Obudziłam się następnego dnia, leżąc na łóżku szpitalnym. Nie wiedziałam co się stało, ani kim byli faceci, którzy spowodowali, że trafiłam tutaj. Próbowałam przypomnieć sobie co się wydarzyło. Nawet nie wiem kto mnie tutaj przywiózł. Nic nie wiem. Wiem jedynie, że jestem bardzo osłabiona i zmęczona. Pielęgniarki przyszły pobrać mi krew do badań, zmierzyły stan cukru we krwi, co było dla mnie trochę bolesne i powiedziały, że mam gościa. Odeszły i nagle w drzwiach stanął Chris. Przeraziłam się, gdy go zobaczyłam. Czułam, jak zdejmował mi sukienkę, jak obleśnie mnie całował. Wszystko, co wydarzyło się na tamtej imprezie wróciło. Wszystko, o czym pragnęłam już zapomnieć. Chciało mi się wymiotować na jego widok. Dlaczego pielęgniarki go tutaj wpuściły? Dlaczego on tu przyszedł? Skąd wie, że jestem w szpitalu? Tyle pytań mi chodziło po głowie, a tak mało odpowiedzi.
- Hej Vi! - powiedział to jakbyśmy byli wielkimi przyjaciółmi i posłał ten swój fałszywy uśmiech.
- Hej - odpowiedziałam, ale było słychać, że było to bardzo wymuszone powitanie. - Nieźle się dorobiłaś, uważaj następnym razem jak wracasz do domu sama. Masz szczęście, że byłem w pobliżu i zawiozłem cię do tego szpitala, bo inaczej to nie wiem, jak długo leżałabyś tam jeszcze. - Jak to? To ty mnie tu przywiozłeś? Dlaczego? A wiesz kim byli ci faceci?
- Jacy faceci? O czym ty mówisz? Przecież mało brakowało, a potrąciłby cię samochód, a tak to tylko się trochę potłukłaś.- Nie wmawiaj mi, że mogło mnie auto potrącić. Jeszcze pamiętam, co się wydarzyło w drodze do mojego domu. - podejrzewałam, że Chris maczał w tym palce, bo nie wierzę, że tak nagle był w pobliżu.
- Coś ci się musiało przyśnić chyba. Przecież jakby nie ja to mogłoby cię już tutaj nie być. - powiedział to z taką pewnością, jakby naprawdę mogło mnie auto potrącić.
- Jakby nie ty, nie miałabym tylu problemów, ile mam teraz. Nie odczuwałabym takiego zniesmaczenia ma twój widok. Jesteś obleśny i gwarantuję, że nie zostawię tak tego. Dlaczego właśnie mnie się tak uczepiłeś, co? Mam ciebie już dosyć. Jakby nie Martin, to... - przerwał mi. Widać było, że był lekko poddenerwowany, jak powiedziałam, że nie zostawię tak tego, co zaszło na imprezie. Tym bardziej, gdy wspomniałam o Martinie.
- Nawet nie dokańczaj. Nie myśl sobie, że teraz Martin po raz drugi wyciągnie cię z opresji. Teraz będziesz robiła to co ja każe i nie wyobrażam sobie żadnego sprzeciwu z twoich ust. - przestraszyłam się go. Nie wiedziałam co zamierza zrobić. Z sekundy na sekundę bałam się go coraz bardziej i miałam ochotę, żeby już wyszedł. Przyszedł lekarz i poprosił Chrisa, żeby opuścił pomieszczenie. Ulżyło mi. Chciałam, żeby już wyszedł i nigdy nie wracał. Lekarz był bardzo przyjazny. Bardzo profesjonalnie mnie zbadał. Przez Chrisa miałam bardzo wysokie ciśnienie. Tak mnie zdenerwował, że lekarz aż się przestraszył, gdy zobaczył tak wysokie ciśnienie u tak młodej osoby. Podał mi tabletki, żebym się nieco uspokoiła. Po około godzinie badań i rozmów z lekarzem i pielęgniarką, opuścili pomieszczenie, a Chris znowu przyszedł. Miałam wielką nadzieję, że już opuścił szpital, ale niestety myliłam się. Czekał, aż lekarz wykona wszystkie potrzebne badania i będzie mógł znowu wejść do sali, w której leżałam jako jedyna pacjentka.Usiadł znowu na krześle obok, a ja położyłam się na drugim boku plecami do niego. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Chciałam zasnąć, bo może wtedy poszedłby już sobie, ale wtem zadzwonił mój telefon. Był to Martin. Telefon leżał na szafce naprzeciw Chrisa, więc gdy zobaczył kto dzwoni, postanowił sam sobie z nim pogadać. Chciałam wyrwać mu mój telefon, ale on złapał mnie tak mocno za nadgarstek, że łzy same zaczęły mi płynąć z oczu. Nie potrafiłam wydusić żadnego słowa, bo ból był tak mocny. Chris odebrał telefon od Martina.
- Vi, co się dzieje? Gdzie ty jesteś? Twoja mama do mnie wydzwania, że jeszcze nie wróciłaś do domu. Gdzie ty się podziewasz? - zaczął Martin. Było słychać w jego głosie, że martwił się mną.- No hej Martin, cieszę się, że cię słyszę - powiedział Chris, zadowolony z siebie, że jego plan wszedł w życie. - Co u Ciebie?
- Chris... Gdzie jest Vi? Skąd masz jej telefon? Daj mi ją, chcę z nią pogadać. - powiedział stanowczym głosem Martin.- Hmm, dam, a może nie dam. Pomyślę, bo może jej tu wcale ze mną nie ma. - Chris puścił moją rękę, a ja wykrzyknęłam, jak głośno umiałam.
- Martin, jestem w szpitalu w... - i wtedy Chris się rozłączył. Wkurzył się, że zdążyłam przekazać Martinowi wiadomość, która znacznie ułatwi mu poszukiwania.
- Nie myśl sobie, że twój książę teraz cię uratuje. Wiesz co do niego się tylko liczyło? Na pewno nie masz pojęcia, bo zgrywał przed tobą takiego dobrego. Tak naprawdę chciał cię tylko przelecieć, a potem zostawić, jakbyście się w ogóle nie znali.
- Nie! Martin taki nie jest. Nie jest taki jak ty. Znam go i wiem, że nie zrobiłby nikomu krzywdy. To dobry człowiek. - muszę przyznać, że po tych słowach poczułam się jakoś lepiej. Wiedziałam, że nie traktuję Martina już jak jakiegoś znajomego. Zaczęło mi na nim trochę zależeć, ale próbowałam nie dać tego po sobie znać.
- Ale powiem ci, jeszcze trochę i sama wskoczysz mu do łóżka. Tu wielce naskoczył na mnie na imprezie i na pewno ci się to spodobało. Tutaj widzę, że masz go zapisanego jako Martin i czerwone serce obok. A może jesteście razem, co?
- Nie, nie jesteśmy parą, a Martin sam się tak zapisał w moim telefonie. Z resztą, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. Możesz mnie już zostawić samą? Chce się położyć. - miałam nadzieję, że pójdzie już sobie.
- Nie, zostanę przy tobie, bo może jeszcze zadzwonisz do Martina i coś mu naopowiadasz, a tego byśmy nie chcieli, prawda kochanie?
Do następnego ~
CZYTASZ
Vanitas/Marność
Novela JuvenilSekrety, to nie dołączony element naszego życia. Jednak w przypadku Victorii Bailey było trochę inaczej, żyła jak przeciętna nastolatka. Nigdy nie musiała niczego ukrywać ani, niczego się obawiać. Nie miała problemu od którego nie znalazłaby wyjścia...