Rozdział 21

8.4K 241 2
                                    

Wszyscy są w pracy. Postanowiłam, że skoro i tak mam wolne to przejdę się na spacer, a może trochę pobiegam. Przebrałam się w czarne legginsy, szarą podkoszulkę i czarną bluzę. Włosy wzięłam w wysoki, luźny koński ogon. Moja playlista składa się w większości z utworów zespołu 12 Stones, chociaż są w niej także piosenki The Fray, Three Days Grace i Decyfer Down. Wasting away, ulubiona piosenka Nicka bardzo mi się spodobała. Fajnie, że mamy podobny gust muzyczny. Biegłam, ile sił w nogach. Musiałam się jakoś uspokoić po tych szalonych dniach. Moje życie uległo zmianie tak szybko, ale nie powiedziałabym, że jestem z tego faktu niezadowolona. Jeszcze dwa tygodnie temu byłam nic nie czującą maszyną, pochłoniętą przez naukę, a teraz? Znowu czuję i to nawet więcej niż bym chciała. "Wyglądasz tak seksownie w mojej koszulce", "Boże, kochanie"... Jego słowa dźwięczały w mojej głowie, przyprawiając moje ciało o przyjemne dreszcze. Och. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie wiem co on ze mną robi. Sprawia, że jestem gotowa ilekroć powie moje imię, a w jego ustach brzmi ono tak ładnie, delikatnie. Jak ciepły powiew. Przeraża mnie taki szybki rozwój sytuacji, ale czy na pewno szybki? Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym czuć do niego coś więcej, ale czy na pewno nie czułam? Te wszystkie razy kiedy ratował mnie z opresji, kiedy pocieszał mnie po tym jak zostałam obgadana. Kiedy pisano mi te wszystkie rzeczy na drzwiach, szafkach, bo przecież posiadanie prywatnego przystojnego ochroniarza, czyni z ciebie dziwkę. Westchnęłam. Był przy mnie kiedy robiło mi się źle,kiedy byłam szczęśliwa. Kiedy pokłóciłam się z rodzicami, na moim pierwszym balu. John wystawił mnie, byłam w rozsypce. Wtedy przyszedł wytarł moje łzy, wziął mnie do tańca. Wtedy po raz pierwszy poczułam coś głębszego niż pożądanie. To był 26.05. Uśmiechnęłam się szeroko. To właśnie tą datę wygrawerował. Zaczęłam się cieszyć jak głupia. Teraz zaczęłam czuć zmęczenie. No tak kondycja zerowa. Usiadłam na ławeczce. Jest 12. Stwierdziłam, że odwiedzę we firmie swojego wujka. Jestem akurat niedaleko centrum. Spacerkiem 10 minut i byłam na miejscu. Phoenix o tej porze dnia jest najbardziej pełne życia. Otwarte sklepy, centra handlowe zaludnione i mnóstwo ludzi w kawiarniach, plotkujących, a nawet randkujących. Westchnęłam. Stanęłam pod drapaczem chmur, największym dorobku mojego ojca i moje serce stanęło. Nie! Nie odpuszczę mu tak łatwo. Nie wejdę tam. Nie dzisiaj. Zamówiłam taksówkę i pojechałam pod mój dom. Mój rodzinny. Serce mi się ścisnęło. Stał tutaj, spalony, nie doszczętnie. Miałam ochotę się rozpłakać. Nie byłam tutaj od, od czterech lat. Ogród zaniedbany. Niegdyś idealna trawa, teraz przypomina raczej chaszcze. Wszystko pokryte mchem, dawno nie działająca już  kamienna fontanna, zaśniedziała, a żywopłot, nawet nie wiem czy teraz można jeszcze go tak nazwać. Wszystko w opłakanym stanie. Cały podjazd do garażu wypełniony liśćmi. Ogromna, biała, w każdym razie była taka jeszcze kilka lat temu posiadłość, aż blagała o renowację. Spojrzałam na nią z bolącym sercem. Wątpię, żeby był tu testament, ponieważ mój wujek zapewne był tu, przeszukał, odnalazł go i spalił, ale tkwiła gdzieś nadzieja w mym sercu, że może moja mama przemyślała wszystko i schowała go gdzieś, gdzie tylko ja mogłabym ten papier znaleźć. Była osobą, nie tylko piękną, ale także myślącą i analizującą każdy szczegół. Westchnęłam. Białe mury spowite sadzą, gdzieniegdzie odpada tynk. Minęłam duży biały filar. Cóż, konstrukcja bardzo solidna. Weszłam przez duże, dębowe drzwi do środka. Moim oczom ukazał się dosyć duży przedsionek, także cały z dębu. Dywan pokryty kurzem, miejsce na buty i kurtki. Z przedsionka wychodziło się do salonu. Posadzki z marmuru się prawie nie uszkodziły, jednak kanapy, dywany, szafki, to wszystko diabli wzięli. Całe pokryte sądzą. Spalone. Zaczęłam płakać. Na wprost znajdowały się pancerne szyby, które prowadziły na taras. Z tarasu było zejście po schodach na basen wokół wymurowany kamieniami. Oczywiście za basenem znajdował się przepiękny ogród, moja mama kochała i pielęgnowała ten ogród jak własne dziecko. Teraz w ruinie. Na kominku znajdowały się zdjęcia. Nie ucierpiały w pożarze. Ja z mamą w ogrodzie, z rodzicami na wakacjach... Płakałam coraz rzewniej. Weszłam do kuchni, która była dosyć duża. Białe szafki, były teraz cóż nie wiem jakiego koloru, zalęgł się tutaj grzyb. Po zwiedzeniu tak samo zniszczonej łazienki, postanowiłam przejść szklanym korytarzem  do pokoju, który tata nazywał Funkita, nie ma takiego słowa i właściwie nie wiem czemu tak go nazywał, ale inni ludzie nazwaliby go cóż pokojem pełnym instrumentów lub pokojem gier i zabaw. Znajdowało się tam pianino, gitara, kolekcja płyt 12 Stones i innych zespołów rockowych mojego taty, który swoją drogą ubóstwiał ich tak jak ja , bilard, ogromny telewizor, konsola do gier, a także stary gramofon. Z tego pokoju przechodzi się do biblioteki. Znajdowało się tutaj mnóstwo książek, ja i mama byłyśmy strasznymi książkoholikami. Zdarzało się, że spedzałam tutaj całe dnie. Cofnęłam się z powrotem do salonu i udałam się na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się moja sypialnia, rodziców, skrzydło dla personelu, garderoba, druga łazienka i balkony, a także pokoje gościnne. Cóż cześć dla personelu najmniej wycierpiała, a pokoje gościnne były spalone niemal doszczętnie. Moja sypialnia, weszłam do pokoju, ściany w kolorze pudrowym, lustro zbite, pościel spalona, toaletka niemal doszczętnie. Jedynie szafa ocalała. I zdjęcia. Ja i John calujący się, ja z Nickiem wychadzący na bal, ja z Emily, Riley, Lesley i Brandt na jachcie ojca Riley. Westchnęłam, tyle wspomnień... Wzięłam obejrzałam swoją garderobę, cóż ubrania, które noszę teraz, a jakie nosiłam kiedyś naprawdę się różnią. Chyba naprawdę wydoroślałam. Wzięłam te zdjęcia. Przeszukałam całą swoją szafę, garderobę, wszystko co dało się przeszperać w moim pokoju i nic nie znalazłam, poszłam do sypialni rodziców, nagle już chyba ogarnęłam gdzie może się znajdować testament. Pamiętam, że kiedy byłam mała tata bardzo się denerwował zawsze ilekroć zbliżyłam się do schowku w panelach. Miał tam wszystkie ważne rzeczy. Tylko nie mam pojęcia gdzie on teraz jest. Po chyba godzinie szukania, znalazłam go przy oknie. Genialne. Otworzyłam go i wyciągnęłam szkatułkę. Potrzebny jest do niej klucz. Zmarszczyłam brwi. Zastanawiam się, że skoro ja dostałam w wyimaginowanym spadku mojego wujka dom na przedmieściach, to dlaczego główny dom moich rodziców stoi opustoszały? Przecież majątek moich rodziców należy do niego. Wzięłam szkatułkę i wyszłam z domu. Może uda mi się jakoś ją otworzyć bez klucza. Wyszłam z domu na ulicę i spojrzałam na niego ostatni raz i wtedy zrozumiałam, że jeszcze kiedyś odrestauruję to miejsce, jeszcze tutaj zamieszkam i będę walczyć o nie jak lew.

Don't say anything [W TAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz