam go raz w życiu. No błagam. Nie wierzę w siebie, przecież to żałosne. Mogę już nigdy nie zobaczyć tego cudaka. Na tę myśl robi mi się smutno, a przed oczyma przewija mi się widok zaczepnego uśmieszku.

-No no! Arkowi będzie przykro! – śmiejąc się ukazała w całej wspaniałości uroczą szczerbę między jedynkami. „Get the London look!"

-To już nie mój problem słońce – szturchnęłam ją lekko w żebra, aż podskoczyła na ławce.

-Ale on się na ciebie gapi... Mój Mati jest coraz gorszy, – westchnęła – czasami naprawdę zachowuję się jak panienka z okresem. Wiecznie foch, wiecznie problem! – klasnęła w szczupłe uda.

    Klacz przypomniała o swojej obecności długim rżeniem. W miejscu gdzie stała, był okrąg pozbawiony resztek trawy na taką odległość, na jaką pozwalał sięgnąć jej uwiąz. Ups! Przekręciła głowę i spojrzała z miną niewiniątka. Parsknęłyśmy śmiechem.

-Przejedziemy się? – teraz to mi błysnęły oczy.

-Żartujesz – powiedziała z wyrazem twarzy, jakby przed chwilą usłyszała co najmniej propozycje skoku ze spadochronem. – Ale we dwie?

-No pewka! Na oklep – zaśmiałam się chytrze.

-Nie ma mowy! Nie, nie, jeszcze raz nie!

***

    Piętnaście minut później siedziała za mną na grzbiecie Ventury (z trudem się tam dostała, przy okazji prawie przelatując na drugą stronę konia), cała spięta, kurczowo obejmując mnie w pasie. Na głowie miała mój kask, a siodło i rower spoczywały bezpiecznie w najbardziej oddalonej od ulicy części ogródka Alibi - małej nadmorskiej knajpy, której właścicielką jest moja przyszywana kuzynka, Klara.

-Spadnę – powiedziała tonem małej dziewczynki.

-Nie spadniesz.

-Spadnę.

Love me tenderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz