Rozdział 2- Komisariat

92 8 2
                                    

Siedziałem w moim gabinecie gdzie, pomimo powszechnego gwaru i chaosu w komisariacie, było względnie cicho. Oprócz biurka z lampką zawalonego wszelkiego rodzaju teczkami i dokumentami znajowało się tam kilka szafek oraz doniczka z wysoką na półtora metra rośliną nieznanego mi gatunku o wąskich, długich lisciach.

Przeglądałem akta powierzonych mi spraw. Większość z nich była kradzieżami na niewielkie sumy- do tysiąca dolarów lub włamaniami więc przekazywałem je mundurowym. Tego typu przestępstwa nie wymagały śledztwa, funkcjonariusze rejestrowali co zostało skradzione, ale prawie nigdy nie znajdowano sprawcy. Szczególnie, gdy złodziej zabrał gotówkę. Była jedna sprawa, której chciałem się przyjrzeć jeszcze dziś. Morderstwo. Mark Palmotti został znaleziony na parkingu piętrowym przez bezdomnego. Świadek utrzymuje, że znalazł go około pierwszej w nocy. Ofiara miała poderżnięte gardło, cięcie było płynne. Oprócz tego sekcja zwłok wykazała liczne obrażenia zadane najpewniej drewnianą pałką lub kijem.

Czytanie przerwał mi Frank, który prostacko wparował do mojego biura zakłócając spokój.
-Witaj partnerze! - zakrzyknął na powitanie.
-Frank, masz trzy minuty, aby opuścić mój gabinet - odpowiedziałem podniesionym głosem. Burton jest moim pomocnikiem, młodszym detektywem. Ma wiecznie nieuczesane, blond włosy i ku mojemu zdziwieniu niektórzy uważają, że to dobrze wygląda. Zazwyczaj nosił płaszcz podobny do mojego- beżowy z mnóstwem kieszeni zapinany na guziki. Okazjonalnie zakładał garnitur; zazwyczaj wtedy, gdy nie powinien. Jeszcze nigdy nie widziałem go bez uśmiechu na twarzy, jego beztroska denerwowała mnie bardziej niż jego osobowość. Bywa przydatny, ale nie ma za grosz wyczucia. I do tego jest wkurzający. Bardzo.
-Nadal się gburzysz przez tamten dzień?
-W tamtym dniu zawaliłem swoje zadanie, zniszczyłem swój płaszcz i mój nos został poważnie uszkodzony. Mam szczęście, że znów będzie taki sam jak kiedyś po kilku tygodniach.
-Chwila, czy właśnie ten płaszcz masz na sobie? Jim, masz na nim kilka pokaźnych plam krwi!
-Minęło dwie minuty...
-Okej, okej już idę -powiedział kładąc kubek z kawą na moim biurku- Nie dziękuj -zakończył po czym wyszedł jak zwykle uśmiechnięty.

Cały Frank. Zostawił mi kubek wypełniony po brzegi gorącą kawą. Doskonale wie, że nie znoszę kawy. Mimo to nie potrafię go nie lubić, nawet jeśli jestem dla niego złośliwy. A on dobrze o tym wie i to wykorzystuje.

Powróciłem do akt. Cała sprawa wyglądała na wymuszenie lub porachunki mafii. W pierwszym przypadku jacyś nieudolni przestępcy bili by go bez umiaru, a gdy zorientowali by się co zrobili uciekli, a w drugim nieszczęśnik miał zatargi z grubymi rybami półświatka przestępczego. Tacy mogą z byle powodu wysłać na ciebie zabójców, dla przykładu za to, że nie uchyliłes kapelusza przechodząc obok nich. Problem pojawia się gdy chce takich aresztować. Mają pieniędzy na tyle by wielokrotnie wykupić swoją niewinność.

Znowu ktoś przeszkodził mi w rozmyślaniu.
-Jimmy, komisarz każe ci to wypełnić -powiedziała Mary wchodząc do pokoju z uśmiechem, kładąc teczkę wypchaną jakimiś papierami. Mary, razem z Frankiem to jedna z niewielu osób należąca do mojego ścisłego grona znajomych. Miała, jak Frank, blond włosy średniej długości, sięgające do ramion. W pracy prawie zawsze nosiła wąską sukienkę do kolan z rękawami kończącymi się w połowie ramienia. Pracuje jako sekretarka kogoś z trzeciego piętra. Jest bardzo życzliwa, ale ma irytujący nawyk mówienia na mnie "Jimmy". Już miała wychodzić, gdy powiedziałem:
-Mary, nie mów do mnie Jimmy.
Uśmiechnęła się i zostawiła moją osobę w spokoju.

Spojrzałem na teczkę wiedząc, że czekają mnie długie godziny składania raportu z akcji, w której ostatnio brałem udział. Nie poszło mi za dobrze. Bardziej niż moja duma ucierpiał wtedy tylko mój nos. Oraz płaszcz. Wszyscy mi ciągle wypominają, że za bardzo się tym przejmuję. Tyle dobrego, że się udało i złapaliśmy większość licytatorów, a przy tym nikt nie ucierpiał. Scarecrow, który okazał się dostawcą narkotyków uciekł unieszkodliwiając mnie i moich ludzi. Przez następne godziny pisałem sprawozdanie z owego incydentu.

Gdy wychodziłem, chcąc wrócić do domu, stanąłem przed komisariatem przyglądając mu się. Był to pokaźny, trzypiętrowy budynek z dodatkowym, podziemnym piętrem. Na parterze umiejscowiona została recepcja, wszędzie było mnóstwo mundurowych chodzących we wszystkie możliwe kierunki przez cały dzień, tak że idąc na schody nie dało się na kogoś nie wpaść. Na pierwszym piętrze znajdował się pokój rekreacyjny, kilka kanap, foteli, dwa automaty z jedzeniem, a nawet kuchnia. Na samym środku stał stół bilardowy, po bokach zaś rozstawione były małe stoliki na cztery osoby wraz z krzesłami. Drugie i trzecie piętro znajmowały biura, w tym moje. Na trzecim miejca pracy mieli najwyżsi rangą policjanci, którzy całą swoją służbę, poza komisarzem, pełnili w budynku. Na dachu były dwa reflektory oraz lądowisko dla helikoptera. Mało osób się tam kręciło. Podziemne piętro przeznaczone było na zbrojownię, tam przechowywana była broń, uzbrojenie oraz różnorakie przedmioty skonfiskowane przez nas wraz z dowodami rzeczowymi. Te ostatnie każdy funkcjonarjusz traktował jako swego rodzaju trofea, jako że najczęściej się w niczym nie przydawały.

Było już ciemno, latarnie rzucały blade światło na chodnik. Zwykle ruchliwe ulice wiały pustką. Przestępczość w tym mieście notowała najwyższe wyniki od dekad. To dlatego ludzie nas potrzebują. Takich jak ja, czy Frank. Takich jak ci wszyscy ludzie pracujący w GCPD. Wcale tak nie musiało być. Gotham nie musiało być miastem z najwyższym współczynnikiem przestępczości w Ameryce Łacińskiej. Wszystko przez polityków chcących zagarnąć jak najwięcej, układających się z mafiami. Przestępcy wyczuli idealne dla nich środowisko, a władza ich nie tylko nie ograniczała, ale wręcz popierała ich działanie dopóki mieli z tego zyski. W ten sposób obie te grupy wysysały z tego, niegdyś pięknego miejsca cały potencjał. Zabierali więcej niż Gotham mogło im dać, odstraszając zbrodniami porządnych ludzi od miasta. Większość z nich została, aby żerować na tym co zostało. I w pewnym momencie coś się zmieniło. Niektórzy powiadali, że to pojawienie się Batmana. Ja uważam, że to ludzie się zmienili. Rządzący zaczęli dbać o miasto, nie tylko o swoje interesy. Zaczęto dofinansowywać służbę zdrowia, policję. To przecież ludzie, nie Batman, zostali uczciwymi funkcjonariuszami, dzięki nim to miasto się podnosi. Zaś tacy jak Gordon temu przewodzą. Kierunkują nasze działania, dodają nam sił, nadziei.

Nagle poczułem się samotny. To było niezwykłe, bo przeważnie lubię samotność. Mogę wtedy swobodnie myśleć i nikt mi nie przeszkadza. Mam wtedy siebie za najlepszego rozmówcę i towarzysza. Do tego uwielbiam rozmyślać na każdy temat. A mimo to czułem się wtedy źle będąc samotnym. Emily już wielokrotnie mnie namawiała do wyjścia z przyjaciółmi na przysłowiowe piwo. Nie jestem duszą towarzystwa, ale rzeczywiście powinienem był gdzieś wyjść. Codziennie mówi mi, że się przepracowuję, że powinienem wiąć sobie urlop. W szpitalu nalegała żebym zmienił pracę, nie narażał się więcej. Mówiła, że w końcu stanie mi się coś poważniejszego niż rozbicie nosa. Mówiła, że za każdym razem boi się, że już nie wrócę, że już mnie więcej żywego nie zobaczy. Ale nie mogłem odejść. Robiłem to wszystko właśnie po to, żeby ludzie tacy jak moja Emily mogli czuć się bezpiecznie.

---------------------------------------------------------
Dobra, zacznijmy od tego, że nie chcę psuć powieści takimi wstawkami jak ta, ale myślę, że muszę wyjaśnić kilka rzeczy.
Po pierwsze rozdziały będą pojawiały się raz na tydzień, a jeśli będzie mi dobrze szło (jak teraz) to nawet dwa razy. Oczywiście w przypadku kilkudniowych przerw od moich obowiązków może to być nawet częściej. Staram się, żeby rozdziały nie miały mniej niż 1000 słów (ten akurat ma tysiąc sto coś nie licząc wstawki)
Po drugie; ludzie piszcie coś! Pytania, sugestie, podpowiedzi, uwagi cokolwiek! Komentarze bardzo motywują i przyjemnie jest mieć kontakt z czytelnikami, mogą mówić co im się podoba, a co nie.
Po trzecie; chciałbym podziękować mojemu przyjacielowi Szymonowi, gdyby nie on nie wszedł bym w świat komiksów superbohaterskich. I to właśnie jemu dedykuję tę książkę, przy okazji napomnę, że on pisze też swoje opowiadanie pod tytułem "Upadek Mrocznego Rycerza" o alternatywnym zakończeniu komiksu "Śmierć w Rodzinie", która zapowiada się co najmniej dobrze (Szczególnie, że mam pewną ingerencję w scenariusz)
I to by było na tyle. Postaram się, żeby nie było więcej wstawek, ale jak się pojawią to przeczytajcie, bo nie daje ich z byle powodu.

Gotham City Police DepartmentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz