Otwieram oczy i odruchowo siadam na łóżku, by po chwili przekonać się, że to definitywnie nie był dobry pomysł. Dostaję zawrotów głowy i opadam z powrotem na szorstką, nieprzyjemną pościel. Dotykam głowy i znajduję wielkiego, bolącego guza. Super. Po prostu świetnie.
Znajduję się w czystym, przerażająco białym pomieszczeniu z głupimi, zezowatymi króliczkami na ścianach i z bardzo wysokim sufitem. Pokój jest wąski. Przy długich ścianach stoją dwa łóżka. Jedno jest moje, a na drugim śpi jakaś dziewczyna. Widzę tylko skrawek twarzy spod płaszcza długich, gniadych włosów. Na oku ma opatrunek i wygląda na młodszą. Ma może z dwanaście lat. U głów naszych posłań swoje miejsce mają wysokie, nocne stoliki na których leżą tacki z kanapkami i kubkiem kakao. Obok drzwi wisi na oko trzydziesto calowy telewizor, a na przeciwległej ścianie jest duże, wysokie prawie jak pokój okno. Zza czystych szyb, w białych, gęstych ramach i za kratami, widać drugie, ceglane skrzydło szpitala, podjazd dla karetek i kawałek przyszpitalnego parku po których spacerują schorowani emeryci z balkonikami, a niektórzy z wózków, prowadzeni przez opiekunki, oddychają wciąż chłodnym powietrzem wolnym przynajmniej od szpitalnego zapachu. Szeroki parapet mojego okna jest może pół metra nad podłogą, więc leżąc na brzuchu mogę w spokoju kontemplować tą przygnębiającą scenerię. Przewracam się na plecy. Sufit jest wyłożony wyglądającymi staro, białymi płytami. Gdyby was to interesowało, jest ich dokładnie trzydzieści sześć.
Oglądam moją zawiniętą w bandaż rękę. To tylko lekko naderwane ścięgno, więc z tego co słyszałam po tygodniu będę mogła wrócić do normalnych zajęć. Niestety wstrząs mózgu uwalnia mnie od koni na kolejne trzy, cztery tygodnie. Wzdycham zrezygnowana i obmyślam w głowie plan kogo wsadzić na klacz, żeby nie zastała się przez ten czas.
Właśnie gdy rozważam mamę, kupka kołdry kilka metrów ode mnie zaczyna się ruszać i przeciągać. W moją stronę odwraca się ładna, drobna, blada jak kartka papieru twarzyczka i wita mnie błysk zielonego, dużego oka, Jednego, bo drugie jest opatrzone. Zawsze jakoś zwracałam uwagę na oczy. Niby są zwierciadłem duszy, w sumie może to głupi frazes, ale coś w tym jest.
-Cześć, jak masz na imię? – dziewczynka uśmiecha się lekko.
-Natasza, ale możesz mi mówić Nata – uśmiecham się tak samo i przewracam się na bok, tak, by zbytnio nie szarpać głową.
-Ładne imię. Ja jestem Zuzia – przegarnęła za ucho włosy opadające jej na twarz. – dawno się obudziłaś?
-Bez przesady – powiedziałam i wskazałam palcem na tackę z jedzeniem – zjedzmy śniadanie, bo kakao pewnie już jest zimne.
Wsuwałyśmy powoli nasze trochę ubogie kanapki i popijałyśmy zimnym, czekoladowym napojem. Rozmawiałyśmy po drodze, więc dowiedziałam się, że jest tu trzeci dzień, po wypadku samochodowym, w którym trochę się poobijała i porządne pokaleczyła szkłem z pękających szyb. Powiedziała, że kawałek szkła wbił jej się w rogówkę, więc teraz musi mieć opatrunek na oku. Jej rodzice są na innym oddziale, a my jesteśmy na dziecięcym (co tłumaczyło by zezowate zwierzątka na ścianach). Ma dwanaście lat (czyli dobrze strzelałam).
Szukam wszędzie telefonu, ale po sprawdzeniu każdego zakamarka szafki, czy torby z rzeczami na zmianę, którą mama przywiozła wczoraj wieczorem opadam zrezygnowana.
-Szlag by to – mruczę pod nosem, ale moja chwilowa współlokatorka to wychwytuję. Musiałam zostawić go w sakwie przy czapraku.
-Czego nie masz?
-Telefonu... Muszę napisać do koleżanki, żeby się nie martwiła. Nieczęsto opuszczam lekcje, więc chcę, żeby była przygotowana, że w poniedziałek może mnie nie być. Zależy jak z głową – wyjaśniam i patrzę na zegarek. Dziewiąta, czyli za pół godziny powinna przyjść po mnie pielęgniarka i zawieźć na rentgen nadgarstka, czy na pewno wszystko jest w porządku.
CZYTASZ
Love me tender
FanfictionNapisałam to jak miałam czternaście lat, ok. Fanfik o pierwszej miłości. Ukryłam się w tym świecie. Bezpieczne miejsce. Nie jest idealne, ale dalej wyjątkowe. Zapraszam czytelniku. . . Stary opis: W ich duszach grał rock'n'roll. Pojawił się w życiu...