8. Obiecaj

4.9K 278 88
                                    

MELANIE

Jego oddech staje się moim oddechem, gdy jego usta lądują na moich. To jak zetknięcie ognia z lodem. Delikatny i oszałamiający z nutką języka. Wiem, że robię źle, ale nie potrafię przestać, jakby jakaś siła nie pozwalała mi przerwać. Cały rozsądek szlag trafił razem z rozumem, kiedy jego usta obezwładniają moje.

Pozwalam sobie oprzeć dłonie na jego klacie. Czuję każdy mięsień, zwłaszcza ten pompujący krew, bijący tak mocno jak moje. Delikatność zmienia się w lekką brutalność. Teraz, pochłania mnie całą.

Wtulam się w niego rokoszując ciepłem i daję mu pełną kontrolę, którą zresztą i tak miał.

I... nagle wszystko pęka jak bańka mydlana. Telefon piszczący w jego kieszeni otrzeźwia mnie. Odskakuję jak poparzona od niego dając mu przestrzeń. Odwracam się chowając rumieniec, a on ewidentnie wkurzony wyciąga telefon i odbiera.

- No co jest? - Niby słychać wesołość, ale wewnętrznie wiem, że nie jest zadowolony. - Tak, jest ze mną. - Nie trudno się domyśleć o kogo chodzi. - Sami, przecież nie wywiozę jej do lasu i poćwiartuje. - Przeszło mi to przez myśl i to nie raz. - Co? O czym ty mówisz? - Marszczy brwi i patrzy na mnie dziwnie. - Dobra, nie ważne. Załatwię to. - Kończy i wkłada telefon do kieszeni.

Przeciąga dłonią po włosach i ciężko wzdycha.

- Kazałaś portierowi zadzwonić po gliny? - Jedyne co chce w tej chwili, to wskoczyć do tej zimnej wody.

- A jeśli powiem, że tak to co? - Która jest godzina w ogóle? 

- To na szczęście najpierw zadzwonił do Sami. - Biedny Joseph pomyślał, że oszalałam. 

- No tak, podałam numery bliskich w razie wypadku. - Przechodzę z nogi na nogę, bo głupio mi strasznie.  

- A masz wypadek? - Zakłada ręce na klacie przez co jego koszula napina się w odpowiednich miejscach. 

- No nie... - Patrzę na wszystko tylko nie na niego.

- Mel. - Biorę głęboki wdech i spoglądam na niego. - Aż tak się mnie boisz? - Bardziej boję się tego co dzieje się ze mną przy tobie.

- No nie, ale jesteś dla mnie obcy! - Uff, to powinno mnie uratować. 

- Jakoś nie byłem obcy przed chwilą. - Wiedziałam, że będę żałowała tego pocałunku. 

- Daj spokój. - Kończę rozmowę i ruszam w stronę lądu.

- Mel, nie uciekaj od tego. - Nie zatrzymuję się, tylko przechodzę przez dziurę w siatce i idę dalej. - Odwiozę cie. - Słyszę koło siebie.

- Wrócę taksówką. - Grzebię w torebce w poszukiwaniu telefonu, ale nawet nie dane jest mi go odblokować, bo znika mi z dłoni. 

- Tym razem nie oddam ci go tak łatwo. - Uśmiecha się łobuzersko, a mnie wręcz szlag trafia.

- Bruno! - Krzyczę zwracając uwagę gości wychodzących z restauracji.

- Tak mam na imię. - Jego dołeczki aż proszą się o wpierdol. 

Zakłada kombinezon, a w między czasie podaje mi kask. Jak pomyślę, że znowu mam na to wsiąść, to robi mi się niedobrze. Szybko odganiam okropne scenariusze i robię kilka oddechów uspokajających. Bruno znów pomaga mi wsiąść i ponownie siłą oplata moje dłonie wokół jego brzucha. 

Odjeżdżamy z rykiem, przez który prawdopodobnie moje serce ominęło kilka uderzeń. Znów modlę się o bezpieczne dotarcie, ale kiedy stajemy na światłach, otwieram oczy i widzę tęczę kolorów i miliony migoczących świateł miasta. Właśnie to kocham. Światła. Miliony świateł. Kolejny raz zapiera mi dech, gdy Bruno skręca w ulicę prowadzącą do mojego mieszkania.

Złapać DYREKTORAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz