Komisarz Gordon, pomimo nadejścia określonej godziny, nie zaczynał akcji. Tłumaczył, że czeka jeszcze, bo ma nadzieję usłyszeć coś przydatnego na podsłuchu, który został rano podłożony. Nie wiem, czy ktoś w to uwierzył, z pewnością nie ja. Dla mnie oczywiste było na co czekał. A raczej na kogo. Chciał, żeby On to załatwił. Szybko, bez narażania naszego życia. Nie pojawił się.
Wraz z moim oddziałem ustawiłem się na wyznaczonej pozycji. Dostałem sygnał do rozpoczęcia, więc uzbrojony w mój ulubiony płaszcz z tysiącem rzeczy pochowanych po kieszeniach, kamizelkę kuloodporną, kapelusz z ukrytą żyletką, dwa granaty z gazem łzawiącym, maskę przeciwgazową i w końcu w pistolet, przekroczyłem próg fabryki. Akcja się zaczęła.
Ledwie zdążyłem zrobić krok, a masywne cielsko skoczyło na mnie, przewracając nas obu. Nim ktokolwiek zdołał coś uczynić, wielka pięść, niczym głaz, uderzyła w moją twarz miażdżąc mi nos. To nie był mój szczęśliwy dzień. Lubiłem swój nos. Bardzo go lubiłem. Był mały, kształtny, lekko uniesiony ku górze. Był. W tym momencie przypominał zdeptanego ślimaka. W dodatku krew kapała prosto na płaszcz. Krwi się nie da do końca wyprać. Gdy funkcjonariusze odeszli od, jeszcze przed chwilą przytomnego, gangstera rozległy się strzały ze środka budynku. Już tam powinienem być wraz z oddziałem. Miałem przeczucie, że tego dnia komisarz weźmie mnie na rozmowę o odpowiedzialności. Powiedziałem moim ludziom, żeby się pospieszyli i już miałem iść, gdy nagle coś mi przyszło na myśl. Zatrzymałem się, po czym wolnym krokiem ruszyłem w stronę osiłka i z całej siły kopnąłem go prosto w nos. Niewielka strata. Jego narząd węchu przypominał wyjątkowo nieforemnego, wielkiego ziemniaka nawet bez mojej ingerencji. Nadal był nieprzytomny.
Dogoniłem pozostałych. Im dalej byliśmy tym głośniejsze były strzały, ale wciąż nie było widać źródła. Wtem pod nasze nogi poturlał się granat z gazem.
-Maski! - krzyknąłem, po czym sam jedną założyłem.
Zamarłem w przestrachu, że gaz zdążył dostać się do moich dróg oddechowych. Przestępcy tego sortu nie stosują gazów usypiających, czy łzawiących. Jeśli używają gazu, to aby zabić.
Po chwili szoku uznałem, że krwotok nosa zablokował przepływ gazu lub, że po prostu w porę założyłem maskę. Ktoś przebiegł obok mnie w stronę wyjścia. Już miałem go gonić, gdy nagle coś mi się wydało dziwne. Coś się zmieniło, ale nie miałem pojęcia co. Zacząłem nasłuchiwać, a moje oczy nagle się rozszerzyły. To co usłyszałem wprawiło mnie w niepokój. A właściwie nic nie usłyszałem. Strzały ustały. Panowała śmiertelna cisza. Odwróciłem się. Moje przerażenie narastało. Wszyscy z mojego oddziału nie żyli. Nikt nie zdążył założyć maski. Grymas na ich twarzach pamiętam do dzisiaj. Ogarnęło mnie poczucie, że ich zawiodłem. Szedłem powoli przed siebie oglądając żniwo śmierci. Krok za krokiem. A każdy taki krok rozbrzmiewał jak gong w tej grobowej ciszy.
Idąc tak, bojąc się odgłosu własnych kroków, dotarłem do pokoju gdzie miała się odbyć licytacja. Po gangsterach nie było śladu. Wszędzie leżały ciała policjantów. Ale ci policjanci nie zostali zagazowani. Nie zostali nawet rozstrzelani. O nie, to co tam zobaczyłem nie mogło być dziełem człowieka. Oni zostali zmasakrowani. Oddzieleni od kończyn, które walały się po całym pokoju, jedno ciało nie miało głowy. Samej głowy nigdzie nie było. Niektóre zwłoki miały ślady jakby coś ich zaczęło jeść, a potem rozerwało. Krew zalała całą podłogę i spływała po schodach. Stałem w bezruchu bez nadziei na przeżycie. Ale to nie stan zwłok mnie przeraził. Przeraziło mnie to co zabiło tych funkcjonariuszy. A ja bardzo dobrze wiedziałem co.
Parę lat temu, nieco ponad rok od rozpoczęcia mojej służby, została przydzielona mi sprawa. Ponoć w niektórych częściach miasta widziano potwora. Inni twierdzili, że to był krokodyl. Kimkolwiek by nie był straszył mieszkańców Gotham, a moim zadaniem było położyć temu kres. Gdy dotarłem na miejsce prawie nikogo nie było. Przy śmietniku znalazłem bezdomnego, który był najwyraźniej jedyną osobą w okolicy. Zbliżyłem się do niego i zapytałem gdzie się wszyscy podziali.
-Uciekli - nie zaniepokoiło mnie to tak jak powinno. A powinno bardzo. Mruknąłem coś w rodzaju podziękowania i oddałem mu swoją kanapkę- moje śniadanie do pracy. Myślałem, że to jacyś złodzieje przebierają się za wielkiego krokodyla by ofiary się nie broniły, ale gdy znalazłem ślady krwi przy śmietnikach i na chodniku zacząłem się zastanawiać, czy to rzeczywiście był jakiś wielki gad. Dokładniej przyjrzałem się włazowi kanalizacyjnemu. To co z początku uznałem za wyschnięte błoto okazało się zakrzepłą krwią.Odsunąłem wejście do kanalizacji, które okazało się niezwykle ciężkie. Poczułem ostrą, drażniącą woń, ale nie był to zapach charakterystyczny dla ścieków. To był smród zgniłego mięsa, zwłok. Wyciągnąłem pistolet i go odbezpieczyłem. Schodząc zastanawiałem się czy nie wezwać wsparcia i poczekać bezpiecznie na powierzchni. Nie wiem po kiego diabła pchałem się w paszczę lwa samemu. Nie byłem tam nawet minuty, ale to co zobaczyłem pamiętałem już zawsze. Gdy tylko wylądowałem na podłożu, o niepewnym pochodzeniu, zobaczyłem napisy na ścianach. 'Mój Boże' ta myśl odzwierciedlała to co w tej chwili czułem. Napisy były różnej wielkości i pod różnym kątem zostały napisane. Ale każdy napis został zrobiony krwią. Ludzką krwią. "Killer Croc, Killer Croc, Killer Croc"; wszędzie to samo. Trzysta metrów ode mnie zobaczyłem go. Wielka bestia z zębami widocznymi nawet z tak daleka. Przyprawiały o ciarki. Łatwo mogłem sobie wyobrazić jak rozrywają mnie na strzępy. Nie czekając aż mnie zauważy wróciłem na górę, tak szybko jak mogłem w nadziei, że mnie nie zauważył.
Dotarłem do samochodu i chciałem zadzwonić na komendę, ale w tym samym momencie właz kanalizacyjny uderzył w mój pojazd rozbijając tylną szybę. Ten sam właz, który podnosiłem z dużym wysiłkiem. Odjechałem tak szybko jak mogłem, nie zważając na nic. W końcu upewniłem się, że mnie nie goni i udałem się wprost do komendy głównej. Po tym jak zdałem raport uformowano grupę uderzeniową z 18 ludzi. Podobno byli tam najlepsi z najlepszych.
Przeszukiwaliśmy kanały, nie musieliśmy długo czekać aż Killer Croc się ujawni. Skoczył na jednego z policjantów zrzucając jego hełm i odgryzając twarz. Walka z nim była krwawa, ale w swoim przerażeniu walczyliśmy do granic możliwości. Killer Croc uciekł. Zabrał ze sobą życie trzech świetnych funkcjonariuszy. Ich rozszarpane ciała prześladują mnie w koszmarach do dziś. Kilka razy słyszałem o tym, że ponoć gdzieś się pojawił, ale nikt z policji go więcej nie widział.
A te zmasakrowane ciała wyglądały niemal identycznie jak tamte trzy trupy. Wtedy go zobaczyłem. Stał u wyjścia frontowego, sześć metrów ode mnie. Sześć metrów od śmierci. Patrzył na mnie swoimi gadzimi oczyma, a ja stałem w miejscu jak zahipnotyzowany. Gdy szok minął powoli wycelowałem w niego broń. Zareagował od razu i skoczył do mnie odtrącając mi rękę tak, że spudłowałem, a pistolet wypadł mi i uderzył o ścianę. Już powinienem nie żyć, ale on tylko się patrzył. W akcie desperacji zacząłem go okładać pięściami po twarzy, która była niespodziewanie twarda. W odpowiedzi uderzył mnie tak, że ogarnął mnie mrok.
Obudziłem się w łóżku szpitalnym, obok mnie siedziała cała w płaczu moja żona, Emily. Moja kochana Emily. Usiadłem. Widząc to rozpłakała się jeszcze bardziej i przytuliła się do mnie. Nie wiedząc co robić też ją przytuliłem i trzymałem w uścisku przez długi czas.
Po jakimś czasie przyszedł do mnie przyjaciel z pracy, Frank Burton. To on wyjaśnił mi co się stało. Nikt z mojej drużyny nie zdążył założyć maski. Każdy z mojego oddziału włącznie ze mną nawdychał się gazu. Gazu strachu Scarecrowa. Stracha na wróble. Wszystko co potem widziałem było odzwierciedleniem moich lęków. Killer Crock to był policjant, którego najpierw prawie postrzeliłem, a następnie zacząłem bić. Nie mam mu za złe, że mnie obezwładnił.
Po trzech dniach wróciłem do pracy. Ktoś musiał zrobić robotę papierkową. Plusem było to, że ominęła mnie rozmowa o odpowiedzialności z komisarzem. Płaszcza nie udało się doprać.
CZYTASZ
Gotham City Police Department
ActionGotham, miasto przestępców, miasto Batmana. Ale w tym samym mieście są inni bohaterowie niż Batman, czy jego pomocnicy.