Obudziłem się cały obolały. Byłem zakneblowany i miałem zasłonięte oczy. Niemal od razu uderzyła mnie woń ryb. Siedziałem związany na krześle. Próbowałem się oswobodzić, ale bez skutku. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś rozmawiał.
-Witam w moich skromnych progach panie James! Mam nadzieję, że jest panu wygodnie - powiedział skrzeczący głos.
Od razu wiedziałem do kogo należał. Do człowieka, którego jeszcze tego dnia... Lub poprzedniego... Właściwie nie wiedziałem jak długo byłem nieprzytomny. Ale jeszcze niedawno chciałem go aresztować. Oswald Cobblepot. Znany szerzej jako Pingwin. Mogłem się tego spodziewać, jest niezwykle mściwą osobą. Ktoś zdjął mi opaskę z oczu oraz knebel. Przez chwilę nic nie widziałem, bo oślepiało mnie światło reflektorów. Gdy się zacząłem rozglądać zobaczyłem trzy postacie stojące za reflektorami tak, że widoczna była tylko ich sylwetka. Dwóch było obok mnie, jeden trzymał opaskę, a drugi kij. Znajdowałem się w przestronnej sali z dobudówką w rogu pełniącą funkcję biura lub gabinetu. Zapewne był to opuszczony magazyn, jakich wiele można znaleźć w Gotham. Sądząc po zapachu był on w okolicy portu - Naraził mnie pan na wielkie straty podczas incydentu w Iceberg Lounge. Muszę się teraz kryć jak jakiś kryminalista.
-Jesteś kryminalistą.
Zbir Pingwina uderzył mnie kijem w brzuch.
-Wie pan, panie Bernet dlaczego prawie nikt z policji nie prowadzi śledztwa przeciw mnie? - kontynuował ignorując moją wypowiedź - Każdy kto miałby do tego powód zginął w tragicznym wypadku lub wyjechał z Gotham. Jeśli pan przeżyje to spotkanie, radzę również opuścić miasto i więcej się w nim nie pokazywać.
Wyszedł z pomieszczenia i kierując się w stronę biura, zostawił mnie z resztą oprawców.Jeden z ludzi Pingwina zamachnął się na mnie kijem, ja wstałem wraz z przywiązanym do mnie krzesłem, odwróciłem się i skoczyłem do tyłu przewracając go. Noga od krzesła wbiła mu się boleśnie w brzuch. Dwóch pozostałych złapało mnie i postawiło na wcześniejszym miejscu. Któryś z nich trzymał mnie, żebym już nie mógł się opierać. Ten zaatakowany przeze mnie uderzał raz za razem naprzemiennie w żebra i brzuch. Kolejny cios sprawił, że zwymiotowałem krwią po czym straciłem przytomność.
Gdy odzyskałem świadomość czułem się niezwykle osłabiony. Ku mojemu zdziwieniu nie byłem związany. Sznur nadal mnie oplatał, ale był luźny. Wystarczyło wstać żeby spadł na ziemię. I tu pojawiał się problem... Byłem wycieńczony. Wstać mi by było bardzo ciężko. Postanowiłem pozostać w bezruchu i czekać na okazję do ucieczki. Po pewnym czasie zaobserwowałem schemat, według którego pełniono warty. W pewnym momencie jeden z przestępców podszedł do mnie. Przygotowałem się na cios, ale on tylko bez żadnego słowa podał mi butelkę z wodą. Popatrzyłem na niego podejrzliwie. Pomyślałem, że chce mnie otruć. Szybko odrzuciłem tę myśl, gdyby chcieli mnie zabić to było mnóstwo prostszych sposobów. Przyłożył mi ją do ust żebym mógł wypić. Następnie nakarmił mnie kilkoma kanapkami. Na moje szczęście nie chciał mnie rozwiązać do jedzenia, bo inaczej odkrył by, że nie jestem związany. Przyjrzałem się mu dokładniej. Był raczej wątłej postury, co mnie zdziwiło. Nie wynajmuje się słabych fizycznie porywaczy. Z jego postawy momentalnie wyczytałem poczucie wyższości. Spojrzałem na jego oczy. Wręcz promieniowały inteligencją. To również wydało mi się podejrzane.
Pomyślałem o Emily. Pewnie już kilkakrotnie zadzwoniła na policję. Musiała się zamartwiać. Zawsze była niezwykle opiekuńczą i troskliwą osobą. Wiele razy kłóciliśmy się o moją pracę. Za często płakała przy łóżku szpitalnym, gdy leżałem tam we własnej krwi. Wiedziałem, że to dla niej duże obciążenie. Życie w ciągłym stresie, w strachu, że mnie straci. Nie wiedzieć czemu przypomniało mi się, że nie lubi cyrku. Swego czasu go uwielbiała. Ale w dzieciństwie, gdy była na przedstawieniu, zdarzył się wypadek. Właśnie występowali "Latający Greysonowie" - młode małżeństwo z synem dawali popisowy numer. Nagle lina się przerwała. Oboje zginęli na miejscu osieracając jedynaka. Już nigdy więcej nie poszła do cyrku.
Z zamyślenia wyrwał mnie donośny dźwięk syren policyjnych. Jakimś cudem wpadli na trop Pingwina, a to oznaczało, że byłem uratowany. Zobaczyłem, że w biurze jest jakieś zamieszanie. Wstałem i podszedłem chwiejnym krokiem do drzwi wyjściowych. Gdy chiałem je otworzyć z gabinetu wybiegł Pingwin, najwyraźniej spłoszyły go syreny. Rozejrzałen się wokół tuż obok mnie leżało kilka starych, drewnianych strzyń, a na jednej z nich leżała pordzewiała kłódka. Pochwyciłem ją i zapiąłem na drzwiach, przez co moi oprawcy znaleźli się w pułapce. Odwróciłem się. Pingwin jeszcze nie zauważył co zrobiłem. Głowę miał odwróconą do tyłu, jakby patrzył czy ktoś za nim nie idzie. Nawet w tej sytuacji wydało mi się zabawne jak biegnie, a raczej drepcze. Zupełnie jak pingwiny, a dodając do tego jego wygląd, całkowicie zasłużył na taki przydomek. Był bardzo powolny, nawet jak na kogoś o jego posturze. Wreszcie spotrzegł mnie, a następnie kłódkę.
-Głupcze! Przez ciebie obaj zginiemy! - podczas, gdy to mówił z końcówki jego parasola wysunęło się ostrze. Cały czas sie do mnie zbliżał. Oparłem się o drzwi. Miałem nadzieję, że spowolnię go na tyle, aby nie zdążył uciec. W tym momencie spostrzegłem kogoś kto szybko się zbliżał do niego z łomem w ręce. Szybkie, precyzyjne uderzenie w tył głowy obezwładniło Cobblepota. Patrzyłem na tę osobę wyczerpany, niezdolny na żadną reakcję. To był ten człowiek, który wcześniej mnie posilił. Odrzucił broń na bok. Pomyślałem, że może nie chce mnie zabić. On, tak samo jak poprzednio - bez słowa podszedł do mnie. Przez chwilę patrzył na mnie bez żadnego wyrazu twarzy, po czym odsunął mnie sprzed wyjścia. Osunąłem się na ścianę. Niemym wzrokiem, cały we krwi, ale świadomy, jak najbardziej świadomy, patrzyłem się jak otwiera kłódkę wytrychem. Zajęło mu to kilka sekund. Równie dobrze mógłby podnieść łom i uderzyć w nią, natychniast by się rozpadła. I wyszedł wolnym krokiem zostawiając mnie samego. Nie wiedziałem dlaczego. Dlaczego mnie nie zabił. Dlaczego obezwładnił Pingwina. Dlaczego tu był.Adrenalina przestała działać, stałem się półświadom tego co się wokół mnie dzieje. Straciłem poczucie czasu. Widziałem, jak przez mgłę, uzbrojonych funkcjonariuszy wkraczających do magazynu. Kilku z nich przystanęło przy mnie i podniosło. Następne co pamiętam to wnętrze karetki. W środku siedział Frank i Mary. Nie miałem pojęcia skąd się tu wzięła. Była tylko sekretarką. Frank się uśmiechał. Coś do mnie mówił, ale nic nie rozumiałem. Znowu dziura w pamięci. Leżałem w łóżku szpitalnym podpięty do jakiejś aparatury. W oknie w drzwiach zobaczyłem Franka. Dobrze mieć wiernego przyjaciela. Pomyślałem, że muszę mu kiedyś powiedzieć, że świetnie się w tej roli spisuje. Kiedyś. Przy mnie jak zwykle była Emily. We łzach. Znowu. Źle się z tym czułem. Obiecałem sobie wtedy, że zabiorę ją do wesołego miasteczka. Cały dzień tylko we dwoje.
CZYTASZ
Gotham City Police Department
AcciónGotham, miasto przestępców, miasto Batmana. Ale w tym samym mieście są inni bohaterowie niż Batman, czy jego pomocnicy.