Rozdział pierwszy

6.3K 231 217
                                    

Draco westchnął i zakopał się głębiej w ciepłej szafirowej pościeli. Jeszcze nie był gotowy, żeby wstać. Leżał więc dłuższą chwilę i z rosnącą irytacją wsłuchiwał się w spokojny, głęboki oddech jego współlokatorów, nie mówiąc już o tym, że co poniektórzy z nich posiadali nieprzyjemny nawyk pochrapywania co jakiś czas...

Tej nocy znowu potrzebował eliksiru Słodkiego Snu, by zmrużyć oczy, chociaż na parę godzin. Zaledwie trzy albo cztery, bo ostatecznie zdołał wydusić z opustoszałej buteleczki ostatnie krople po cudownym napoju. Będzie musiał pójść do Snape'a, żeby udostępnił mu składniki...

No właśnie.

Snape.

Dzisiejszy wieczór jeszcze kilka dni wcześniej planował spędzić z Blaise'em, grając w szachy. Wisiał mu rewanż za ostatnich sześć przegranych, które ciemnowłosy Ślizgon przyjął niezbyt dobrze. Kiedy ostatnio przegrał, płakał w ramię Parkinson przez kilka godzin i nikt tak naprawdę nie był w stanie stwierdzić, czy udaje, czy może faktycznie aż tak się tym przejął. Ostatecznie Draco chciał mu dziś odpuścić i podkładać się tak, żeby chłopak tego nie zauważył, ale jednocześnie tak, żeby mógł wygrać w kilka krótkich chwil. Malfoy też nie lubił, gdy matka ciągle z nim wygrywała, a kiedy podrósł i zaczął to coraz gorzej znosić, zauważył, że wygrane przychodzą mu z dziecinną łatwością. Potrzebował czasu, żeby się domyślić, że był oszukiwany, a Narcyza umiejętnie i zupełnie świadomie mu się podkładała. To było nawet miłe.

Cóż, tak czy siak wszystko poszło się chrzanić przez głupiego Pottera i jego bezmózgie zachowanie.

Bo naprawdę, rzucenie w niego smoczymi odchodami nie było niczym mądrym.

A to, że zaraz później Draco już obrzucał go górą śmierdzących much siatkoskrzydłych, było jedynie aktem obronnym i absolutnie nie rozumiał, dlaczego on też został ukarany. I to nic, że Harry wyraźnie krzyknął, że to było niechcący, bo Neville na niego wpadł...

— Matko, pieprzony Potter. — warknął z irytacją sam do siebie. Zdmuchnął z policzka zbłąkany włos i już był skory do podniesienia się z materaca, kiedy nieoczekiwanie z łóżka obok nadeszła niemrawa odpowiedź:

— Pieprzysz Pottera...?

Draco powstrzymał odruch wymiotny i wściekle odrzucił poduszkę w stronę łóżka Zabiniego. Niestety chybił, a miękka broń wylądowała na nogach jego niedoszłej ofiary, co wzburzyło blondyna jeszcze bardziej.

— Idź się lecz, Zabini! — wydarł się, w dupie mając to, że reszta chłopców prawie zeszła przez to na zawał. Powinni się już przyzwyczaić do intensywnych pobudek. — Patykiem bym tego nie dotknął.

— Nie rzucaj się, bo ci żyłka pęknie, Fretunia.

Malfoy poczerwieniał ze złości, słysząc to głupie przezwisko. Rzucił wściekłe spojrzenie stalowych oczu na chichrającego się pod nosem Goyle'a, który natychmiast umilkł i zaczął udawać, że szuka czegoś w swojej pościeli.

Może resztek rozumu, kto wie. Jeśli tak, to Draco szczerze życzył mu powodzenia.

W końcu nie tak łatwo znaleźć coś, co nie istnieje.

Znów przeniósł wzrok na bezczelnego Blaise'a, który jedynie odwrócił się na drugi bok i ziewnął donośnie. Reszta osób zamieszkujących dormitorium postanowiła pójść za jego przykładem i skorzystać z tej godziny snu, która im jeszcze przysługiwała. Młody Malfoy natomiast przycisnął pościel do swojej twarzy i zdusił w sobie krzyk irytacji.

Na samą myśl o Gryfonie blondyn stracił resztki dobrego humoru (o ile jakieś w ogóle miał) i ochotę na cokolwiek. Zawsze większość ludzi dziwnie reagowała na jego zaangażowanie i uśmiech, i to był jeden z powodów, przez które uśmiechał się naprawdę, naprawdę rzadko. Przez to życie Draco Malfoya było szare, pozbawione większego sensu i skupiające się nie tyle na życiu samym w sobie, a bardziej na jako takim egzystowaniu.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz