Rozdział XVII

104 5 0
                                    

   Sonia obudziła się i otworzyła oczy.
Na poduszce, obok niej, leżała gałązka konwalii i karteczka, wyrwana z jej notesu, z napisem:
„Jesteś piękna!"
„Zwinął ten kwiatek mamie z ogródka" - pomyślała i uśmiechnęła się.
Zamknęła oczy i powąchała konwalię. Jej zapach przywołał wspomnienia ubiegłej nocy. Przeszył ją dreszcz.
„Skąd wiedział, że kocham konwalie?"
Zadzwoniła komórka.
- Ile można czekać na ciebie? - usłyszała głos Marty.
Spojrzała na zegarek.
„O matko, spóźnię się na maturę!"
- Daj mi pięć minut - rzekła i rozłączyła się.
Szybko się przebrała. Przeczesała włosy i wpięła w nie kwiatek. Jeszcze tusz do rzęs i gotowe.
Zbiegła po schodach.
„A, buty" - pomyślała - „Obcasy? Mogą być."
Wpadła do kuchni.
- Ty jeszcze w domu? - zdziwiła się mama.
- Już wychodzę. Tylko łyknę kawy - odparła.
- A śniadanie?
- Nie jestem głodna.
- Jak zwykle.
Mama zauważyła konwalię.
- Co to za kwiatek? - zapytała.
- To na szczęście - odparła.
Cmoknęła mamę i wybiegła.

Karol i Marta czekali w samochodzie. Wskoczyła do niego i powiedziała:
- Jestem, ruszajmy.
Karol pędził jak szalony. Marta paliła papierosa. Sonia patrzyła przez okno. Nikt się nie odzywał.
- Wszystko w porządku? - zapytała nagle rudowłosa.
- W jak najlepszym - odparła z uśmiechem jej przyjaciółka.

Dojechali, wysiedli i weszli do szkoły.
Grupki maturzystów, w galowych strojach, czekały już na ważny moment swojego życia.
- O, jest Kaśka - powiedziała Sonia - zapytam co z Lukiem.
Podbiegła do dziewczyny.
Marta i Karol spojrzeli na siebie.
- Może ją zahipnotyzował, żeby o nim zapomniała - powiedział chłopak.
- Nie zrobiłby jej tego - odparła.
- Może się z tym pogodziła.
- Niemożliwe. Znam ją. Jest bardzo wrażliwa. Strasznie by to przeżyła - stwierdziła Marta.
- Może się nie spotkali.
- Może, może, może. Muszę podsłuchać jej myśli.
Marta ruszyła w kierunku rozmawiających koleżanek, lecz Karol zatrzymał ją w pół kroku.
- Nie powinnaś chyba - powiedział.
- Muszę, bo oszaleję z nerwów.
Podeszli bliżej.
- ...Jest przytomny, ale nic nie pamięta - usłyszeli - Stracił dużo krwi.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, kochana.
Kaśka uśmiechnęła się.
- Gdyby twój doktorek się nie zjawił, to nie wiem, co bym zrobiła. Masz szczęście. Dla niego istniejesz tylko ty. Nie miałam szans - wyznała - Stachowi też jestem bardzo wdzięczna.
Sonia uściskała ją i odeszła.

- I co, słyszałaś coś? - pytał Karol.
- Nic nadzwyczajnego. Żal jej Kaśki i Luka, a na słowo „doktorek" zareagowała takim dziwnym drżeniem.
- To chyba oznacza, że ją zahipnotyzował. Zaoszczędził jej cierpień - stwierdził chłopak.
- Ty chyba rzeczywiście masz rację. To co teraz? Nie można przy niej o nim wspominać, czy co?
- Ja nie wiem. Dzwoniłem do niego, ale nie odbiera.
- Może Stach coś z niego wyciągnie - zaproponowała Marta.
- Zadzwonię do niego. Powiem, że się martwisz.
- Dobra.
Usłyszeli dzwonek. Wszyscy rozeszli się do klas.

Daniel leżał w swojej sypialni. Okna były zasłonięte. Patrzył w sufit. Uśmiechał się. Zabrzęczała komórka. Spojrzał. To Stach. Odebrał.

- Cześć, Stachu. Dobrze, że dzwonisz. Potrzebowałbym na dzisiaj pierścień.
- A u ciebie wszystko w porządku?
- Jasne, że tak. Przyniesiesz mi go? Wiesz, ja nie mogę przyjść.
- No... dobra. Wyślij mi adres.
- OK, to dzięki - i rozłączył się.

Odłożył komórkę i dalej patrzył z uśmiechem w sufit.
Znów chwycił telefon i wybrał numer.

- Cześć Fryderyku!
- Witaj! Jak tam sprawy?
- Wszystko jest spoko.
- Spoko?
- To znaczy, dobrze jest. Wiesz, ostatnio dużo przebywam z młodzieżą.
- A, no tak, racja.
- Wiesz, tak sobie pomyślałem, tak teoretycznie. Słyszałeś może, że kiedyś jakiś wampir się zakochał?
- Tak bez pierścienia?
- Bez pierścienia.
- Nie, przyjacielu. Nigdy nie słyszałem, bo to niemożliwe. Wielu próbowało, wielu chciało tego, ale natury nie da się oszukać, a taką jest ta wampirza.
- Nie ma na to jakiejś mikstury, eliksiru miłości, czy coś?
- Nie słyszałem o tym, ale o co ty właściwie pytasz? Jakiś dziwny jesteś.
- A... tak sobie pytam. Tak teoretycznie.
- Coś kręcisz, bracie.
- Tak sądzisz? Znasz mnie.
- Czy ty... czy ty myślisz, że się zakochałeś?
- Tak myślę, przyjacielu.
- Ale..., ale to... przecież niemożliwe!
- Fryderyku, to jest takie prawdziwe, nawet pierścień mnie tak nie czynił szczęśliwym. Nie mogę nic robić. Nawet zapominam o krwi. Chcę być tylko blisko niej.
- To wspaniale, ale..., to jest... kim ona jest, że takim cię uczyniła?
- To niebieska strażniczka.
- Danielu, czy ty... myślałem, że dostałeś nauczkę dwadzieścia lat temu.
- Ona mi nie zagraża. Przestała przecież być strażniczką.
- No tak, ale to człowiek..., to... takie nienaturalne..., no nie wiem.
- Wiem, kim są ludzie dla ciebie. Nie osądzam cię, ale uwierz mi, niewiele się od nas różnią.
- No..., może masz rację..., ale jesteś pewny, że to miłość? Może to tylko pożądanie, czy...
- Jestem pewny. Nigdy nie byłem taki szczęśliwy.
- Mam nadzieję, że nie wyniknie z tego nic złego. Cieszę się twoim szczęściem.
- Dziękuję, przyjacielu. Do zobaczenia.

Córki Róży (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz