Rozdział 18

3.6K 174 53
                                    

-Znaleźliśmy Brocka. Znajduje się w Rosji, w jednej z większych baz Hydry. Dokładną lokalizację już wysłaliśmy do szefostwa. – Powiedziała Romanoff wchodząc na sale konferencyjną.

   Zebraliśmy się tu o piątej nad ranem po tym jak Friday nas zwołała. Nie byłam jedyną osobą która nie spała. Na korytarzu spotkałam się z Jamesem, który również nie zmrużył oka ani na chwilę. Za to Tony i Thor jeszcze nie przyszli.

-Czy góra wie że ja... - zaczęłam niepewnie patrząc na Natashę.

-JESZCZE nie.

-Co zamierzasz mu powiedzieć?

-Jeśli mam być szczera, to planuję po prostu wpisać cię na listę i niech sam to przetrawi.

   Już chciałam jej odpowiedzieć, ale do pokoju weszła dwójka kłócących się mężczyzn.

-Wybaczcie za spóźnienie ale ktoś, nie powiem kto, słysząc Friday spanikował i zniszczył zasilanie w swoim pokoju.

-Myślałem że to Loki. - powiedział zajmując swoje miejsce. – Opowiadałem wam jak kiedyś zmienił się w węża, a wiecie jak bardzo lubię węże, pod...

-Nie czas na to Thor. – przerwała mu Natasha.

-Opowiem kiedy indziej. - odpowiedział jej wciąż się uśmiechając.

   Czarna Wdowa rozdała nam wszystkim akta dotyczące misji. Po kilku minutach ciszy wszyscy stwierdzili, że najlepiej będzie jeśli będą działać jak zawsze. Rozejrzałam się po wszystkich dając do zrozumienia, że nie wiem co to znaczy. Zaczęli mi tłumaczyć cały plan działania i powiedzieli że wejdę tylnym wejściem razem z Buckym i Stevenem. Dokładnie przestudiowaliśmy plany budynku zastanawiając się gdzie może znajdować się Brock. Razem z Jamesem wskazaliśmy im kilka możliwości. Ustaliliśmy dokładnie kto gdzie idzie i jeszcze raz przestudiowaliśmy cały plan działania. Zadecydowaliśmy że wyruszamy następnego dnia. Rozeszliśmy się chcąc przygotować do misji.

-Tony! – zawołałam biegnąc za nim. – Przydałaby mi się jakaś broń. – powiedziałam lekko skrępowana sama nie wiedząc czym.

   Mężczyzna machnął na mnie ręka i skierowaliśmy się na niższe piętro.

-Do wyboru do koloru! – zawołał rozkładając ręce. – Mam klasyczne pistolety i karabiny, jak i zmodyfikowane przeze mnie. Osobiście polecam te drugie. – wyszeptał nachylając się do mnie, zupełnie jakby chciał mi zdradzić jakiś sekret. – Tam są lasery i paralizatory, kombinezony które powodują...

-Wezmę te. – przerwałam mu otwierając najbardziej schowaną skrzynię.

   Miliarder popatrzył na mnie jak na... w sumie nie wiem na co wiele rzeczy już widział biedak w swoim życiu.

-Katanę i noże? – przytaknęłam głową. – Spośród wszystkiego co ci pokazałem, ty wybierasz najbardziej prymit...

-Hola hola! To te twoje zabawki są prymitywne, nawet dziecko umiałoby się tym posługiwać. A proszę, spróbuj sobie poradzić z tym! – Znów mu przerwałam, podkładając jedną z dłuższych katan pod nos.

-Spokojnie, nie wiedziałem że jesteś miłośniczką broni białej. Następnym razem mogę je trochę udoskonalić.

-Żadnego udoskonalania! One są idealne takie jakie są.

-Zupełnie jak ja. – powiedział zadowolony z siebie.

-O! Czyli przyznajesz się że jesteś stary? – spytałam spoglądając na niego kątem oka.

   Miliarder jedynie na mnie prychnął i wyszedł z pomieszczenia. Ups. Chyba się obraził. Wybrałam dwie katany i kilka noży, a następnie poszukałam jakichś pasów dzięki którym będę mogła je przyczepić do kostiumu. Wróciłam na górę i zaczęłam przygotowywać rzeczy na jutro. Przesiedziałam w pokoju aż do kolacji, którą również zjadłam w pokoju. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się w łóżku z zamiarem zaśnięcia. Przez długi czas kręciłam się jedynie z boku na bok, aż w końcu przyszedł do mnie upragniony spokój. No nie do końca. Trzęsienie ziemi... rodzice... krzyki... krew... śmierć... Kat! ...niemowlę... szpital... strzały... Katelyn! Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam przed sobą Jamesa. Usiadłam szybko, a kiedy już się uspokoiłam przedmioty, które latały po pokoju i powoli zamarzały zaczęły spadać na ziemię.

-Słyszałem jakieś dźwięki jakby tłuczonego szkła, a potem zaczęłaś krzyczeć więc jestem. Wszystko w porządku? – spytał delikatnie gładząc mnie po ramieniu.

-Ja... miałam zły sen.

-Zły sen? Czy powrót przeszłości? – spytał spoglądając na mnie ze zrozumieniem.

   Tak. On również opowiadał mi o swoich problemach ze snem. Chyba sprawiedliwie by było gdybym powiedziała mu prawdę.

-To drugie. Nie powiedziałam ci całej prawdy. Moi rodzice zginęli bo... moja moc, ona uaktywniła się, kłóciliśmy się i nie wiedziałam... to ja ich zabiłam. – mówiąc to rozpłakałam się i wtuliłam głowę w zagłębienie jego szyi. Mężczyzna od razu odwzajemnił uścisk i zaczął uspokajająco gładzić mnie po plecach.

-To nie twoja wina. Skąd miałaś wiedzieć co się z tobą dzieje i co to może spowodować? Nie byłaś świadoma...

-Ty również nie byłeś świadom swoich czynów a i tak się o nie obwiniasz. – przerwałam mu odsuwając się od niego na tyle, abym mogła spojrzeć w jego oczy.

   Mężczyzna spuścił wzrok nie wiedząc co powiedzieć. Jak miał mówić o nie obwinianiu się kiedy on sam czuje się winny za to co robił. Oboje byliśmy w Hydrze i oboje zabijaliśmy dla nich. Dla nas nie ma już pocieszenia. Teraz potrzebny jest jedynie ktoś do kogo można się przytulić i przeczekać najgorsze.

-Zostać aż zaśniesz? – spytał znów na mnie spoglądając.

-Nie. Jutro mamy misję, ty też musisz się wyspać... ale może. Mógłbyś się położyć tutaj. – powiedziałam spuszczając wzrok.

   Brunet uśmiechnął się delikatnie pod nosem i przytaknął. Odsunęłam się aby zrobić mu miejsce i położyłam się po lewej stronie łóżka. Poczułam jak materac ugina się pod jego ciężarem, a już po chwili jak jego ręka owija się wokół mojego biodra przyciągając mnie do siebie. Na mojej twarzy pojawił się mały uśmiech na wspomnienie nocy, którą spędziliśmy razem po powrocie z misji na Kapitana Amerykę. Moje plecy stykały się z jego klatką piersiową. Czułam na karku jego ciepły oddech, przez co na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Po kilku minutach ciszy poczułam jak delikatnie całuje mnie we włosy. Po tym geście zasnęłam niemal od razu.

   Następnego ranka obudziłam się wypoczęta jak nigdy. Przez resztę nocy nie dręczyły mnie koszmary i było mi ciepło. Oczywiście Jamesa nie było już w moim pokoju. Wzięłam szybki prysznic w zimnej wodzie, aby się rozbudzić, a następnie przebrałam się w mój kombinezon. Przygotowanymi wcześniej pasami przyczepiłam sobie dwie katany do pleców i noże do lewego uda oraz w pasie. Wyszłam z pokoju spotykając po drodze Clinta. Ruszyliśmy razem na ostatnie piętro, gdzie czekał na nas samolot. Przywitałam się ze wszystkimi obecnymi, a swój wzrok na dłużej zawiesiłam na Buckym. Uśmiechnęliśmy się do siebie delikatnie, kiedy zajmowałam miejsce obok niego. Ostatni jak zawsze przyszedł Stark.

-Gotowi do drogi? – spytał z wielkim uśmiechem na twarzy I wręczył wszystkim kawę.

   No i wystartowaliśmy. Czas znów tam wrócić. 




*Witam ponownie! ten rozdział również jest spokojniejszy, ale w kolejnym na pewno będzie więcej akcji... w końcu jadą na misję :P 

Dodaję o nijakiej porze, więc jedyne czego mogę wam życzyć to smacznej kolacji xD No bo na Wesołych Świąt już trochę za późno.*

I'll be good //Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz