Pozlepiane z sobą śnieżynki opadały z nieba, wyglądając trochę, jak grube, białe farfocle. Wschodzące słońce delikatnie odbijało się od wiszących na drzewach sopli, nadając krajobrazowi magiczną, pomarańczową poświatę. Pierwsze ptaki wyglądały już ze swoich gniazd. Otrzepywały piórka, świergocząc jakieś sobie tylko znane, wesołe piosenki. I wszystko byłoby takie piękne, gdyby nie krew, spływająca po nieporuszonej, skutej lodem ziemi.
Ciało psa leżało bez ruchu. Victor wpatrywał się w nie już od ładnych kilku godzin, jakby czekając aż zwierze ponownie się ruszy. Nie, żeby cokolwiek na to wskazywało. Nawet Makkachin odpoczywał spokojnie tuż za jego plecami. I, sądząc po jego miarowym oddechu, chyba spał, zupełnie nieporuszony całą tą sytuacją. Tak samo z resztą jak Yuuri, który wtulał się teraz w długie futro tej uroczej psinki. Tylko Victor jakoś nie potrafił się rozluźnić. Szczerze miał ochotę się rozpłakać. Kły wysuwały mu się raz po raz, boleśnie raniąc jego dolną wargę, a on sam potrafił już czuć jedynie głód. Głód tak silny, że tylko ostatkiem sił Nikiforov powstrzymywał się od zaatakowania swojego bezbronnego ukochanego.
Był dla niego zagrożeniem. Okropnym zagrożeniem. A jego siła woli kurczyła się z każdą kolejną sekundą. Mimo tego cały czas otulał Yuuriego bańką z ciepłej wody. Nie, żeby był w stanie ciągnąć to chociaż chwilę dłużej. Bolał go dosłownie każdy mięsień. Czuł nawet te, o których istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. Jakby długotrwałe używanie magii wyczerpało nie tylko jego siłę psychiczną, ale również fizyczną. Do tej pory nigdy mu się to jeszcze nie zdarzyło, ale przecież nigdy też nie walczył z wielkimi, niebezpiecznymi psami.
- Victor? - nagle gdzieś z jego lewej strony odezwał się ciepły, bardzo znajomy mu głos. - Co się stało? Gdzie jesteśmy? - Yuuri przeciągnął się z jękiem. Najwyraźniej wodna terapia przyniosła efekty, bo nie wyglądał, jakby miał gorączkę. Nie, żeby Victor w ogóle na niego patrzył. Tylko raz rzucił okiem. Jak by nie było, czuł zbyt duże pragnienie, by móc tak po prostu sobie na niego spoglądać.
Poza tym Nikiforov wiedział, że był w fatalnym stanie. Nawet jego zwykle nieporuszona fryzura zmieniła się w nieokiełznaną szopę. No i mógł się założyć, że miał również wielkie, sine wory pod oczami. A wyglądając w taki sposób nie mógł pokazywać się Yuuriemu! Co to to nie!
- O mój Boże, skąd tu tyle krwi?! - Brunet spróbował zerwać się na równe nogi, ale wodny bąbel skutecznie utrzymał go na miejscu. - Victor, mógłbyś mi to wytłumaczyć? Gdzie jest powóz? - Spytał już spokojniej, choć w jego głosie słychać było kilka ponaglających nutek.
- Nie wiem - Srebrnowłosy odpowiedział dopiero po dłuższej chwili ciszy, kiedy wzrok bruneta prawie przewiercił go na wylot. Głos Victora zabrzmiał szorstko. Jego gardło było suche jak pieprz i cały czas domagało się świeżej krwi. Mężczyzna jednak zamierzał być ponad jakieś głupie, fizjologiczne potrzeby swojego ciała. - Zabiłem to... coś... co próbowało cię zabić.
- Ale mnie? - Yuuri na czworaka podpełznął do skulonego Victora, rozciągając ciepłą bańkę do granic możliwości, i objął go od tyłu. Srebrnowłosego przeszły ciarki. - Co się dzieje?
- Nie zbliżaj się do mnie! - Victor odskoczył, jak oparzony i po raz pierwszy spojrzał prosto w piękne, czekoladowe oczy. Jęknął. Czemu ten chłopak był taki cudowny? Jeszcze trochę a swoją urodę przypłaci życiem. I nawet nie zauważy, kiedy to się stanie.
- Jesteś głodny? - To pytanie zdecydowanie zaskoczyło srebrnowłosego. Czyli jednak zauważy. Yuuri z kolei uśmiechnął się do niego i odsunął delikatnie dekolt swetra tak, żeby pokazać mu swoją jasną szyję w całej okazałości.
- Przestań! - Nikiforov warknął krótko i ponownie spróbował się odsunąć. Katsuki nie dał mu jednak, w ostatnim momencie chwytając go mocno za rękę. - Dlaczego mi to robisz?
CZYTASZ
Zagubieni w ciemności || Yuri on ice!
RomanceKatsuki Yuuri to młody, ciężko pracujący czarodziej, który w świecie pozbawionym ciepła odnajduje radość w tworzeniu dzieł ze szkła i kryształów. Niestety życie w Lodowym Królestwie nie jest proste. Wysokie podatki, szlachta nie mająca za grosz sza...