Tydzień w Rewalu i niedzielny sprint na obcasach

142 9 1
                                    


    Wita mnie przytulna cisza domu i moje ciepłe łóżko. Przez okno wlewa się kaskadą ciepłe światło marcowego wieczoru. Odbija się od lustra i sprawia, że na suficie pojawia się tęczowa smuga. Biorę zeszyt i piszę. Wszystko o czym pomyśle niechlujnie przelewa się na papier. Zbieram myśli. Koń stoi w boksie i chrupie kolacje. Jutro wsadzę na nią mamę i pobawię się w instruktorkę. Od dawna mi obiecała, że nauczy się jeździć, to teraz będzie miała okazję. 

    Kubek z kakao ogrzewa moje dłonie i serce. Sprawia, że cofam się parę lat wstecz, gdy byłam beztroską dziewczynką, przy której był kochający ojciec. O moim zamiłowaniu do Hanny Montany wolę nie pamiętać, mimo to jest do tego jakaś nostalgia. Zawsze siadałam z parującym kubkiem przy tacie, owinięta w kocyk. Siadałam blisko, tak, żeby mógł objąć mnie ramieniem, a ja wtulić się w jego tors. Oglądaliśmy głupie kabarety, satyrę i programy popularnonaukowe.  Cudowny czas.

                                                                                           ***

    Przy wejściu do szkoły czeka mnie parę spojrzeń i przytulas od Roberta.

-Ałaa - syknęłam z bólu - przycisnąłeś mi rękę!

-Wybacz - odstąpił ode mnie krok - Więc, który to upadek królowo gleb? 

-Z niej 12 i pierwszy tak bolesny - uśmiechnęłam się dumnie. Dla mnie upadki są jak rozetki tych wszystkich koniar napalonych na sport. Spadanie to moja własna dyscyplina. 

-Właśnie. O czym pisałaś referat na historię?

-Jaki k*rwa referat?

***

    Mama cała się trzęsie z nerwów gdy stojąc na ławce przed stajnią przerzuca nogę nad grzbietem Kasztanki. Na głowie ma mój zapasowy toczek, bo nowy jest w drodze. Wkłada nogi w strzemiona, przeraźliwie głęboko, aż przed piętę i robi zaciętą minę. Wygląda to co najmniej komicznie i nie mogę się powstrzymać od chichotu. Dopasowuję jej strzemiona, podciągam popręg, biorę konia za wodzę i prowadzę na plac. Kiedyś był to tylko kawałek łąki pozaznaczany pachołkami i szarawą taśmą. Od moich ostatnich urodzin mogę się szczycić pięknym, białym, drewnianym płotem ogradzającym wyrównany prostokąt 30 x 50 wysypany jasnym piaskiem. Na słupkach krawężników stoją lampy, więc mogę jeździć po zmroku.

     Każe jej ruszyć stępem i idąc obok niej, objaśniam jak powinna siedzieć, jak trzymać stopy i ręce. Opowiadam dlaczego ramiona i pięty powinny być w jednej linii i jak ważne jest by patrzyła tam, gdzie chce jechać. Mówię o roli oddechu i ciężaru ciała w jeździe i dlaczego konie na to reagują. W mojej szkole jazdy łydki są odstawione. Jeździmy na energię i mówimy do konia w jego języku. Cały czas stara się stosować do moich wskazówek, więc siedzi aż nazbyt sztywno. Jakby ktoś przełożył jej kij od szczotki za łokciami.

-To trochę dużo informacji jak na raz - mama śmieje się nerwowo i lekko skraca wodze.

-Spokojnie, wszystko wyjdzie w praniu. Chcę po prostu byś miała ogólny zarys. Dzisiaj ruszanie i zatrzymywanie w stępie a na koniec jak dobrze Ci pójdzie popracujemy nad tym samym w kłusie - kelpie ją pokrzepiająco po łydce i posyłam promienny uśmiech. Tak się cieszę, że się na to zgodziła. Jest cudowna.

-Tak jest pani trener! - śmieje się.

    Zapinam Venturze lonżę i ustawiam się z długim batem na środku placu. Każe jej przenieść ciężar ciała do przodu i zrobić głośny wydech. Gdy rusza, cieszy się jak dziecko. Po godzinie już wiem, że te lekcje to będzie czysta przyjemność. Ma do tego dryg. Kłus wyszedł jej super. Udało jej się nawet anglezować przez okrążenie nie wypadając z rytmu. Szczęśliwa i lekko zdyszana mama zeskakuje z konia by potem wydać syk bólu spowodowany postawieniem nóg na ziemi.

Love me tenderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz