Rozdział 4

4.9K 242 248
                                    


   Leżałam na łóżku i bawiłam się kulą ognia wielkości piłeczki tenisowe, kiedy do mojego ''pokoju" wszedł nie kto inny jak Brock Rumlow.

- No proszę dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam uśmiechając się po nosem.

- Mam tu ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty, niż patrzenie jak Zimowy kopie ci tyłek.

- Wypraszam sobie – powiedziałam wstając z łóżka – od tamtej walki minęło sporo czasu. Wcale nie „kopie mi tyłka" jak to ująłeś...

- Tak, tak, jasn... - nie dane mu było dokończyć gdyż w mgnieniu oka znalazłam się kilka centymetrów od niego.

- Dobrze wiesz, że z moją mocą nie ma ze mną szans – w moich oczach zaczęły tańczyć iskierki ognia – i ty też nie.

   Przez krótką chwile patrzyliśmy sobie w oczy, z taką samą nienawiścią jak zawsze. Przez te kilka miesięcy codziennych treningów i niezliczonych dawek cykuty, mój charakter zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni... przynajmniej takie sprawiam pozory. Większość agentów boi się przebywać w tym samym pokoju co ja, a gdy tylko widzą mnie na korytarzu skręcają w inny, lub po prostu zawracają. Ich strach przede mną niezwykle podbudował moją pewność siebie. Stałam się arogancka i chamska wobec innych. Jednak w środku... to zupełnie inna sprawa.

- Czas na misję.

   Powiedział i wyszedł z pokoju, zapewne czekając na zewnątrz aż się przebiorę. Misję... Jaką znowu misję?  Przebrałam się w swój stój kombinezon, tym razem zakładając również buty. Z czasem, można się do nich przyzwyczaić. Nie raz przydały się też podczas walki... no i można schować w nich noże. Wyszłam na korytarz i z eskortą ruszyłam w nieznanym mi kierunku.

   Przez cały czas szliśmy w ciszy choć w mojej głowie kotłowała się masa pytań. Jaka misja? Czy to znaczy, że wyjdę poza mury tego miejsca? Na zewnątrz... sama? Nieee, na pewno nie sama. Ale to nie zmienia faktu, że z garstką agentów jestem w stanie sobie poradzić. To moja szansa na ucieczkę... ale gdzie miałabym uciec? Moje rozmyślenia przerwał głos Brocka. Ups... chyba mówił do mnie od kilku minut.

- ...jedziecie tylko we dwójkę. To prosta misja, ale chcemy was do siebie przyzwyczaić. Sprawdzić jak będziecie działać razem. Jak już mówiłem macie stanowić zespół.

   Gdy tylko skończył mówić stanął przed jakimiś drzwiami i odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam na niego pytająco, lecz ten nic nie mówiąc wbił mi jakiś zastrzyk.

- Co to do chole...

- Czyli jest tak jak myślałem. Nie słuchałaś mnie przez całą drogę.

- To nie prawda. Słyszałam to jak mówiłeś o... tym – zażenowana odwróciłam wzrok.

- Nie pogrążaj się – westchnął ze zrezygnowaniem – to nadajnik. Nawet nie próbuj nam uciekać.

   Otworzył drzwi przed którymi zatrzymaliśmy się jakiś czas temu, a w moją twarz uderzyło świeże powietrze. Zamknęłam oczy i wciągnęłam ten zapach z wielką ulgą. Żegnaj zapachu metalu, potu i krwi. Skierowaliśmy się w stronę samolotu, w którym czekał na mnie mój ''zespół". Jak można się domyślić był to Zimowy Żołnierz.

- Powodzenia – powiedział wracając do budynku.

   Powoli weszłam do samolotu i zajęłam miejsce naprzeciw Zimowego. Podczas gdy zapinałam pasy, usłyszałam jak włączają silniki i poczułam jak maszyna powoli unosi się w powietrze. Nienawidzę tego. Zamknęłam oczy, a ręce zacisnęłam na pasach. Z każdą chwilą coraz mocniej wbijałam się w fotel, a ręce zaczęły mi drżeć. Ogarnij się! To nie najlepsze miejsce na atak paniki! Nie chcesz aby coś przypadkiem wybuchło... O BOŻE! Przecie ja mogę coś nieświadomie podpalić!!! Spadniemy. Wszyscy zginiemy. Nie ma to jak zginąć lecąc na misję... Czułam jak temperatura mojego ciała wzrasta, a samolot wpada w turbulencje. Słysząc wichurę, którą rozpętałam na polu wcale się nie uspokoiłam. W mojej głowie widniały najczarniejsze scenariusze, gdy nagle poczułam dotyk na ramieniu. Wzdrygnęłam się i natychmiastowo otworzyłam oczy. Całym samolotem zatrząsnęło jeszcze bardziej, gdy przestraszyłam się na widok twarzy Zimowego Żołnierza znajdującej się tuż przed moją. Nie wiem dlaczego, ale gdy wpatrywałam się tak w jego szare tęczówki uspokoiłam się. Wciąż byłam przerażona, lecz nie do tego stopnia by zagrażać sobie i otoczeniu. Nie wiem czy to jego spokojna postawa, ciepły dotyk na ramieniu, czy te hipnotyzujące szare oczy, ale jego obecność sprawiły, że poczułam ulgę. Poczułam, że nie jestem tu sama. W końcu on tez nie jest tu dobrowolnie. Widziałam jak jego wzrok powędrował na swoją rękę, a następnie jeszcze raz na mnie. Chyba się zmieszał. Zrobił to instynktownie. Przecież, równie dobre mógł mnie uderzyć w twarz. Straciłabym przytomność i w spokoju dolecielibyśmy na miejsce. Ale on... jest w nim coś niezwykłego. Kiedy poczułam chłód na ramieniu, zrozumiałam że wstał i już miał iść na swoje miejsce, gdy odważyłam się zadać mu nurtujące mnie pytanie.

I'll be good //Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz