Rozdział 10

11K 302 16
                                    

Siedzimy z Mią przy poezji już ponad 30 minut. Moją głowę cały czas zaprząta Nick. Każdy wiersz jest pisany jakby o nim. Cholera.

—Nienawidzę wierszy — powiedziała, kładąc głowę na biurku.

—No dobrze, damy sobie na dzisiaj z nimi
spokój— uśmiechnęłam się. Sama nienajlepiej je dzisiaj analizuję.

—Dziękuję—pisnęła uroczo i klasnęła w dłonie. Jej brązowe loki spięte były w kucyki, a oczy radosne.

—Mimo poezji masz dzisiaj świetny humor — zauważyłam, przyglądając się jej uśmieszkowi.

—Jadę z rodzicami do Nowego Jorku. Dzisiaj wieczorem wylatujemy. Kuzyn John zaopiekuje się domem. Znasz kuzyna? —powiedziała żywo gestykulując. Uśmiechnęłam się lekko, chociaż nie było łatwo.

—Miałam go okazję poznać. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić.

—Ja też. Ach, nie mogę się doczekać!

Nagle zadzwonił dzwonek, który zwiastował koniec naszej lekcji. Tak, też się zastanawiam po co go zamontowano, ale no cóż. Do pokoju jak zawsze weszła pani Lilianne Montenegro. Jej elegancka suknia idealnie podkreślała kobiece kształty. Ale jej zazdroszczę wyglądu. Wszystko ma idealne. Jak zwykle obdarzyła mnie szerokim, idealnym uśmiechem, po czym po zdaniu raportu pożegnałam się z Mią i życzyłam udanej podróży. Następnie udałam się do swojego skrzydła posiadłości. Gdy tylko przekroczyłam próg, osunełam się po ścianie i usiadłam na ziemi.

EMILY: Będę o 20:00, wszystko Ci opowiem😁😁

JA: Dobrze 😏😁

Wstałam, po czym ogarnęłam się. Nie powinnam więcej użalać się nad sobą. Wypadałoby poznać moich współlokatorów. Cholera ciągle czuję jego usta na moich. Nie wiem jak powinnam się teraz zakochać. Kurde zachować. Co się ze mną dzieje. Wzięłam telefon i wyszłam aby udać się do części wspólnej. Na miejscu zastałam dwie dziewczyny, wyglądały na podobne wiekowo do mnie. Jedna miała około 155 wzrostu, a jej piękne kruczoczarne włosy swobodnie opadały jej na odkryte ramiona. Druga miała włosy koloru polerowanej miedzi, a jej oczy były tak niebieskie jak tafla morza. Uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie, co odwzajemniły.

—-Cześć, nazywam się Maddie, jestem kiepska w poznawaniu nowych ludzi więc... —uśmiechnęłam się zakłopotana.

—Witaj w klubie jestem Lindsey—odezwala się brunetka swoim delikatnym, cichym głosem.
-Ja Morgan, miło mi cię poznać- przedstawiła się miedzianowłosa.

Minęły już dwie godziny. Czas nam upływał na ciągłym śmiechu.

—Od kiedy Nick spotkał cię na tej imprezie znowu zaczął się uśmiechać. Powiedz nam jak udało Ci się tego dokonać? —Lindsey spojrzała na mnie z wyraźną ciekawością. Zmarszczyłam zdziwiona brwi. Skąd ten temat?

—Wcześniej się nie uśmiechał? Mówimy o tym wiecznie pełnym życia Sandersie?

—Od czasu Ellie rzadko gdziekolwiek wychodził ze swojego królestwa. Kiedy kilka dni temu chłopaki wyciągnęli go siłą na imprezę, wrócił kompletnie odmieniony—Morgan uśmiechnęła się ciepło. Moja twarz wyglądała teraz pewnie jak burak.

—Aż ciężko mi w to uwierzyć—odrzekłam sącząc moje mojito. W końcu jutro mam tylko zaliczenie. Muszę napisać egzamin, który olałam w zeszłym tygodniu.

Nagle do pokoju wszedł czarnowłosy mężczyzna, jeden z ochroniarzy, którzy brali udział w tym beznadziejnym turnieju. Zauważyłam, że na jego widok Lindsey rozpromieniła się, a jej źrenice znacznie się powiększyły. Szarooki wielkolud przywitał się ze mną, a następnie po krótkiej wymianie zdań pożegnał się. No tak, Vincent wylatuje z państwem Montenegro do Nowego Yorku.Po chwili do pokoju wszedł Nick. Wyglądał bosko. Miał na sobie czarny podkoszulek i spodnie od dresu. Na sam jego widok moje podbrzusze zaczęło wariować, a powietrze zrobiło się gęściejsze. Cholera. Alkohol dodatkowo wzmaga to uczucie. Odwróciłam zakłopotana wzrok, gdy jego oczy zaczęły błądzić po moim ciele.

Don't say anything [W TAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz