Rozdział 34

1.2K 91 5
                                    

Po pogrzebie Ewki, Monika rozsypała się emocjonalnie. Marcin nie potrafił się z nią dogadać, bo żadne argumenty do niej nie docierały. Okazała się typowo upartą babą, która jak coś sobie wbije do łba, to nie ma zmiłuj. I znowu pani Teresa przyszła im z pomocą.

– Zabierz ją do ojca – poradziła chłopakowi. – Wiem, że teraz macie gorący okres w pracy, ale może uda ci się załatwić wam kilka dni wolnych. Tylko Robert, przy pomocy Sylwii, jest w stanie ją przekonać.

– No, nie wiem. – Marcin był trochę ogłuszony propozycją Grygierczyk. A tak po prawdzie, nie był pewien czy to dobry moment na „poznanie" bliżej ojca Moniki. – Może ciocia...

– Próbowałam, ale przecież wiesz, że mój zięć jest lekarzem i jak on nie zdoła do niej dotrzeć, to tylko lanie po gołym tyłku by pomogło – zażartowała.

Stanęło na tym, że w nocy z czwartku na piątek, zapakowali się wraz z Klaudyną do samochodu i ruszyli na południe kraju. Dziewczyna oczywiście się trochę buntowała, bo kto to widział, żeby uciekać do tatusia, jak coś nie tak. W końcu jednak ją przekonali, tym bardziej, że Robert nalegał.

W czasie podróży zmieniali się za kierownicą, ale im bliżej byli Tarnowskich Gór, tym bardziej Monika była zestresowana. Nie była w rodzinnym domu kilka lat. W tym czasie zmieniła się i pewnie mało kto ją rozpozna.

– Denerwujesz się – mruknął Marcin, skupiając się na prowadzeniu.

– Trochę – przyznała i bardziej się otuliła swetrem.

– Wszystko będzie w porządku – uznał. – Mała, nie przejmuj się tak. – Próbował rozładować napięcie.

– To nie takie proste.

– Będę przy tobie, zawsze – obiecał i wyciągnął do niej rękę.

– Ręce na kierownicy – syknęła, ale złapała za jego palce i uścisnęła. – Dzięki.

Kiedy zaparkowali przed jej domem była czwarta rano. Klaudyna niby przespała całą drogę, no prawie całą, ale także była zmęczona jak dwójka dorosłych. Marcin wyjął małą z fotelika i przytulił jej drobne ciałko. Dziecko objęło go za szyję i wtuliło się w niego.

– Tatuś – szepnęła, a pod nim ugięły się kolana.

– Tak, kochanie – odpowiedział cicho i poszukał wzrokiem Monikę. – Będę twoim tatą.

Dziewczyna nie słyszała ich wymiany zdań, bo drzwi się otworzyły i pojawił się w nich ojciec. Podbiegła do niego i utonęła w kochających objęciach. Zaraz za nim zjawiła się Sylwia, z rozczochranymi włosami i w rozciągniętej piżamie.

– Nareszcie – mruknęła macocha. – Ten raptus od północy chodzi po domu, od okna do okna i czeka. Zabrałam mu telefon, bo pewnie by co pół godziny wydzwaniał, gdzie jesteście – sarknęła i zaraz uśmiechnęła się. – Troglodyto, może byś ich wpuścił do domu, zamiast trzymać na progu?

Roberta dławiło wzruszenie, choć przyglądał się ponad ramieniem córki na tego obcego faceta. Oczywiście znał Marcina, przynajmniej teoretycznie, ale mając na uwadze złe doświadczenia Moniki, bał się, że znów zostanie zraniona.

– Wchodźcie i zaraz was zapakujemy do łóżek – oznajmił spiętym głosem. – Tobie przygotowaliśmy kanapę w salonie – zwrócił się do fotografa.

Marcin przeczuwał, że może być ciężko, ale musiał to jakoś przetrwać. Zależało mu na Monice i chciał z nią być. Z nią i Klaudyną. A może kiedyś... Nie, za wcześnie na marzenia o wspólnym dziecku. Kochał ją, ale nie wiedział czy ona czuje do niego to samo. Było im razem dobrze, seks był zajebisty. Kiedy Stefek z Franką omawiali na rodzinnych spotkaniach zbliżające się wesele łapał się na tym, że marzy o tym samym. Nawet kupił pierścionek i wciąż nosił go w kieszeni, ale jeszcze nie odważył się zadać tego najważniejszego pytania.

ZaufaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz