Rozdział XIII

84 3 0
                                    

   Żółknące liście opadały na dwie trumny. Deszcz lekko siąpił, jak gdyby płakał wraz z żałobnikami, żegnającymi swoich przyjaciół. Marta powoli podeszła do jednej z trumien i położyła na niej białą różę. Sonia podeszła do drugiej i zrobiła to samo. Każdy powtórzył ten gest.
   Tak pożegnali Stacha i Adama.
Zaczęli się rozchodzić.
Doris bardzo płakała. Luk podtrzymywał ją swym silnym ramieniem, gdyż nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Sonia, wtulona w Daniela, pochlipywała. Estera ukradkiem ocierała łzę. Karol chciał przytulić Martę, lecz zignorowała jego troskę i pewnym krokiem, ruszyła w stronę samochodu. Fryderyk spojrzał na Karola ze współczuciem i klepnął go w ramię.
Nikt się nie odzywał. W milczeniu wrócili do domu Daniela.
   Marta od razu wspięła się na schody i skierowała w stronę gabinetu. Otworzyła barek i nalała sobie drinka. Wychyliła go duszkiem i nalała drugiego. Butelkę postawiła na stoliku, a sama usiadła w fotelu. W drzwiach ukazała się Doris.
- Mogę się przyłączyć? - zapytała.
Marta wskazała na drugi fotel. Dziewczyna wzięła czystą szklankę i usiadłszy, nalała sobie również. Skosztowała i skrzywiła się.
- Mocne - rzekła.
- To dobrze - dodała po chwili.
Siedziały tak w milczeniu i nie patrząc jedna na drugą, opróżniły całą butelkę.
- Nie zdążyłam mu powiedzieć, jak bardzo go kochałam - powiedziała nagle Doris - to moja wina. Gdybym nie oddała Wyroczni tych pierścieni...
Zaczęła płakać.
Marta odstawiła szklankę.
- Nigdy przedtem nie czułam swądu palącego się ciała - stwierdziła nagle, mówiąc niby do siebie.
Przyjaciółka spojrzała na nią zdziwiona, ocierając łzy.
- Jego oczy wciąż były żywe, patrzyły na mnie, ale jego ciało... to były już zwęglone zwłoki.
Dziewczyna pokiwała przecząco głową, robiąc wielkie oczy z przerażenia.
- Wiesz, jak wygląda serce wampira, który spłoną? - zapytała rudowłosa, spoglądając na rozmówczynię.
- Przestań - powiedziała Doris, zamykając oczy.
- Jest jak czarna smoła. Gdy Fryderyk go reanimował, prawie przelewało mu się przez palce. Jak galaretka.
- Przestań! - tym razem krzyknęła. Wstała, z hukiem odstawiła szklankę na stolik i wyszła.
   Marta podeszła do barku. Wybrała kolejną butelkę i nalała sobie.
   Doris zbiegła po schodach do kuchni, gdzie przebywała reszta towarzystwa.
- Idę do domu - poinformowała i zachwiała się na ostatnim schodku, wpadając wprost w ramiona Karola.
- U..., dziewczyno, sama chyba nie dojdziesz zbyt daleko - zauważył - Może cię odwieźć?
- Idź raczej na górę. Twojej dziewczynie kompletnie odwala. Mówiła takie rzeczy...
- Ja ją odwiozę - zaoferował się Luk - i tak już się zbierałem.
Wyszli.
Karol zawahał się.
- Nie pójdziesz do niej? - spytał Daniel.
- Nie wiem, czy chce mnie widzieć. W ogóle się do mnie nie odzywa - odparł.
- Do mnie też nie - wtrąciła Sonia.
- Jesteście jej najbliżsi. Chce być przy was silna. Może ja spróbuję - zaproponował Fryderyk. Nikt się nie sprzeciwił, więc poszedł na górę.
- Biedna dziewczyna - szepnęła Estera, a Daniel uśmiechnął się do niej smutno.
   Marta stała w oknie i paliła. Usłyszała, że ktoś wszedł i odwróciła się.
- Zostało coś jeszcze? - zapytał chłopak, wskazując na pustą butelkę. Kiwnęła dłonią w stronę barku. Nalał sobie i stanął obok niej.
- Mogę? - zapytał, pokazując na papierosa. Poczęstowała go. Zapalił. Zaśmiała się.
- Co? - zapytał.
- Z tym papierosem wyglądasz jeszcze bardziej, jak dzieciak - odparła.
- Obrażasz mnie? - zapytał z przekornym uśmiechem.
- Gdzież bym śmiała - odpowiedziała, nawet uśmiechając się.
   Fryderyk usiadł na parapecie i oparł na nim nogę. Palili w ciszy.
- Co on czuł, nim została uwolniona moc miłości? - spytała.
- Co masz na myśli?
- Dlaczego tak o mnie dbał?
- Uwierz mi, wampiry miały przedtem uczucia. Musiałaś mu być bardzo droga. Najdroższa, zważywszy na wszystko, co uczynił - odparł.
Dziewczynie pociekła łza.
- Czy... czy cierpiał? Czujecie ból?
- Tak.
Zamknęła oczy. Poleciały jej kolejne łzy. Zgasiła papierosa i sięgnęła po kolejnego drinka. Pochwycił jej rękę.
- Nie w ten sposób - rzekł.
Rzuciła szklanką w drzwi.
- To w jaki?! - krzyknęła - W jaki sposób mam nie myśleć o tym, co go spotkało. Jak płonął, jak skóra zrobiła mu się najpierw czerwona, potem czarna. Jak patrzył na mnie i wołał. Jak rozerwałeś mu wnętrzności...!
- Zginął jak bohater. O tym pamiętaj. Tak go wspominaj. Żył i zginął jak bohater. Powinnaś być dumna. Nigdy nie zawiódł. Nikogo.
- Nawet go nie znałeś.
- Wiem, ale słyszałem, co mówili o nim inni. Wszyscy mieli dla niego wielki szacunek, a ty chcesz tylko pamiętać, jak umierał? Powtarzam, wspominaj, jak żył. Wypełnił swoje przeznaczenie.
Marta usiadła w fotelu.
- Co ja mam teraz zrobić? Nie wiem, jak żyć bez niego.
- Jesteś silna. Masz przyjaciół, którzy cię potrzebują. Chłopaka, który martwi się o ciebie. Nie odtrącaj ich.
- Nie mogę... - zawołała i pochwyciwszy butelkę, wybiegła z pokoju.
Zbiegła po schodach, dopadła drzwi i uciekła.
Karol chciał ją gonić, lecz Fryderyk zawołał za nim.
- Zostaw ją. Ona potrzebuje trochę czasu.
- Ślepy jesteś? Ona jest kompletnie pijana. Idę.
Wyszedł.
   Sonia westchnęła.
- To mnie ratował.
- Nie obwiniaj się, kwiatuszku - przytuliła ją Estera - to mógł być każdy z nas. Dla każdego zrobiłby to samo.
- A ja obwiniam Wyrocznię - rzekł Fryderyk - gdyby choć pisnęła słówko, wszystko by się inaczej potoczyło.
- Nie, Fryderyku - wtrącił Daniel - One są związane jakąś tajemnicą. Żadna nic nie mogła powiedzieć.
- I naprawdę są aniołami? Nawet Lena? - zapytała Estera.
- Tak. Pięknymi, szczęśliwymi aniołami...
- Jestem zmęczona - rzekła Sonia.
- Odwiozę cię - powiedział Daniel.
- Wolę się przejść - odparła.
- Chodźmy.
   Daniel wziął ze sobą parasol, gdyż rozpadało się już na dobre. Szli i rozmawiali.
- Czy to źle, że pomimo tej całej tragedii, jestem szczęśliwa? - zapytała.
- Czuję to samo. Nareszcie możemy być razem, ale za jaką cenę... - stwierdził i objął ją.
- Cała drżysz. Mogliśmy wziąć samochód - dodał.
- Nie. Chciałam się przewietrzyć. Niezbyt dobrze się czuję.
- Co ci jest? - zapytał zatroskany.
- Nie wiem. Trochę mi słabo i brzuch mnie boli - przyznała.
- Pospieszmy się. Obyś się nie rozchorowała.
Przyspieszyli kroku.
   Gdy stanęli pod domem, Sonia powiedziała:
- Chciałabym, żebyś wszedł do środka.
- Na balkon już raczej nie wskoczę. Pozostają drzwi, ale... - zastanawiał się.
- Zwykłe, ludzkie życie nie jest łatwe. Trzeba kombinować, żeby dostać się do pokoju swojej dziewczyny - rzekła uśmiechając się.
- Coś wymyślę - powiedział i delikatnie pocałował ją w usta.
Chwyciła go za szyję i zaczęła namiętnie całować, aż upuścił parasol.
- Hej, hej, jeszcze nie jesteśmy u ciebie, pamiętasz? - odsunął ją na odległość ramion. Spojrzał na nią i nagle krew zmroziła mu się w żyłach.
- Twoje oczy! - zawołał.
- Co z nimi? - zapytała, przyciągając go do siebie i wciąż domagając się pocałunków.
- Są czarne!
   Wbiegli do domu. Nie zważając na domowników, pognali na górę.
- Jest już późno... - zawołała za nimi pani Barbara.
- Ja tylko na chwilę - poinformował Daniel, wołając ze schodów.
- Tak. Jasne... - westchnęła mama.
   Mężczyzna zamknął drzwi. Sonia była już przed lustrem. Rzeczywiście. Jej oczy pociemniały. Oddychała powoli i głęboko.
- Wszystko jest dobrze - powtarzała - wszystko jest dobrze.
Po chwili tęczówki odzyskały dawny kolor.
- Co się dzieje? - zapytał zatroskany.
- Wydawało mi się, ale nie byłam pewna, że gdy walczyłam z Wędrowcem, kropla krwi z fiolki kapnęła mi do ust. Potem nic się nie działo, więc byłam spokojna, ale teraz... Co to w ogóle znaczy? Czy ja staję się wampirem?
Uświadomiwszy to sobie, zaczęła spazmatycznie oddychać. Pochwycił ją i przycisnął do piersi.
- To niemożliwe, już byś się nim stała. Minęło kilka dni - uspokajał ją.
- Jesteś pewien? Może przez moją krew dzieje się to wszystko z opóźnieniem? - zapytała przerażona.
- Zaczekaj, coś mi przyszło do głowy.
- Co takiego?
- Sprawdźmy, czy goją się twoje rany.
Wyjęła z szuflady pudełko z nićmi. Wybrała igłę. Zdjęła pierścień. Nakłuła palec. Wstrzymała oddech. Oboje wpatrywali się w ranę.
- Nie goi się - mężczyzna odetchnął z ulgą i usiadł na łóżku. Przysiadła obok niego i przytuliła się.
- Nie jesteś wampirem - zapewniał ją.
- To co się dzieje? - wciąż była zaniepokojona.
- Nie wiem. Być może twoja krew zwalcza wampirzą i trochę to potrwa.
   Spojrzała na zraniony palec. Dojrzała kropelkę krwi. Włożyła go do ust. Przymknęła oczy. Poczuła się przyjemnie, smakując swoją krew. Rozchyliła powieki. Tęczówki znów były czarne.
- O, nie! Znowu! - zawołał Daniel i podprowadził ją do lustra.
- Co się dzieje? Nie rozumiem... - ponownie panikowała Sonia.
Objął ją i głaskał po plecach.
- Wszystko będzie dobrze. Jakoś temu zaradzimy.
Zaczęła płakać.
- Co ja powiem rodzicom...?
- Nic na razie im nie musisz mówić. Poczekamy na rozwój wydarzeń.
- Sonia! - usłyszeli głos mamy.
- Jeszcze chwilę, mamo! - zawołała w odpowiedzi.
- Muszę iść - stwierdził Daniel.
- Nie zostawiaj mnie...
- Otwórz balkon, zaraz wracam - zapewnił i otworzywszy drzwi, zbiegł po schodach.
- Dobranoc, Barbaro! - pożegnał się.
   Sonia czekała dłuższą chwilę, po czym wyszła na balkon. Wspinał się. Pomogła mu. Udało się. Był przemoczony od deszczu.
- Mój biedny - powiedziała, podając mu ręcznik. Gdy się wysuszył, usiadł zamyślony.
- Reagujesz na krew i bliskość człowieka, ale się nie goisz... Musimy poczekać co z tego wyniknie. Jak się teraz czujesz? - zapytał.
- Już lepiej - odparła - brzuch już nie boli.
- To dobrze.
Wyciągnął ku niej rękę. Zrobiła krok do tyłu.
- No co? Jako człowiek już cię nie pociągam? Wolałaś szczyptę niebezpieczeństwa? - zaśmiał się.
- Nie, boję się, że tym razem, ja mogę cię skrzywdzić - odparła ze zmartwioną miną.
- Nie wygłupiaj się. Podejdź, sprawdzimy coś - powiedział z uśmiechem.
- Co takiego?
- Czy wyrosły ci kły.
Podeszła.
- Otwórz usta - poprosił.
Pomacał jej zęby.
- W porządku. Wszystko wygląda normalnie.
- Na pewno? - zapytała
- Na pewno - odparł i dodał - To jak? Mogę cię objąć, czy nie?
Przytuliła się.
- Czy kiedyś te wszystkie problemy się skończą? - pytała wzdychając.
- Nie wiem, maleńka - odparł, gładząc jej włosy i całując w czoło - Mam taką nadzieję.
- Jak wszedłeś na balkon? - zapytała nagle, spoglądając mu w oczy.
Uśmiechnął się.
- Musisz wiedzieć, że teraz jestem... Spidermanem!
Szturchnęła go łokciem w brzuch za głupie żarty. Zgiął się wpół i udawał, że go zabolało.
- Hej, musisz uważać! Jestem teraz delikatny - śmiał się.
Znów mu przyłożyła, próbując się nie śmiać. Chwycił jej ręce i przyciągnął do siebie.
- Ale wciąż silny i męski - powiedziała szeptem i pocałowała go.
- Drabina - powiedział nagle.
- Co? - zapytała.
- Użyłem drabiny - poinformował.
Zaśmiała się w głos.
- Cicho, twoi rodzice usłyszą. Już tak szybko nie ucieknę, gdyby twój tata tu przyszedł.
   Podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. Zbliżyła się do niego. Pocałował ją. Oczy znów jej pociemniały.
- Jesteś piękna - wyszeptał - zawsze...
   Gdy zasnęła, cichutko wyszedł na balkon. Wyciągnął komórkę i wybrał numer.
- Fryderyku, chyba mamy poważny problem...

   Marta szła w deszczu, zataczając się. Próbowała zapalić papierosa, ale deszcz udaremniał jej wysiłki. Kilka metrów za nią skradał się Karol.
   Stanęła pod kamienicą, w której niegdyś mieszkał Stach. Przez moment się wahała, ale weszła do środka. Wspięła się na górę i wyjęła klucze. Nie mogła trafić nimi do zamka. Zawołała:
- Jak już leziesz za mną, to się na coś przydaj!
- Skąd wiedziałaś, że cię śledzę? - zapytał chłopak, wchodząc po schodach.
- Twoje myśli krzyczą, że aż głowa puchnie - rzekła i podała mu klucze.
Otworzył drzwi i weszli do mieszkania. Dziewczyna zachwiała się i opadła na fotel. Rozejrzała się.
- Zostaw faceta samego, a nie uraczysz porządku. Tu jest jak w chlewie - wybełkotała.
Wstała i zaczęła zbierać ciuchy, które leżały, gdzie popadnie.
- Trzeba zrobić pranie - oznajmiła.
Zaniosła ubrania do łazienki i włączyła pralkę. Gdy wróciła, zabrała się za wynoszenie brudnych naczyń do zlewu.
   Karol obserwował ją, opierając się o wejściowe drzwi. Nagle usłyszał brzęk tłuczonego szkła. Westchnął i poszedł do kuchni.
Klęczała na podłodze, z mokrymi od deszczu włosami i wpatrywała się w rozbity kubek.
Chłopak zdjął kurtkę. Rękę miał zabandażowaną od łokcia po ramię. Jego rany goiły się nieco wolniej niż u wampirów, a i tak to był cud, że kończynę dało się uratować.
Spojrzała na opatrunek tępym wzrokiem.
Przykucnął przy niej i nic nie mówiąc, zaczął zbierać kawałki kubka.
- To był jego ulubiony - powiedziała, wskazując na skorupy.
- Wiem - odparł - dostał od ciebie na urodziny.
   Karol dokończył zbieranie i wyrzucił resztki do śmieci. Zdrowym ramieniem pochwycił Martę i pomógł jej wstać. Nic nie mówiąc, zaprowadził ją do łóżka. Położyła się, a on obok niej, obejmując ją chorą ręką. Leżeli tak przez moment, wsłuchując się w odgłosy pralki. Nagle Marta powiedziała:
- Ciebie też mogłam stracić.
- Jestem tu, mój skarbie. Zawsze będę z tobą i nigdy cię nie opuszczę - odparł na jej słowa.
Rozpłakała się. Przytulił ją mocniej. Zaczęła płakać jeszcze bardziej. Cała jej rozpacz uchodziła ze łzami.
- Płacz, kochana, płacz... - rzekł szeptem.
   Długo nie mogła się uspokoić. W końcu zasnęła, a on zaraz po niej.
  Pośród nocnej ciszy słychać już było tylko odgłosy wirowanego prania...

Córki Róży (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz