white noise

74 15 3
                                    

Yoongi otworzył oczy i zorientował się, że było już jasno. Szybko oprzytomniał, zerwał się i zaczął budzić przyjaciół. Pamiętał, że on wypadł z pociągu nad ranem, dlatego kierując się tą logiką, jeśli oni wyskoczą w podobnym czasie, istnieje szansa, że wylądują w zbliżonym miejscu i łatwiej im będzie znaleźć Taehyunga. Zaspani chłopcy nie kontaktowali, kiedy Min ciągnął ich w stronę przejścia między przedziałami.

— Dobra, plan jest taki: wyskakujemy przez te drzwi — powiedział.

— Zaraz, zaraz — Hoseok pokręcił głową. — Hyung, chcesz mi powiedzieć, że mamy wyskoczyć przez te drzwi na tamten śnieg, łamiąc sobie przy okazji nogi? Czy ciebie już do reszty popierdoliło?

— Hoseok, uwierz mi, że wiem co robię.

— Ja nigdzie nie będę skakał.

Min spojrzał bezradnie na Namjoona, prosząc o wsparcie.

— Hoseok, spokojnie. — odezwał się Kim— Ja ufam Yoongiemu i ty też powinieneś. Akurat on jest jedną z niewielu osób, które wiedzą co robią, szczególnie w sytuacjach, na których naprawdę mu zależy.

Jung pokiwał jedynie głową i nic już nie powiedział. Yoongi otworzył drzwi i poczuł przeszywające powietrze.

— Ja skoczę pierwszy, a wy zaraz po mnie. Nie możemy za bardzo się rozdzielić, więc musicie to zrobić szybko.

Wziął głęboki wdech, zamknął na chwilę oczy i pozwolił się nieść przez wiatr. Poczuł znajomy chłód we włosach, na twarzy i pod ubraniem. Lot trwał krótko, bo już zaraz wylądował twarzą w zaspie. Poturbował się trochę, ale nie na tyle, żeby w czymś mu to przeszkadzało. Podniósł się i rozejrzał za znajomymi twarzami. Na razie nikogo nie zobaczył, więc zaczął iść przed siebie. Nie trwało to długo, aż zobaczył w oddali zarysy postaci. Zaczął skakać i machać rękami, a kiedy odpowiedzieli mu tym samym, pobiegł w ich kierunku.

— Wszystko w porządku? Nic wam nie jest? — spytał.

— Boli mnie tyłek — skrzywił się Hoseok.

— Jezu, tylko nie tyłek — jęknął Seokjin, przewracając oczami.

— Masz z nim jakiś problem, hyung?

— Ja nie, ale Jeongguk tak.

— Hyung, co ty gadasz? — Jeon zmarszczył brwi, włączając się do rozmowy.

— Młody cały czasz przez sen mamrocze coś tam, że boi się, że twoje dupsko nie zmieści się na jego łóżku. — rzucił Kim. — Spokojnie, jeszcze się w tobie nie zakochał.

Prawie doszło między nimi do bójki, bo Jeongguk właśnie zamachiwał się Seokjina, a Hoseok na Jeongguka, ale Namjoon rozdzielił ich w porę.

— Uspokójcie się, idioci — fuknął, po czym zwrócił się do Yoongiego. — W którą stronę teraz, hyung?

Czarnowłosy nie odpowiedział od razu. Musiał się rozejrzeć i zorientować, gdzie są. Niestety na razie nie rozpoznawał okolicy.

— Do przodu, przy lesie — odparł. Stwierdził, że jeśli będą szli taką techniką, jaką wcześniej on i Taehyung, to po jakimś czasie trafią na coś, co pozna.

Pod koniec dnia, kiedy zaczynało się już ściemniać, Min w końcu dostrzegł coś znajomego. Była to droga prowadząca do chatki w środku lasu. Tej, w której mieszkał staruszek. Nikt nie odpowiadał, kiedy pukali, a gdy weszli do środka przez otwarte drzwi, okazało się, że domek był pusty.

No tak, pomyślał Yoongi. Przecież staruszek nie miał nawet prawa tu być. W końcu wypełnił swoje zadanie i nie miał najmniejszego pojęcia, że są tu znowu.

Postanowili zostać tam na noc, tym bardziej ze względu na - jak powiedział Yoongi - niebezpieczeństwo czające się w nocy w lesie. Nikt nie wiedział lepiej od niego, że nie można tam przebywać po zmroku. Posilili się i przespali w bardzo dobrych warunkach. Mieli szczęście, że udało im się znaleźć schronienie. Inaczej byliby skazani nawet na śmierć, co mogłoby być dosyć dużym problemem. Wczesnym rankiem wyruszyli w dalszą drogę, która tym razem była Minowi dobrze znana. Poczuł ulgę, że trafili tak szybko na dobry trop. Wyszli z lasu, a czarnowłosy przypomniał sobie, jak niedawno leżał tu zwijając się z bólu i jak świetnie Taehyung się nim zajął. Przez to był jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby go odnaleźć. Nie mógł pozwolić na kolejną stratę.

Zajęło im jeszcze trochę, zanim dotarli do niewielkiego miasteczka. Właśnie tego, w którym Yoongi spędził kilka tygodni. Słońce chyliło się ku zachodowi, temperatura spadała w dół, powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Postanowili pójść do małżeństwa, które wcześniej zajęło się Yoongim, kiedy został raniony przez wilka, a chłopak na szczęście pamiętał, gdzie mieszkali. Nikogo jednak nie zastali. Dziwne, pomyślał czarnowłosy. Miał zamiar spytać się ich, czy nie widzieli może Taehyunga, ale teraz miał coraz mniej opcji. Nie wiedział kogo mógłby poprosić o pomoc, bo nikogo tu nie znał. Zrezygnowani postanowili spędzić noc w karczmie. Mieli przy sobie trochę pieniędzy, a o jedzenie też zadbali.

Noc była długa i zimna. Może dlatego Yoongi ciągle przewracał się z boku na bok, czkając na sen, który wcale nie nadchodził. Stwierdził, że potrzebuje świeżego powietrza, dlatego wyszedł po cichu z pokoju i po chwili znalazł się już na dworze. Ujrzał brukowaną ulicę i latarnie, słabo rozpraszające panującą ciemność. Było zimno, o wiele zimniej niż w dzień. Chłopak nie widział nikogo, miasto pogrążone było w głębokim śnie. Spojrzał w górę i ujrzał swoje ukochane niebo i gwiazdy wraz z księżycem. Dzięki temu poczuł się trochę jak w domu. Brakowało tylko jednego elementu, najważniejszego, który, póki co był gdzieś daleko. Czarnowłosy spacerował chodnikiem, przyglądając się domostwom. Szedł przed siebie, aż w końcu wyszedł z miasteczka i znalazł się na niewielkim wzgórzu, pokrytym w całości śniegiem. Miał tu bardzo dobry widok na niebo.

Usiadł na pniu wyciętego w przeszłości drzewa, z którego wcześniej strzepnął śnieg. Oparł rękę na kolanie, a na dłoni położył głowę i westchnął. Nie wiedział co robić. Nie wiedział nawet, czy to, co robili miało sens. W końcu mógł źle wszystko zinterpretować i postąpić zbyt pochopnie. Brakowało mu Taehyunga; jego gładkich włosów, pełnych warg, smukłych dłoni. Brakowało mu jego żartów i śmiechu, dziecinności i niewinności. Czuł, że jakaś jego cząstka opuściła go w momencie odkrycia planów Kima. Groziło mu niebezpieczeństwo. Yoongi najlepiej wiedział, jak bezwzględny był król. Pozornie wspaniały, wyrozumiały i kochany przez lud władca w rzeczywistości był zupełnym przeciwieństwem tego wyidealizowanego wzoru. Dlatego właśnie Yoongi musiał powstrzymać szatyna, zrobić cokolwiek, żeby zapobiec tragedii.

To wszystko go przytłaczało. Czuł, że ma deja vu.

— Taehyung, gdzie jesteś?! — krzyknął co sił w płucach. — Daj mi jakiś znak, proszę. Potrzebuję cię — dodał ciszej.

Nie mógł wiedzieć, że szatyn siedział na jednej z gałęzi pobliskich drzew i przyglądał mu się ze smutkiem w oczach. 

crystal snow; taegiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz