6. czekoladowa żaba

266 14 0
                                    


Chciałabym napisać, że lekcje latania okazały się super przydatne i wyniosłam z nich coś więcej niż tylko znudzenie, ale niestety byłoby to nie prawdą. Traktowano nas jakbyśmy pierwszy raz widzieli miotłę, a wcale tak nie było. Moje szanse na bycie w drużynie quidditcha z każdym dniem malały i przekonywałam się o tym za każdym razem gdy wchodziłam do pokoju wspólnego a Flint opowiadałam o planach na ten rok. Jedynie Lisa mnie pocieszała mówiąc, że mam się nie poddawać.
Siedziałam właśnie na dziedzińcu szkoły zastanawiając się czy pójść na kwalifikacje do quidditcha. Wiedziałam, że nie miałam szans aby dostać się do drużyny, z plotki które do mnie dotarły okazuje się że pozycje ścigających są obstawione przez Marcusa Flinta, Grahama Montague i Adriana Pucey'a i kapitan nie ma zamiaru tego zmieniać.

- A Ty nie na kwalifikacjach do drużyny ? - zaskoczył mnie Taylor
- Nie wybieram się.
- Jak to ?
- Pozycje są już obstawione nie ma szans żeby mnie przyjęli.
- Nie wierzę, że się tak łatwo poddajesz. Halo! gdzie Twoja ślizgońska ambicja ?
- Widocznie nie nadaję się do Slytherinu.
- Od kiedy tak łatwo się poddajesz ? Ja wiem, że dasz czadu w końcu sam cię uczyłem grać. Zawsze walczyłaś o swoje i osiągałaś to co było nie osiągalne. Wszyscy są z Tobą!
Analizowałam każde słowo, które mój brat mówił i uświadomiłam sobie jak bardzo miał rację i jak bardzo nie miałam na nic ochoty przez ciągłą naukę.
- Chodź idę z tobą, będę na trybunach krzyczeć najgłośniej.
- Może tego nie rób ? - zaśmiałam się - Wstyd sobie tylko zrobisz.
- Mam tak dobrych znajomych, że mogę załatwić Ci doping połowy Ravenclaw.
- Nie wątpię. W końcu dar przekonywania masz po mamie.
Taylor wstał z ławki i podał mi rękę z wahaniem podałam mu swoją. Stojąc na przeciw siebie mocno mnie przytulił, a później pod rękę ruszyliśmy na stadion.

