Przebudzenie (Bertholdt x Annie)

1.3K 37 8
                                    

Na prośbę ResaWarfield
Przyjemnej lektury :)

     Cienie tańczyły na wystraszonych twarzach rekrutów, gdy Erwin Smith kończył przemówienie o Korpusie Zwiadowczym. Jego słowa nie zachęcały zbytnio do wstąpienia w szeregi Zwiadowców, przekazując bolesną prawdę o losie większości jego członków. Przykro było myśleć o śmierci w męczarniach, gdy nad głowami rozciągało się spokojne nocne niebo, na którym jasno świeciły miriady gwiazd. Gwiazdy tych którzy tak właśnie odeszli dawno już spadły z firmamentu nieba, mówili niektórzy. Jeszcze inni wierzyli, że właśnie wtedy gwiazdy się zaświecały.
     Przemówienie dobiegło końca, a w ślad za nim padło pytanie. Kto więc dołączy do Korpusu Zwiadowców? Niech te osoby pozostaną na swoich miejscach, reszta może odejść. Bertholdt stał drżący i wpatrywał się w Annie.
     Wysłuchawszy ostatnich słów Smitha, Annie odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Nie padły słowa pożegnania. Bert chciał coś powiedzieć, ale głos nagle uwiązł mu w gardle. Pozostawało mu stać i patrzeć jak odchodzi. Rzucił szybkie spojrzenie na Reinera. Jego twarz była spokojna i pewna siebie, jak zawsze. Jak mógł być tak spokojny, gdy on, Bertholdt, ledwo powstrzymywał się, by za nią nie pobiec? Ktoś musiał ją chronić, kto jeśli nie oni
   - Spokojnie, poradzi sobie - powiedział mu ledwo słyszalnym szeptem przyjaciel i poklepał go pokrzepiająco w plecy. -  Sam widziałeś jak walczy, nikt nie ma z nią szans. - dodał z dumnym uśmiechem.
   - Mimo to... - coraz bardziej gorączkowo patrząc na jej oddalającą się sylwetkę tłumaczył się Hoover - Mimo to chciałbym być przy niej.
   - Hej, nie martw się, przecież jeszcze się zobaczymy - blondyn powiedział głośno, wiedział, że niemądrze jest cały czas szeptać.
   - Tak, pewnie masz rację - bez zdecydowania przytaknął przyjaciel.

*****

      Nie pamiętał jak udało mu się wrócić. Czy płynął przez zimne oceany kosmosu, czy może jak kret, drążył tunele w twardym cielsku Ziemi? Po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że tak naprawdę jest to bez większego znaczenia. W końcu wrócił, co prawda nie w blasku zwycięstwa i chwały, ale wrócił. Wrócił, choć nikt już na niego nie czekał.
     Dawniej uznałby zapewne, że w mieście nic się nie zmieniło. Ludzie dalej żyli w lęku i biedzie, bez nadziei na przyszłość. Matkom, na oczach bezsilnych ojców, odbierano dzieci i wcielano do armii. Nikt nie mógł się sprzeciwić, nie było wolnej prasy, nawet wygłaszanie szeptem nieprzychylnych władzy opinii mogło skończyć się wyrokiem śmierci. Szare twarze przechodniów były jednakowo smutne. Tak, gdyby wrócił wcześniej, zastałby miasto takim, jak gdy je opuszczał.
    Lecz teraz, gdy jego sposób patrzenia uległ całkowitej zmianie, miasto jawiło się mu w sposób iście fantastyczny. Ludzie nie widzieli go, lecz on mógł zaglądać im w dusze. Smutne maski pękały pod naporem dokładnie skrywanych uczuć, które niczym wielobarwna lawa płynęły po chodnikach. Widział płonącą czerwienią miłość, zieloną niczym młode, wiosenne listki radość, purpurowy gniew oraz czarne kipiele rozpaczy. Starców napełniała niebieska melancholia, a zza zastraszonych fasad młodzieńczych twarzy, jasno świeciła żółta nadzieja. Czemu to skrywali? Gdyby tylko zrzucili maski obojętności, odsłonili przed bliźnimi to co czują, czyż nie byłoby pięknie? Radujący się podzielili by się swym szczęściem ze smutnymi, pełni nadziei tchnęli by ją w jej pozbawionych. Wpatrzone w szare chodnikowe płyty, spojrzenia podniosłyby się i  ujrzały wschodzące na horyzoncie Słońce. Ludzie stanęliby ramię w ramię i obalili swych ciemiężycieli.
    Tak początkowo marzył, ale jego pobratymcy za bardzo kochali swoje maski. Przyzwyczaili się do nich, polubili je, tak że z czasem niemalże zupełnie przestali je ściągać. Nieważne jak głośno by krzyczał, nie usłyszą go i zanurzeni w półśnie monotonii dnia pójdą dalej. Zmiana dla nich może przyjść jedynie z zewnątrz, zza murów ich gett, zza wód oblewających Stary Kontynent. Lecz gdy przyjdzie, czy będą na nią gotowi?
     Był poniedziałkowy poranek. Dorośli szli do pracy, dzieci spieszyły się do szkoły. Jak zwykle o tej porze, Bertholdt siedział na pustej ławce na rynku i oglądał mijających go przechodniów. Feria migający mu przed oczami barw tworzyła tęczowy kalejdoskop. Oglądanie go nigdy się nie nudziło, gdyż ludzkie uczucia stale się zmieniały, dlatego codziennie był inny, unikalny. Jednak ostatnimi czasy, wszystkie jego myśli zdawały się skupiać na jednym temacie. Annie.
     Nie widział już ile czasu minęło odkąd ostatni raz ją zobaczył. Czasami wydawało mu się, że od ich ostatniego spotkania minęły całe wieki, innym razem, że nie minął nawet dzień. W wyobraźni widział ją wciąż jako drobną, blondwłosą szesnastolatkę. Jej błękitne jak wiosenne niebo oczy patrzyły na niego z obojętnością, której nigdy nie udało mu się zwyciężyć. Tak bardzo chciałyby zobaczyć jej koralowe wargi choć przez chwilę ułożone w uśmiech.
   - Czemu jesteś taki smutny? - Usłyszał gdzieś w oddali dziecięcy głosik.
    Początkowo z przyzwyczajenia reagował na pytania podnosząc głowę, ale w końcu zrozumiał, że żadne z nich nie jest kierowane do niego. Mimo to czasami odpowiadał, robił to przypomnieć sobie jak to jest mówić. W końcu prawie cały czas milczał, nie był z tych, którzy mówią do siebie.
    Już miał wrócić do rozmyślań nad Annie, gdy dziecięcy głosik sprzed chwili, nieco zirytowany powtórzył pytanie:
   - Czemu jesteś smutny?
Zdziwiony bliskością źródła, a dokładniej krtani, z której wydobywał się cienki głos, brunet spojrzał przed siebie.
     Zobaczył stojącą przed zajmowaną przez niego ławką, małą dziewczynkę, która bacznie go obserwowała. Czyżby naprawdę go widziała?
   - Ty… ty mnie widzisz?
   - Oczywiście! Czemu bym cię miała nie widzieć? - prychnęła dziewczynka i usadowiła się obok niego na ławce. - Zawsze cię mijam, gdy idę z mamą do szkoły, bo wiesz, ja jestem już w pierwszej klasie - dodała dumnie.
   - Ty naprawdę widziałaś mnie tu wcześniej? - dopytywał się z rosnącym zdziwieniem.
   - No tak, zawsze siedzisz taki smutny. Pomyślałam, że jak cię pocieszę, to zrobię dobry uczynek. Chciałam przyjść do ciebie wcześniej, ale mama mi nie pozwalała, mówił, że spóźnimy się do szkoły.
   - Dzisiaj się nie spóźnisz? - zapytał uprzejmie, choć w głębi miał ochotę krzyczeć z radości, jaką po całym tym czasie dawała mu zwykła rozmowa z drugim człowiekiem.
   - Jestem chora, wymknęłam się z domu, ale psst, nie mów o tym mamie - kładąc palec na ustach poprosiła.
   - Nie martw się, nie powiem - uśmiechnął się do niej.
   - O! Uśmiechnąłeś się! Myślałam, że nie umiesz - zażartowała. - Ale czemu przedtem byłeś cały czas taki smutny? - Jej dziecięca twarzyczka spoważniała.
   - Cóż… - zastanawiał się, czy powinien jej powiedzieć o Annie - Bardzo za kimś  tęsknię. - powiedział wreszcie i uśmiechnął się smutno.
   - Czemu po prostu nie spotkasz się z tą osobą?
   - Cóż to nie takie proste…
   - Nie żyje? - Zdziwiła go i zasmuciła łatwość z jaką dziewczynka wypowiedziała te słowa, szybko jednak przypomniał sobie warunki panujące w getcie. Śmierć była tu czymś powszechnym i szybko się z nią oswajali.
   - Nie, tak przynajmniej myślę…
   - To czemu do niej po prostu nie pójdziesz? - dopytywało się dziecko.
   - Ona jest bardzo daleko, za morzem.
   - To popłyń do niej statkiem - Dla dziewczynki rozwiązanie problemu było bardzo proste.
   - Kiedy…
   - Nie, jak bardzo czegoś chcesz, to możesz to osiągnąć! Tak mówi mama. Jeśli bardzo za nią tęsknisz, to uda ci się z nią spotkać. - Dziewczynka patrzyła na niego ze zdeterminowaniem. - No, idź! - spróbowała go popchnąć go, lecz jej dłonie przeszły przez niego jak przez mgłę.
     Wtedy uświadomił sobie to, co podświadomie cały czas próbował wyprzeć. Nie należał już do tego ograniczonego prawami i zakazami świata ludzi, w który rozpaczliwie próbował się wpasować odkąd… odkąd zginął. Był teraz całkowicie wolny i nie posiadał już nic, co mógłby ryzykować stracić.
     Towarzyszący mu dotychczas lęk i niepewność zaczęły stopniowo ustępować. Nie wahał się już ani chwili dłużej. Wstał i zaczął biec w stronę portu. Odwrócił się raz i popatrzył jak dziewczynka z uśmiechem macha mu na pożegnanie. Odwzajemnił uśmiech i pobiegł dalej, nie odwracając się więcej.
     Nawet nie zauważył, jak w pewnym momencie jego stopy przestały dotykać chodnika i zamiast biec, zaczął wzlatywać coraz wyżej. Oprzytomniał dopiero gdy, szybując w chmurach, zobaczył pod sobą maleńki port i dryfujące na morskim błękicie statki. Maleńcy  ludzie zniknęli, gdy wleciał nad pełne morze, a ich miejsce zajęły lecące pod nim pelikany. Ptaki kołując nisko nad pofalowaną tonią, wypatrywały w niej ryb i dostrzegłszy ofiarę, rzucały się za nią w morską toń.
    Szybko zostawił za sobą wirujące figury ptaków i nabierając coraz większej prędkości, wzbijał się coraz wyżej. Nie musiał szukać drogi, ona tkwiła w nim od początku. Swoim żarem przecinał zimne przestworza, z każdą chwilą płonąc jaśniejszym płomieniem. Na horyzoncie coraz wyraźniejszym stawał się kontur Rajskiej Wyspy, na której znalazł wejście do Piekieł. Coraz więcej wspomnień wracało do niego, lecz on odtrącał je wszystkie, kurczowo trzymając się myśli, że zaraz Ją zobaczy.
     Wyspa wyglądała inaczej niż ją zapamiętał. Najpierw zobaczył powstający u jej brzegów port, później nieśmiałe osady i wsie stawiane za Murem Maria. Nie widział już błądzących po stepach tytanów. Gdy doleciał do murów Shiganshiny zobaczył zrobione niegdyś przez niego wyrwy w górnych partiach muru. Nikt ich nie naprawił. Uznano zapewne, że nie ma w tym żadnego sensu, teraz gdy Kolosalny Tytan był po ich stronie. Ku jego zdziwieniu, dystrykt okazał się na nowo zamieszkanym. Ludziom widocznie nie przeszkadzało, to że mieszkają teraz na wielkim cmentarzysku, a proch na ich butach, to starte przez czas kości ich rodaków.

     Annie odnalazł kierując się wyłącznie własnym instynktem. Niezauważony przeszedł obok strażników i stanął naprzeciw Kryształu. Naszczęście Armin kłamał, gdy mówił, że jest torturowana. Annie wyglądała tak samo, jak gdy widział ją ostatni raz. Tak mu się wydawało z początku, dopóki na jej twarzy, zamiast zwykłej obojętności, nie zamajaczył grymas smutku.
     Cały drżący podszedł trochę bliżej. Wciąż stał za daleko, coś chciało, by podszedł bliżej. Wykonał jeszcze parę kroków, po czym rzucił się do niej biegiem. Zatrzymał się dopiero przed przejrzystą taflą Kryształu.
   - Annie - wyszeptał łamiącym się głosem - Ja tak bardzo cię przepraszam. Nie zdążyłem. - Po policzku spłynęła mu samotna łza.
Annie milczała, zdawać by się mogło, równie tym zasmucona co on.
   - Tyle chciałem ci powiedzieć! Chciałem ci wreszcie wyznać, że cię... - urwał, i tak go teraz nie usłyszy. - Wybacz mi, byłem tchórzem. Nawet nie spróbowałem cię uratować. Tłumaczyłem sobie, że to przez rozkazy, a tak naprawdę bałem się. Tak bardzo cię przepraszam, Annie. Annie, proszę cię, powiedz coś! - błagał na kolanach.
Lecz wciąż nie było z jej strony żadnej odpowiedzi.
   - Wiesz, myślałem, że gdy cię znów zobaczę, może wtedy sobie wybaczę i odejdę. Ale jest gorzej, nie ma dla mnie przebaczenia. - Wstał i już miał wyjść, gdy pomyślał, że jednak musi jej jednak powiedzieć to, co cały czas skrywał..
Żałuję, że nie powiedziałem ci tego wcześniej, ale...
Wyciągnął dłoń by wziąć ją za rękę. Widział, że to się nie uda, ale czemu by nie spróbować, nie miał już nic do stracenia. Błądząc zawstydzonym wzrokiem po posadzce, wyznał wreszcie to, co nosił w sobie od wielu lat.
   - Kocham Cię, Annie.
Jego wyciągnięta dłoń zatrzymała się na zimnym krysztale. Osłupiał. Spojrzał jej w twarz. Zza przejrzystej ściany kryształu, wpatrywała się w niego para stalowobłękitnych oczu.

Koniec

     Jeśli lubiecie ship Annie x Bertholdt zapraszam do mojego pierwszego fanfiction o nich ,,Zimowy Poranek", które jest osobno opublikowane na moim profilu :)
     Na razie żegnam się z Wami, dziękuję za wszystkie miłe komentarze i cieszę się, że moje opowiadania (przynajmniej niektóre :') ) umiliły Wam czas.
Do zobaczenia w przyszłe wakacje, trzymajcie się ;)
                                                                                 xoxo, Uranos

Attack on Titan oneshoty (i nie tylko)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz