Fabryka zabawek była częścią większego kompleksu, który nie wyróżniał się niczym spośród innych podniszczonych budynków w okolicy. A jednak nigdzie w pobliżu nie można było znaleźć żadnego bezdomnego, którzy byli charakterystycznym elementem krajobrazu Gotham. Szczególnie w dzielnicach takich jak ta. Wraz z Frankiem i Ronem, który na moje nieszczęście zatrzymał mój samochód na rutynową kontrolę rozglądałem się wokół. Wprawdzie nie dowierzam, żeby nie wiedział, że to ja jestem w tym samochodzie, ale dowiedziawszy się od Franka, gdzie jedziemy, za wszelką cenę chciał do nas dołączyć. Gdyby nie był moim bratem dawno doniósł bym na niego za niekompetencję.
Przed sobą miałem solidnie wyglądające, duże, dębowe drzwi, które wyróżniały się od otoczenia. Zapukałem do nich. Kapelusznik był niebezpieczny, ale nie potrzebny był do niego oddział szturmowy. Poza tym niełatwo było zorganizować taką grupę, gdy śledztwem zajmowało się FBI. Dwóch detektywów z łatwością powinno sobie z nim dać radę, szczególnie, że mieliśmy kogoś takiego jak Ronald, który całkiem dobrze radził sobie w bezpośredniej konfrontacji. Zapukałem. Drzwi otworzył niski mężczyzna pomrukiwający coś pod nosem niespokojnie. Co chwilę patrzył się na zegarek.
-Jesteśmy z...
-Tak, tak, oczywiście. Szybciej, szybciej, proszę wchodzić, nie ociągajcie się tak - nie dał mi dokończyć. Miał na sobie cały biały garnitur i czarny kapelusz, był lekko przygarbiony.
Wreszcie weszliśmy do środka. Wnętrze wyraźnie wzorowane było na renesansowych pałacykach. Wszystko w jasnych, ciepłych barwach, sufit był biały. Meble wykonane zostały z drewna, prawdopodobnie ze świerku, a nie tworzyw sztucznych tylko przypominających drewno. Kafelkowana, szara podłoga przykryta została jednolitym, ciemno czerwonym dywanem. W rogu stał fortepian, a przy nim siedział człowiek w fioletowym płaszczu, śmiesznie wysokim i lekko przekrzywionym kapeluszu, zza którego wylewały się blond włosy sięgające do szyi. Pomimo, że był odwrócony do nas tyłem, widać było jego spiczasty nos, który dodawał komizmu postaci. Grał "Für Elise" Beethovena. Przerwałem mu chwytając go za ramię.
-Panie Tetch, jest pan aresztowany za pośredniczenie w śmierci prawie stu osób, ma pan prawo zachować milczenie, wszystko co pan powie może być wykorzytane przeciw panu.
Nie odezwał się ani słowem, za to cały czas się szczerzył ujawniając pedantycznie białe zęby. Wystawił ręce dając znak, żebym go skuł. Ronald spojrzał na mnie z zapytaniem. Kiwnąłem głową, żeby założył kajdanki Kapelusznikowi. Gdy Ron był krok od niego, padł strzał, po którym się skulił. Po chwili upadł cały drgając. Z jego ust zaczęła lać się krew. Jego oczy były szeroko otwarte, przepełnione strachem i niedowierzaniem. Jervis Tetch uśmiechnął się jeszcze szerzej wysuwając ręce dalej w moją stronę. Wraz z Frankiem wyciągneliśmy bronie instynktownie, ale dwa szybkie strzały sprawiły, że na powrót staliśmy się bezbronni. Nadal nie widzieliśmy strzelca. Powoli podniosłem obie ręce do góry, a Frank poszedł za moim przykładem. Skuł nas ten sam nerwowy człowiek, który wcześniej otworzył nam drzwi, po czym wyprowadził nas na dziedziniec.Miejsce, które wcześniej zajmował środek kompleksu zmieniło się drastycznie. Sufit usunięto, niemal całą podłogę pokrywał kwiecisty ogród. Pomimo sytuacji, w której byłem, ogród zajął mnie na dobre kilka minut. Mnóstwo egzotycznych roślin, rozmaite kolory kwiatów, mały staw, wszystko idealnie skomponowane. Zapierało dech w piersiach. Nagłe pojawienie się Tetch'a na balkonie, który górował nad tym wszystkim, wyrwało mnie z zamyśleń. Nadal się uśmiechał.
-Drodzy poddani! - dopiero teraz zauważyłem, że po ogrodzie chodziło mnóstwo osób w czarnych i czerwonych garniturach. To właśnie dzięki nim wydawało się, że cały ogród tętni życiem. - Trzech intruzów wtargnęło na teren naszego królestwa! Przywitaliśmy ich nie okazując wrogości, a oni w zamian chcieli obalić moje rządy! - jego głos nie był wrogi, nawet gotów byłem powiedzieć, że aksamitny - Zniweczyć to co razem zbudowaliśmy! Naszą własną Krainę Czarów!
-Popisuje się, dla niego to cholerna gra. Cała przemowa skierowana jest do nas, wszyscy ci ludzie są pod jego kontrolą, nie mają własnej woli. - szepnąłem do Franka, za co dostało mi się od tego nerwowego człowieczka.
-Pozostaje mi tylko jedno - chwycił za rondel kapelusza i pociągnął go tak, że zakrył jego oczy. Następnie uśmiechnął się teatralnie, a zarazem najszerzej jak potrafił. - Skrócić ich o głowę! - zerwał kapelusz z głowy cały czas się szczerząc i spojrzał mi prosto w oczy. Zapadły mi w pamięci. Wszystko co w nich zobaczyłem przez długi czas motywowało mnie do walczenia o lepsze jutro, a jednocześnie wzbudzało we mnie lęk. Obłęd, szaleństwo, nieokreślone pragnienie, które nigdy nie mogło zostać zaspokojone. Wszystko było niezwykle wyraźne pomimo odległości, która mnie od niego dzieliła, ale nie było to zrozumiałe dla człowieka o zdrowych zmysłach. To co wyrażały jego oczy wydawało mi się naturalne, ale nadal niezrozumiałe.W ciągu godziny wybudowano na środku gilotynę. Nie była duża, miała około dwóch metrów wysokości. Ostrze z pewnością było od dłuższego czasu w posiadaniu Kapelusznika, bo nosiło na sobie pokaźne plamy rdzy. Wszystko odbywało się bez słowa. W nienaturalnej ciszy. Nawet jak na dzień, w którym miałem umrzeć było bardziej ponuro niż bym się spodziewał. Egzekucja miała sie odbyć trzydzieści minut od zbudowania gilotyny. Przeszukano nas i pozbawiono broni, ale zostawiono mi kapelusz, zakładałem, że dzięki Jervisowi. A wraz z kapeluszem, żyletkę umieszczoną za jego paskiem. Odchyliłem głowę do tyłu zrzucając nakrycie i szybko je złapałem. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić usłyszałem strzały. I krzyki. Po chwili wyczekiwania drzwi otworzył uzbrojony funkcjonariusz z jednostki szturmowej, ale nie był z Gotham. Miał inne umundurowanie.
-Mamy tu zakładników. - powiedział do komunikatora.
Rozwiązał nas, zadał kilka pytań i poszedł. Z zaskoczeniem zauważyłem, że odkąd zostaliśmy pojmani, Frank nie wypowiedział żadnego słowa. Ciągle miał spuszczony wzrok. Zanim zdążyłem go o to zapytać, podszedł do mnie mężczyzna w czarnej marynarce.
-James Bernet?
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Proszę za mną.
Poszedłem za nim, zostawiając partnera, do czarnego wozu, w środku czekał drugi mężczyzna podobnie ubrany do poprzedniego.
-Panie Bernet, jesteśmy z Federalnego Biura Śledczego. Sytuacja w jakiej nas pan postawił, zmusiła nasze siły do szybkiego działania, w wyniku którego ucierpiało kilku funkcjonariuszy. Szczęśliwie dla pana nikt z nich nie zginął. Pomimo tego, chcielibyśmy mieć do pana kontakt. Ma nam pan dać znać o każdym spotkaniu z przestępcami pokroju Kapelusznika. Do tego ma dojść raport z działań policyjnych na terenie Gotham.
-Po co wam to? Czy to jest wogóle legalne?
-Będzie pan to robił bez względu na to do czego jest to nam potrzebne i bez względu na to, czy jest to legalne, bo zapewniam pana, panie Bernet, że możemy w zupełnie legalny sposób uprzykszyć panu życie.
Zmarszczyłem brwi. Nie podobało mi się to. Nie wiedzieć kiedy wpadłem w działania polityczne i nie miałem jak z tego wybrnąć.
-Mam pytanie dotyczące dzisiejszego zdarzenia. Znaleźliście mojego drugiego towarzysza? Nieco wyższy ode mnie, ciemno brązowe włosy, w standardowym mundurze policyjnym.
Pierwszy z nich patrzył chwilę na mnie. Nic nie dało się wyczytać z jego twarzy.
-Nie. - odparł oschle - Na tę chwilę podziękujemy panu. W najbliższym czasie skontaktuje się z panem nasz łącznik.Później byłem przybity. Resztę tego dnia pamiętam jak przez mgłę. Nie wiedziałem, czy ten federalny skłamał, czy Kapelusznik pozbył się już zwłok. Następnego dnia miał odbyć się symboliczny pogrzeb. Późnym wieczorem dostałem telefon z komisariatu. Szalony Kapelusznik uciekł.
CZYTASZ
Gotham City Police Department
ActionGotham, miasto przestępców, miasto Batmana. Ale w tym samym mieście są inni bohaterowie niż Batman, czy jego pomocnicy.