Gdy dotarliśmy na miejsce ku mojemu zdziwieniu było dość dużo osób jak na to, że Flint miał już ustalony z góry skład. Wzięłam jedną z mioteł leżącą na stosie i ruszyłam bliżej zgromadzonych.
- A ten Krukon co tu robi ? - machnął na mojego brata kapitan.
- To mój brat. - wyszłam mu naprzeciw.
- A Ty to kto ?
- Anastazja Shafiq, przyszła ścigająca Slytherinu.
- Ścigająca Slytherinu a to dobre. Zjeżdżaj młoda.
- Nie mam zamiaru.
- Marcus, możemy zaczynać ? - wepchnął się w konwersację jakiś starszak.
- DOBRA NA POCZĄTEK COŚ ŁATWEGO, CZYLI ZRÓBCIE CHOCIAŻ 2 OKRĄŻENIA W OKÓŁ STADIONU! - zagrzmiał Flint
- NA POCZĄTEK LECI GRUPA TYCH KTÓRZY PRZYSZLI PO RAZ PIERWSZY NA ELIMINACJE DO DRUŻYNY.
Zaliczałam się do pierwszej grupy, w której było nas ośmiu i żadnej z osób nie znałam ani nawet nie kojarzyłam z widzenia. Jak się również okazało jako jedyna z pierwszorocznych brałam udział w eliminacjach.
Pewnie wsiadałam na miotłem, jak najszybciej pokonując dwa okrążenia, nie sprawiło mi to żadnego problemu i nie spodziewałam się aby komu kolwiek sprawiło. Kiedy wylądowałam okazało się całkiem inaczej nie dość, że byłam pierwsza to jeszcze trzech z ośmiu nie wykonało zadania. Marcus się wściekł i od razu oddelegował ich z boiska. Kolejną grupą były osoby, które już w latach poprzednich były na kwalifikacjach, ale nie dostały się do drużyny. Z tej grupy wszyscy pokonali owe okrążenia, ale widocznie kapitan miał taki kaprys i "pozbył" się kolejnych czterech osób. Pozostałej szóstce nie kazał latać, ponieważ były to osoby z poprzedniej drużyny.
- Każdy komu marzy się zostanie ścigającym niech wystąpi. Jako iż ja jestem ścigającym to wam pozostają tylko dwa miejsca. - mówiąc to miał bardzo głupkowaty uśmiech.
Razem ze mną na pozycję ścigających było pięć osób. Nie powinno to dziwić, że byłam jedyną dziewczyną, ale jednak czułam się z tym nieswojo.
- Dobra ustawcie się z prawej strony, a teraz niech wystąpią osoby, które chciałyby być obrońcą.
No tak do czarnej roboty to nie ma nikogo - pomyślałam sobie widząc, że tylko trzy osoby wyszły przed szereg.
Nasze zadanie polegało na tym, że jeden z obrońców pilnował pętli do póki nie wpuścił 5 goli, gdy tak się stało następowała zmiana. Do drużyny dostawał się ten, który obronił najwięcej strzałów.
Ze ścigającymi wyglądało to tak; jeden ze ścigających dostawał od Flinta kafla i musiał trafić do jednej z obręczy. Nie ważne czy trafił czy nie, kafel trafiał do następnego ścigającego, trafialiśmy tak długo do póki nie został wybrany obrońca. Osoby z największą ilością trafień zostawały przyjęte do drużyny.
Szło mi naprawdę dobrze z moich obliczeń nie trafiłam tylko 3 strzałów i byłam naprawdę dobrej myśli. W całym ferworze latania nie wiem jak szło moim przeciwnikom, ale mam nadzieję, że nikt nie miał tak dobrej skuteczności.
Kiedy Miles Bletchley został wybrany obrońcą wszyscy wylądowaliśmy na trawie stadionu. Parę osób w tym Terence poklepali mnie po plecach co było dobrą oznaką.
- Obrońcę już znamy, gratulację Miles. Czas na ścigających a zostają nimi Montague i Pucey. Teraz pałkarze i w górę również pójdzie złoty znicz.
- Czy to żart ? - wcięłam się w słowo Marcusowi.
- Mówiłem Ci, że nie masz szans.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć wzbił się w powietrze, a za nim kolejni.
Ze wściekłością rzuciłam miotłą w jeden z filarów stadionu, a w zamian usłyszałam trzask łamiącego się drewna. To trochę dziwne, że udało mi się jednym rzutem złamać miotłę, ale czego można się spodziewać po starym Zmiataczu. W tamtej chwili jednak nie myślałam o miotle, a o niesprawiedliwości jaka panuje w naszym domu.
Kiedy znalazłam się parę metrów od stadionu dogoniło mnie moje rodzeństwo, z tego wszystkiego nawet nie wiedziałam, że Maya przyszła na eliminację.
- Wow byłaś naprawdę świetna! - zagwizdała moja siostra
- Tak świetna, że nie ma mnie w drużynie.
- Pff w Gryffindorze byłabyś od ręki.
- Jaki ja jestem dumny! - otarł teatralnie łezkę Taylor - to ja ją wszystkiego nauczyłem!
- Jestem beznadziejna. - mruknęłam w odpowiedzi.
- Wcale nie! - odezwali się nie mal równocześnie.
- To ten cały Flint jest beznadziejny, nawet sam nie bierze udziału w kwalifikacjach. - oburzyła się Maya.
- Może dlatego nie bierze bo jest kapitanem ? - zaśmiał się nasz brat.
- To nie ma znaczenia. Zresztą chodźcie za mną! - machnęła na nas ręką Maya.
Ku naszemu zdziwieniu miała bardzo dobrą kondycję i przez całą drogę do zamku, aż do siódmego piętra czyli wieży Gryffindoru biegła, a następnie kazała nam zaczekać na korytarzu.
Ze zwieszoną głową usiadłam na podłodze, cały czas nie mogąc sobie wybaczyć, że nie dostałam się do drużyny.
- Nadal się przejmujesz, że Cię nie przyjęli ?
- Zawsze chciałam grać w drużynie! Po za tym chciałam być w końcu doceniona, a nie jak czarna owca rodziny trafić do "najgorszego" domu.
- Nie jesteś czarną owcą, wszyscy Cię kochają! A wczoraj na eliksirach Snape zapytał mnie czy nie mogę być tak dobra jak moja młodsza siostra, która jest na pierwszym roku. To chyba coś znaczy ?
- Nie wierzę Ci.
- Możesz nie wierzyć, ale nawet McGonagall zapytała się mnie czy jesteś moją siostrą i pogratulowała mi. Masz dopiero jedenaście lat i nie możesz mówić, że jesteś beznadziejna skoro dopiero zaczynasz. Zresztą wszyscy Cię chwalą stajesz się chlubą Slytherinu. Sama widziałaś minę Mai naprawdę dałaś czadu na kwalifikacjach.
- Wszystko wyolbrzymiasz. - mruknęłam.
Taylor widząc, że nie przekona mnie do swoich racji, usiadł zrezygnowany obok mnie. Wykorzystałam to i oparłam się o jego ramię; przymykając oczy ze zmęczenia. Dopiero teraz po tych kilku tygodniach w Hogwarcie uświadomiłam sobie jak bardzo jestem zmęczona ciągłą nauką i jak bardzo brakowało mi rodziców. Cały czas bijąc się z myślami czekałam na siostrę, która się nie spieszyła i wróciła dopiero po jakiś 10 minutach.
- Patrzcie co mam! - zamachała nam przed twarzami paczką kremowych brył nugatu i kilkoma pudełkami czekoladowych żab.
- Skąd to wszystko ? - zapytał ze zdziwieniem Taylor.
- A mam swoje sposoby.
- Weasleyowie. - mruknął.
Zdecydowanie ta dwójka wie jak poprawić mi humor. Siedzieliśmy sama nie wiem ile na korytarzu zajadaliśmy się słodyczami i śmialiśmy się tak głośno, że kilku gryfonów wyszło zza obrazu zobaczyć co się dzieje.
Do pokoju wspólnego wracałam zadowolona i uśmiechnięta. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i przy Wielkiej Sali spotkałam naszą nową, a tak naprawdę starą drużynę quidditcha. Na chwilę zamarłam w połowie schodów, a kiedy do mojego mózgu dotarło, że to co robię jest głupie ruszyłam najciszej jak mogłam do lochów. Widać jestem tak dobra w skradaniu się, że nikt mnie nie zauważył.
W pokoju wspólnym zaskoczyli mnie Dafne i Blaise, którzy za mną czekali.
- Dlaczego nic się nie chwaliłaś, że startujesz do drużyny. - zaczęła z wyrzutem Dafne.
- To nic takiego, zresztą i tak się nie dostałam, więc nie ma co się chwalić.
- No tak jakby się dostałaś. - wtrącił się Zabini.
- Co ?
Zamiast odpowiedzi dostałam skinienie głową w stronę tablicy ogłoszeń. Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że wisi na niej lista członków drużyny quidditcha, a w miejscu rezerwowi jest moje nazwisko.
- Pewnie i tak nigdy nie zagram.
- No wiesz, zawsze któremuś z zawodników może się coś stać. - zasugerował chłopak.
- A, że znasz się na eliksirach. - kontynuowała dziewczyna,
- Tak wiem, że jestem w Slytherinie, ale jednak wolałabym uczciwie znaleźć się w tej drużynie.
- Wkręcamy Cię tylko. - zaśmiała się dziewczyna.
- Ja byłem poważny.
Resztę sobotniego wieczoru spędziłam z dziewczynami w naszym dormitorium.

Ustawiłam sobie przypomnienie żeby nie zapomnieć, że jest środa. Także przedstawiam kolejny rozdział. Tadam
Miłego dnia!

Slytherin Story - Co wydarzyło się w Slytherinie, pozostaje w Slytherinie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz