Louis
20 kwietnia
Dzisiaj znaleźliśmy czas, żeby z Harrym poprzeglądać, co tak naprawdę potrzebujemy, a było tego wszystkiego naprawdę sporo i chyba nie spodziewałem się, że tych wszystkich rzeczy będzie tak dużo. Nie czarujmy się, nie miałem pojęcia o dzieciach, a tym bardziej o tym, czego im potrzeba.
Chyba nie wyobrażałem sobie tego, co mnie czekało za tych kilka tygodni.
Właściwie zrobiliśmy sobie chwilę przerwy od zakupów i przeglądaliśmy właśnie pokoiki, bo trzeba było się za to porządnie wziąć. Harry od samego początku uparł się na szaro-miętowy, kiedy tylko minęliśmy gdzieś taki pomysł. Nie, żeby mi się nie podobał, ale moglibyśmy pooglądać inne, zanim zdecydujemy.
Co do jednego byliśmy zgodni – nie chcieliśmy typowego niebieskiego.
– Miętowy jest najładniejszy – oznajmił w pewnym momencie.
Zaśmiałem się, bo chyba nie byliśmy jeszcze nawet w połowie przeglądania.
– Miętowy, proszę. Kupimy takie białe mebelki...
Spojrzałem na niego. Miał taką proszącą minę.
– Małe białe mebelki – powtórzył.
Pokręciłem głową. Coś mi się wydawało, że nie miałem na ten temat zbyt wiele do gadania.
– Może jednak najpierw przejrzymy, zanim zdecydujemy? – zapytałem. – Może gdzieś dalej będzie coś ładniejszego.
– Ale białe mebelki – powiedział i wiedziałem, że nie powinienem się odzywać, bo już zbierało mu się na płacz.
Co ja z nim miałem...
– Dobrze – potwierdziłem. – Będzie miętowy.
Harry od razu się rozpromienił. Uwielbiałem, kiedy się uśmiechał, a te jego dołeczki przyprawiały mnie za każdym razem o zawał. Momentalnie przytulił się jeszcze mocniej, całując mnie krótko.
– Dziękuję – powiedział.
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zerwał się i pognał do łazienki. Od razu poszedłem za nim, chcąc sprawdzić, co się dzieje.
– Przyniesiesz mi coś do ubrania? – zapytał, kiedy uchyliłem drzwi. – Te małe paskudy wyżywają się właśnie na moim pęcherzu.
Skrzywiłem się odruchowo. Ałć...
Poszedłem poszukać w szafkach jakiegoś ubrania dla niego. Na razie nie robił prania, bo wszystko było czyściusieńkie, ale kto wie, kiedy znowu najdzie go ochota na przewracanie domu do góry nogami.
– Lou?
– Tak? – zapytałem.
– Możesz zabrać przy okazji mój telefon.
Okej, w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Coś się działo, byłem o tym święcie przekonany.
Poszedłem do salonu po telefon i z czystymi ubraniami wszedłem do łazienki. Od razu wyciągnął rękę, a ja podałem mu telefon, kucając przed nim przy okazji, żeby pomóc mu się ubrać. Już się tak nie krępował, jak na początku, a ja chętnie mu pomagałem, w końcu nosił nasze dzieci, jakoś musiałem się odwdzięczyć.
Obserwowałem, jak dzwoni do kogoś.
– Dzień dobry – usłyszałem po chwili. – Właśnie odkryłem lekkie krwawienie.
Uniosłem pytająco brwi.
Co?
Starałem się usłyszeć to, co mówi ten lekarz, ale miałem tylko potakiwania, zaprzeczenia i krótkie odpowiedzi Harry'ego, a to zupełnie nic mi nie mówiło. Źle, bo przez to zaczynałem schodzić na zawał, nie wiedząc, co dzieje się z moim mężem i dziećmi. Starałem się nie panikować, ale było cholernie ciężko.
– Co się dzieje? – zapytałem, kiedy tylko się rozłączył.
– Musimy do niego podjechać – odpowiedział.
– Dobrze – potwierdziłem – ale co się dzieje? Mówiłeś o jakimś krwawieniu.
Miałem chwilami ochotę go zamordować, że nie mówił wszystkiego od razu, bo przez to jeszcze bardziej się o niego bałem.
– Tak, mówi, że to może być po seksie, ale lepiej sprawdzić.
Westchnąłem ciężko. No pięknie, jeszcze tego nam brakowało. Od dzisiaj zero seksu.
– Pomożesz mi? – zapytał, wskazując na nadal trzymane przeze mnie ubrania.
Przez to wszystko już nawet o nich zapomniałem.
~ ~ ~ ~ ~
Zamieszanko, zamieszanko, zamieszanko :D
CZYTASZ
So let's count the stars
Fanfiction[[ Written in the stars - część 1 ]] Louis nigdy nie przypuszczał, że któregoś dnia obudzi się w hotelowym pokoju z obcym chłopakiem w łóżku i obrączką na palcu... ...i to kilka dni przed tym, jak zamierza opuścić Ziemię, a przynajmniej na najbliższ...