Obudziłam się w mojej kwaterze leżąc na tym niewygodnym łóżku. Przypomniałam sobie co się stało i z ulgą stwierdziłam, że nic mnie nie boli. Rany wywołane przez Brocka zostały uleczone przez moją małą magię, za czym idą moje popalone ubrania. Wstałam i biorąc ubranie na przebranie skierowałam się do łazienki. Po szybkim prysznicu wyszłam i popatrzyłam na zegar wiszący nad drzwiami. Jest środek nocy, o tej godzinie mało kto chodzi po korytarzach. Bezszelestnie skierowałam się w stronę mojej sali treningowej żeby zabrać stamtąd moje dwa ulubione noże. Schowałam je w wysokich butach i ruszyłam w miejsce od którego zaczęła się moja "przygoda" tutaj. Szłam powoli, cały czas nasłuchując czy z którejś strony nie nadciąga jakiś patrol. Niby dostałam pozwolenie na swobodne poruszanie się tutaj, ale gdyby mnie znaleźli w pobliżu tego pomieszczenia z pewnością by się czegoś domyślili. W sumie mam nadzieję że kogoś spotkam.
Stanęłam przed grubymi metalowymi drzwiami z wgnieceniami po bokach. Na samą myśl tego co robią w tym pomieszczeniu przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie zdziwiłam się gdy drzwi okazały się zamknięte, dlatego wciąż trzymając za klamkę przywołałam ten chłód, który czaił się pod moją skórą. Wręcz poczułam jak krew w moich żyłach zwalnia i zimno przemieszczające się po moim ciele w stronę moich dłoni. Po chwili wokół czubków moich palców pojawił się lód i rozprzestrzeniał w głąb zamka. Odsunęłam rękę wraz z klamką w dłoni. Popchnęłam drzwi, a drobinki lodu posypały się na podłogę. Weszłam do pomieszczenia rozglądając się czy nikt mnie nie widział i zamknęłam za sobą drzwi. Już miałam ruszyć w stronę półek z aktami, ale zatrzymałam się na widok krzesła stojącego po środku. W duchu podziękowałam za moje moce i podeszłam do ściany. Szukanie nie zajęło mi długo bo jego teczka była niemal na samym początku i najbardziej rzucała się w oczy przez to jak wiele kartek zawierała. Otworzyłam ją na stronie z ogólnymi informacjami.
Pseudonim: Zimowy Żołnierz
Imię i nazwisko: James Buchanan Barnes
Przezwisko: Bucky
Obywatelstwo: Amerykanin
Płeć: mężczyzna
Wiek: 101
Data urodzenia: 10 marca 1917 r.
Na widok tych ostatnich informacji moje oczy zrobiły się dwa razy większe. Jak to w ogóle możliwe, że po tylu latach jeszcze żyje? Mój wzrok wrócił do jego imienia, a potem oczko niżej. To tym przezwiskiem nazwał go Kapitan. Zaczęłam czytać resztę informacji, w których znalazłam odpowiedzi na kilka moich pytań. Teraz wiem, że jeśli miałabym nas stąd jakoś wydostać, to możemy szukać schronienia u Stevena Rogersa... przynajmniej taką mam nadzieję.
Już schowałam jego akta i z ciekawości zaczęłam szukać swoich, kiedy nagle usłyszałam za sobą jakiś hałas. Od razu się obróciłam i zobaczyłam kilku żołnierzy z wymierzoną we mnie bronią.
-Mogę wiedzieć czego tutaj szukasz? – odezwał się znany mi głos.
-Ahh niczego. Po prostu byłam ciekawa co tutaj jest. – odpowiedziałam obojętnie wskazując ręką na szufladki za mną.
-Byłaś aż tak ciekawa, że postanowiłaś zepsuć drzwi? – spytał unosząc jedną brew do góry. – Mogłaś chociaż się bardziej postarać. Zapomniałaś o kamerach na korytarzu?
Uśmiechnęłam się do niego z przesadną słodyczą i podeszłam do nich kilka kroków.
-Ależ oczywiście, że o nich pamiętałam. Gdybym je zamroziła, czy zrobiła z nimi cokolwiek innego od razu zorientowalibyście się że coś jest nie tak i dobrze wiedzielibyście że to ja. Więc nie marnowałam na to czasu. Mam już to czego chciałam, mogę już wracać.
Nie słysząc od niego żadnej odpowiedzi ruszyłam w stronę drzwi z zamiarem wyminięcia ich, jednak gdy tylko przechodziłam obok Brocka ten złapał mnie za ramię.
-Cofam twoją możliwość wychodzenia kiedy zechcesz. Odprowadźcie ją! – ostatnie zdanie skierował do żołnierzy.
Niby mogłabym po prostu to zrobić, pozwolić się odprowadzić i poczekać na poranny trening, ale stwierdziłam że to byłoby nudne. Dlatego gdy tylko jeden z żołnierzy chwycił mnie za ramię wywinęłam się pod nim i uderzyłam go z łokcia w plecy. Widziałam wzrok żołnierzy, którzy wysłali nieme pytanie dowódcy czy mogą strzelać, ale ten jedynie westchnął i zaprzeczył. Na ten widok uśmiechnęłam się kopiąc już leżącego mężczyznę. Co prawda miałam ochotę przywalić tylko Brockowi, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Zaczęłam z nimi walczyć kątem oka widząc jak Rumlow wchodzi w głąb pokoju i szuka czegoś w biurku. Oberwałam kilka razy w głowę, ale nie przejęłam się tym i dalej atakowałam. Można pomyśle, że wyglądało to jak taniec, albo zwykłe przepychanki. Stałam w środku kółka i obracając się wokół własnej osi odpierałam ataki. Łatwiej by było gdyby ktoś stał tu ze mną. W głowie zobaczyłam jak stoimy ze sobą plecy w plecy i wzajemnie się kryjemy. Już nie raz znaleźliśmy się w takiej sytuacji, ale doceniłam to dopiero teraz kiedy dostawałam w tył głowy i plecy. Nagle na korytarzu pojawiła się znana mi sylwetka i poczułam się jakbym dosłownie wezwała go swoimi myślami. Rozpoznał mnie od razu i widząc moją sytuację poparzył na mnie rozbawiony. Dopiero po chwili zobaczyłam, że nie jest sam. Był prowadzony przez kilku żołnierzy i wyglądało na to, że właśnie prowadzili go na pranie mózgu. Moja walka chyba go zmotywowała do sprzeciwu bo odciągnął ode mnie jednego z agentów i rzucił nim o ścianę na korytarzu. Jego eskorta włączyła się do walki, a z korytarza przybiegło więcej uzbrojonych osób.
-Zawsze pakujesz się w jakieś kłopoty? – zapytał rozbawiony Zimowy stając do walki tuż obok mnie.
-Tym razem to coś zupełnie innego. Wiem, że tego nie uzgadnialiśmy ale... po prostu musisz mi zaufać.
Ten jedynie skinął głową i kontynuował walkę. Myślę, że zrozumiał o czym mówię, bo wcześniej rozmawialiśmy już o tym choć chyba żadne z nas nie myślało, że to nastąpi tak szybko. No dobra, może nie były to długie rozmowy pełne szczegółowego planowania, ale oboje zgodziliśmy się z tym, że trzeba stąd jakoś uciec. Mam już potrzebne informacje i sytuacja w której się znajdujemy jest nawe... moją myśl przerwał ból w szyi. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Brocka, który od razu uderzył mnie prawym sierpowym. Zachwiałam się do tyłu nie z powodu siły uderzenia, ale substancji którą mi wstrzyknął. Wpadłam na mojego towarzysza, który chciał mnie złapać ale został odciągnięty przez kilku żołnierzy. Kręciło mi się w głowie, a wokół mnie był jeden wielki chaos. Zostałam złapana przez jakiegoś agenta i unieruchomiona, kiedy patrzyłam jak ciągną go w stronę tego krzesła. Wyrywał się, ale został lekko ogłuszony bronią.
-Chcieliście uciec. Jakie to zabawne!
Odezwał się Brock i chwycił mnie za twarz.
-Teraz będziesz na to patrzeć.
Jak tylko zobaczyłam jak go przywiązują w moich żyłach się aż zagotowało. Poczułam gniew i ogień, który odtrącał truciznę, którą mi wstrzyknięto. Zaczęłam odzyskiwać świadomość, a moje ręce zapłonęły. Nim ktokolwiek zdążył zareagować posłałam pasmo ognia w stronę fotela przepalając kable, jednocześnie otaczając Zimowego tym niebieskim bezpiecznym płomieniem. W mojej głowie zaczęło się kręcić, ale już nie od trucizny a od wysiłku. W pewnym momencie nie wytrzymałam i puściłam swoje moce w przestrzeń. Ogień odrzucił mężczyznę z siedzenia i uderzył nim o ścianę, a następnie buchnął w całym pomieszczeniu i od razu zgasł. Wszyscy oprócz mnie leżeli na podłodze, a ja szybko podbiegłam do mojego partnera. Chwyciłam go za ramię i potrząsnęłam nim, a kiedy ten otworzył oczy i na mnie spojrzał zaczęłam pomagać mu wstać.
-Bierzmy się stąd!
*Wrzucam wam kolejny rozdział! Przyznam, że przyśpieszyłam trochę bieg zdarzeń, ale uznałam że lepiej będzie jak już tam nie będę wrzucać przypadkowych sytuacji, tylko po to żeby to odwlec :P
Informujcie o błędach ;)
Obrazek w mediach znaleziony w internecie. Nie zdążyłam już zrobić nic sama, bo robiłam ostatnio grafikę, która zajęła mi dość dużo czasu i musiałam sobie zrobić przerwę od tego :P*
CZYTASZ
I'll be good //Bucky Barnes
FanfictionKatelyn Carver przez większość życia ukrywała się przed ludźmi, lecz jeden z pozoru zwyczajny dzień to zmienił. "Gdybym tylko nie podniosła ręki tamtego dnia nigdy bym się tu nie znalazła. Wciąż byłabym wolna. Lecz nie żałuję tego. Bo gdyby nie ten...