Początki CZĘŚĆ II (Marco x Reader) ⚠

890 37 4
                                    

W N/A na końcu będzie kilka ważnych informacji :)

UWAGA : w tej części pojawia się motyw SAMOBÓJSTWA (nie jest ono jednak w żaden sposób gloryfikowane) ⚠

     Wiatr zawiał i zaszumiały nagie drzewa.
   - Mało to zabawne - powiedziała wreszcie po dłuższej chwili milczenia (Imię).
Marco posłał jej przelotne spojrzenie. Wydał jej się zawiedziony.
   - Masz rację… Wybacz, rzeczywiście nie powinienem był tak żartować. Ja - przerwał i przez chwilę, intensywnie się nad czymś zastanawiając, wpatrywał się w grudki ziemi na grobie.
   - Marco? - (Imię) nie mogła zrozumieć co się właśnie stało. Desperacko próbowała wyczytać cokolwiek z jego oczu, te jednak uparcie unikały jej wzroku.
   - Lepiej już pójdę, dziękuję Ci za pomoc - powiedział ani razu nie spojrzawszy na nią.
Już miał się obrócić na pięcie i odejść od osłupiałej dziewczyny, lecz coś nie pozwalało mu się ruszyć. Stał uporczywie wpatrując się w ścięte mrozem błoto alejki, w której stali.
   - Jeżeli byś… - zaczął niepewnie i urwał, by po chwili wreszcie spojrzeć jej w oczy  dodać ledwo słyszalnym szeptem - Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała pomocy, po prostu mnie zawołaj.   
To powiedziawszy skłonił się lekko i spokojnym krokiem ruszył w stronę w wyjścia.        (Imię) patrzyła za nim póki nie zniknął za zakrętem. Wtedy ugięły się pod nią kolana i upadła na ziemię przed mogiłą. Zrobiło jej się duszno i mimo siarczystego mrozu panującego wokół, zdarła z siebie płaszcz. Łapczywie połykane powietrze kłuło ją w piersiach. Dziwnym wydawać by się mogło, że tak uprzejme słowa wywołać mogły u kogoś atak paniki.Jednak powód leżał nie w samych słowach, a w oczach tego, kto je wypowiedział. Były to te same oczy, które (Imię) tamtego dnia w piekarni sprawiły, że upuściłą tacę z chlebem. Te same puste, wciągające oczy, które nie mogły należeć do nikogo z żyjących. Chociaż od odejścia młodzieńca minął już ponad kwadrans, dziewczynie wciąż wydawało się, że czuje na sobie jego wzrok.
Martwą ciszę przerwał nagle wystrzał. Stado kruków głościo trzepocząc skrzydłami uniosło się z gałęzi. Wraz z nimi zerwała się też (Imię). Zapominając zupełnie o leżącym wciąż na ziemi płaszczu, szaleńczym biegiem rzuciła się przed siebie. Nieważne jak szybko biegła, droga przed nią zdawała się jak na złość wydłużać. Gdy w oddali zamajaczyły pierwsze budynki miasta, dziewczyna mogłaby przysiąc, że upłynęły godziny. Tłum ludzi na ulicach uspokoił ją trochę, wciąż jednak popychając , w porę nie zeszli jej z drogi, parła do domu.
Wreszcie, gdy ze zgrzytem zawiasów, otwarła drzwi i wpadła do przedsionka, matki nie było w domu. W gasnącym świetle dnia dom nabierał ponurego wymiaru. (Imię) zerwawszy buty z nóg, pobiegła do swojego pokoju i zwinięta pod kocem, natychmiast zasnęła.
    Obudziły ją promienie słońca. Zdziwiona spojrzała przez okno. Słońce było w zenicie, musiało więc być już koło południa. Piekarnia powinna być już dawno otwarta! Czemu matka jej nie obudziła? Zarzuciwszy pospiesznie na ramiona koc, dziewczyna wstała i zaczęła wołać matkę. Odpowiedziała jej jedynie cisza. Przeszukała cały dom, po czym wyszła na podwórze, na które wychodziły tylne drzwi piekarni. Jakie było jej zdziwienie gdy okazały się zamknięte.    
   (Imię) zaniepokojona wróciła do domu. Po chwili zastanowienia postanowiła pobiec jeszcze na targ. Nie wiązała z tym jednak wielkich nadziei, bo było już dość późno, a matka chodziła tam zawsze z samego rana, gdy owoce były najświeższe. Niestety nie myliła się i matki również tam nie było. Obiegła jeszcze jej znajome, zapracowane kobiety o poszarzałych twarzach, jednak żadna z nich nie potrafiła wskazać lokalizacji matki. Gdy zrezygnowana (Imię) wróciła do domu był już wieczór.
     Dom był zimny i ciemny. (Imię) biegając cały dzień po mieście i szukając matki zapomniała zapalić w piecu i dom przez dzień zdążył się wychłodzić. Gdy drżącymi z zimna rękami dorzucała do pieca kolejne sękate deski, nagle z kuchni dał się słyszeć trzask. (Imię) poczuła na plecach zimny pot. Z bijącym szybciej sercem podniosła z ziemi mały świecznik, który stanowił jedyne na tamtą chwilę w domu źródło światła, i niepewnym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Przestąpiwszy próg poczuła na policzkach lodowate powietrze. Okno było otwarte i do pomieszczenia zionął chłód z zewnątrz. Uważając by nie zgasić wątłego płomienia świecy, zamknęła okno. Na podłodze pod nim leżała ramka z rozbitą szybką. ,,Musiała spaść gdy zawiał wiatr i to stąd był ten trzask" pomyślała schylając się po ramkę. Szybka była lekko zakurzona, dziewczyna przetarła ją więc delikatnie, uważając by się przy tym nie skaleczyć, po czym spojrzała na obramowany szkic.
To była jedyna pamiątka po ojcu. Wykonano go w dzień ślubu rodziców. (Imię) uśmiechnęła się. Oboje wyglądali tak ładnie, w garniturze i sukni ślubnej, ze szczerym uśmiechem na młodych twarzach. Dziewczyna nie pamiętała, że kiedy ostatnio matka się uśmiechała. Nieraz zastanawiała się czy to nie ona swoim urodzeniem sprawiła, że ten uśmiech z jej twarzy zniknął. Może wcale jej nie chcieli, może to jej wina, że ojciec odszedł. A teraz zniknęła także matka. (Imię) została całkiem sama w zimnym i pustym domu, z zimnym i pustym sercem. Spojrzała jeszcze raz na szkic, oboje byli tam tacy szczęśliwi więc dlaczego teraz oboje ją opuścili? Nie chciała płakać, ale uroniła kilka łez. Ramkę wyrzuciła i poszła do swojego pokoju. Tam też było zimno, więc zasnęła opatuliwszy się aż dwoma kocami.

Attack on Titan oneshoty (i nie tylko)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz