Rozdział 41

3.6K 323 33
                                    

~Magnus~
- Em... Mój Raphaelu... - zacząłem niepewnie, myśląc intensywnie nad zaistniałą sytuacją. Jednocześnie bycie świadomym tego, że Alec na spokojnie może wszystko usłyszeć, nie wprawiało mnie w jakiś przesadny relaks, a przeciwnie. Tego Łowcę łatwo można było zranić chociażby kilkoma słowami. - Ale ty wiesz, że za nic nie pozwolę go skrzywdzić?

- Myślisz, że wiem co wampiry chcą mu zrobić? - spytał bez humoru. - Może chcą zwykłych wyjaśnień.

- Wierzysz w to? - burknąłem ironicznie.

- Nie - przyznał z głośnym westchnieniem. - Ale musisz mnie zrozumieć. Klan to moja rodzina, i ta rodzina chce dowiedzieć się, jakim cudem ich przyjaciół zabił Nocny Łowca. W ogóle, wiesz już co jest z nim nie tak?

- Nadal szukam. I w końcu znajdę - oświadczyłem z pewnością. - I... Możesz już iść - uśmiechnąłem się nerwowo. Nie chciałem wyganiać stąd Raphaela, ale nie wiadomo co mógłby zrobić gdyby zobaczył Aleca. Nie będę ryzykował.

- Iść? - zdziwiony uniósł wysoko swoje cienkie brwi. - Odpowiedz tylko, gdzie jest Lightwood. Wiesz? Napewno wiesz, Bane. To nazbyt prawdopodobne.

- Przykro mi, Raphaelu, ale nie wiem - skłamałem, przybierając beznamiętnie brzmiący ton głosu. Nie mogłem dać po sobie rozpoznać tego kłamstwa.

- Jak to nie? - mruknął sfrustrowany. - Ragnor powiedział, że ty akurat będziesz wiedział gdzie on jest.

Zielony kretyn zasłużył sobie na moją piękną zemstę.

- Ale niestety nie wiem.

- Dasz znać, jak będziesz coś o nim wiedział? - niezadowolony Santiago złapał za klamkę od moich wzorzystych drzwi, i je otworzył.

- Tak tak - kiwnąłem szybko głową, jednocześnie chcąc i nie chcąc pozbyć się z wampira z mojego domu. Kocham Raphaela, i to bardzo, ale w obecnej sytuacji... Muszę mieć na uwadze mojego Aleca. Który napewno biedny i samotny dalej tęsknie leży na kanapie.

- Czekaj...!

Momentalnie pobladłem. Niepewnie otworzyłem szerzej drzwi, które już zamykałem przed nosem Raphaela. Wampir ponownie wtargnął do środka i rozejrzał się, badawczo mrużąc oczy i wciągająca powietrze, jakby czuł jakiś zapach. A raczej "czyjś".

- Masz tu kogoś? - spojrzał w końcu na moją osobę. - Coś czuję, że kogoś tu masz.

- Napewno nie dziecko Anioła - oznajmiłem z cichym, zestresowanym śmiechem. Na całe moje szczęście, przekonał on Santiago...

- Tia... Masz szczęście - odrzekł i wymierzył we mnie palcem. Intensywnie spojrzał mi prosto w oczy, z pewną groźbą i upomnieniem w swoich tęczówkach. - Tylko pamiętaj. Jakbyś widział gdzieś Lightwood'a, daj mi znać, jasne?

- Jasne jak brokat i słońce, którego zestawu nienawidzisz. Szczególnie gdy prezentuje się on na mnie - powiedziałem z naciąganym entuzjazmem. Perfekcyjnie mi wychodził ten naciągany entuzjazm, z czego byłem bardzo dumny i zadowolony.

- Mhm... Narazie - opuścił uniesioną rękę, która na mnie wskazywała i tym razem otworzył już drzwi, przez które wyszedł. Odetchnąłem ze sporą ulgą. Dopadłem do zamków od danych drzwi i energicznymi ruchami zacząłem je zamykać na kilka spustów. Tak dla bezpieczeństwa.

Odwróciłem się wraz z tanecznym zamachem. I lekko podskoczyłem, zaskoczony nagłym widokiem Alexandra, który ni stąd, ni z owąd pojawił się przede mną.

- Zwinność Nocnych Łowców... - skomentowałem niby urażony, a mimo to nie mogłem się flirciarsko nie uśmiechnąć. Będę podrywał Lightwood'a cały czas. Co z tego, że już jesteśmy razem? Uczucie trzeba przecież nasycać. - Nie mogłeś ostrzec?

- Jaki zakład...?

Dopiero teraz zauważyłem pozbawienie humoru w Alecu. Nerwowo chwiał się na nogach i uciekał spojrzeniem na boki, a gdy już na mnie patrzył - robił to nazbyt intensywnie. W niebieskich tęczówkach było coś na pograniczach strachu a rozczarowania. No tak... Oto Alexander Lightwood, udający, że nie ma uczuć, a tak naprawdę, potrafi w każdym słowie dojrzeć coś, co już świadczyłoby o tym, iż zrobił coś źle bądź nie jest dla kogoś wystarczająco najważniejszy, lub taki, jakby by być chciał. Niepewność i wątpliwości biły od tego młodego chłopaka na kilometr.

Nigdy nie byłem z tego rodzaju osobą. Czasami dziwię się temu, dlaczego zainteresowały mnie właśnie te tęczówki, wypełnione życiowym bólem. Bólem, który ustępował po coraz częstszym spędzaniu czasu w mojej obecności. Nieruchome wcześniej usta, które w końcu zaczęły uśmiechać się przy mnie. Odczuwam z tego powodu naprawdę ogromną satysfakcję. Zdołałem tchnąć szczęście w tego ponurego słodziaka. Jakbym był w jakimś stopniu nad nim odpowiedzialny. I całkowicie mi to odpowiadało. Nie znalazł bym problemu w tym, jeśli co kilka minut musiałbym rozwiewać wątpliwości Lightwood'a co do mojego zainteresowania względem niego, i powtarzać mu ciągłe komplementy. W ogóle, muszę to przecież zrobić teraz. Koniec z tymi rozmyślaniami. Są one dobre na długie noce bądź nudne i dłużące się popołudnia.

- Tylko spokojnie - powiedziałem z lekkim uśmiechem, chcąc zlikwidować niepewność górującą nad Alekiem. Chociaż te jego wątpliwości były w stanie okazać się dość słodkie. - Zwykły, niewinny zakład. O to, czy to ty stałeś za moimi drzwiami czy ktoś inny.

- Chyba nie rozumiem... - przyznał niemrawo, przypatrując się dla dywanu przykrywającego podłogę. Rozczulił mnie ten widok.

- Wtedy, gdy mnie przepraszałeś - zacząłem wyjaśniać i powoli zbliżać się do mojego Alexandra. - Był akurat ze mną Ragnor. Graliśmy w kółko i krzyżyk, i w końcu ktoś zapukał do drzwi. No to założyliśmy się o to, czy to ty, czy jednak nie ty. Ragnor postawił stówę na ciebie. Przecież gdy otworzyłem już drzwi, powiedziałem że...

- Że wisisz Ragnorowi stówę... - przerwał i dokończył za mnie chłopak, jakby coś go olśniło, i tonem już znacznie spokojniejszym niż wcześniej.

- Właśnie - odparłem, uśmiechając się pociesznie i będąc tuż tuż przed Alekiem, który delikatnie zadarł głowę. - A ty co sobie pomyślałeś?

- A że... Że nic - jedynie wzruszył ramionami. Ha, nie nabierze mnie na coś takiego.

- No weś. Powiedz - nalegałem ze szczerym zaciekawieniem. Ciekawe, na jakim poziomie są wyolbrzymione wątpliwości Aleca. - No dalej... Bo zacznę cię łaskotać, Lightwood. To groźba, którą z chęcią mógłbym spełnić i to zaraz. Więc?

- Po prostu myślałem, że założyłeś się o to czy mnie poderwiesz czy nie... Że to wszystko to był zwykły zakład, i... No - wymamrotał szybko i niechętnie. O tak, jego wątpliwości są na wysokim stadium.

- Nawet nie waż mi się tak myśleć, Alec... - szeptałem z zawziętością, co do złych podejrzeń mojego Łowcy. Chłopak spuścił głowę. - To najokrutniejsze kłamstwo jakie usłyszałem w ostatnim stuleciu.

- Przepraszam za... Moją głowę i mózg - westchnął ciężko.

- Nie musisz przepraszać - delikatnym ruchem założyłem za ucho chłopaka kosmyk jego czarnych, jeszcze trochę wilgotnych włosów. - Po prostu przestań wątpić w to, że mi na tobie zależy. Zależy mi. I to bardzo.

- Mnie... Też zależy - wyznał z druzgocącą determinacją w głosie, unosząc na mnie wzrok swoich pięknych, niebieskich oczu. W końcu zobaczyłem w nich pewność siebie. I cieszyłem się, że ta właśnie pewność siebie nawiązuje do obecnych słów chłopaka.

Nie mogąc się dłużej powstrzymać, ani zniwelować uczucia dumy i szczęścia - sprawnie objąłem Nocnego Łowcę w pasie i połączyłem nasze usta, zaczynając muskać te jego. Nadal nie sądzę, by te uczucie mi się znudziło... Nagle sobie o czym przypomniałem. Więc z trudem oderwałem od siebie nasze złączone wargi. 

- A wypiłeś lekarstwo? - spytałem podejrzliwe.

- Tak - warknął widocznie zniecierpliwiony Łowca, który z nagłą władczością złapał za mój kołnierz i przyciągnął mnie do ponowienia przerwanego pocałunku.

Tym razem, to ja uległem.

Ale nie na długo! Jedną ręką zjechałem na miękki, kształtny pośladek Nocnego Łowcy, którego mięśnie znacznie napięły się przez dany dotyk. Ścisnąłem tyłek Lightwood'a. Chwilę temu jeszcze dominujące wargi, teraz zwolniły, ulegając mi. Te uczucie także mi się nigdy nie znudzi.

𝕎𝕒𝕣 𝕆𝕗 ℍ𝕖𝕒𝕣𝕥𝕤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz