Gdy przybyłem na miejsce, budynek nadal stał w płomieniach. Była to placówka badawcza Wayne Enterprise, specjalizująca się w przemyśle rolniczym. Nawozy, środki chwastobójcze, użyźniacze i inne tym podobne. Jak się okazało strasznie łatwopalne cholerstwo. Szczególnie gdy poleje je się defoliantem RC-60. Bez wątpienia była to sprawka tego samego człowieka (lub grupy ludzi), który poprzedniego dnia ukradł ten środek. Wśród funkcjonariuszy kręcących się w pobliżu dostrzegłem Emila Waltona. Był on typem policjanta, który jest powszechnie nielubiany, delikatnie ujmując. Miał widoczną nadwagę, niemal zawsze chodził z kanapką, był niechlujny i mocno bezpośredni w kontaktach z innymi. Niektórzy nazwaliby go chamem. Na oko miał czterdzieści parę lat. Raczej bliżej pięćdziesiątki. Pracy unikał, jak tylko mógł, ald przyznać mu było trzeba, że był znamienitym strzelcem, potrafił trafić w biegu z prawie stu metrów.
- Walton, ty też tutaj? - zagadnąłem.
- Bernet, sukinsynu! Dawno cię nie widziałem - niemal wykrzyczał swoim chropowatym głosem - Mam nadzieję, że nie przyprowadziłeś ze sobą tego dzieciaka? Taki wypucowany chłoptaś nie powinien być policjantem tu, w Gotham.
- Powinien być gdzieś w pobliżu.
- Cholera, dobrze, że trafił na ciebie, co Jim? - niestety tutaj musiałem przyznać mu rację, Frank miał chłopięcą duszę. Chociaż może mi się tak tylko wydawało?
- Mhm - mruknąłem.
- Paskudna sprawa, nie? - jego ochrypły głos stał się niższy, poważniejszy. Można było wyczuć w nim coś na kształt smutku - Trzech chłopa spłonęło żywcem tam, w środku. - zapalił papierosa, wyciągając paczkę w moją stronę. Odmówiłem. - Wyobrażasz to sobie? Płonąć żywcem? Nie wiem jak ty, ale ja wolałbym odejść inaczej - pokiwałem głową. Po chwili ciszy dodał - Dorwij skurwysyna.
Kończąc tak rozmowę, a raczej monolog, rzucił niedopałek papierosa na ziemię, nadepnął na niego butem i odszedł, zostawiając mnie wpatrzonego niezręcznie w ziemię. Zorientowałem się, że on też został przypisany do tej sprawy. Jego ostatnie słowa potraktowałem jako przekazanie mi jego części pracy. Jak się okazało, słusznie. Oznaczało to nie mniej, nie więcej niż zwalenie jego części pracy na mnie. Może dlatego mnie tak lubił? Bo nigdy przeciw temu nie protestowałem?Po mniej więcej godzinie przyjechałem do drugiego miejsca podpalenia. Również posiadłość Wayne Enterprise, ale tym razem był to magazyn. Z tego, co dało się ustalić, przechowywano tam towary do użytku w przemyśle rolniczym. Powiązanie, czy przypadek? Ogień został już ugaszony, można było się rozejrzeć, chociaż niektóre części nadal były gorące. Z poirytowaniem stwierdziłem, że badanie miejsca zbrodni nic nie da. Musiałem po raz kolejny skorzystać z pomocy Crane'a. Albo i nie musiałem. Może to było swego rodzaju uzależnienie, w które popadałem coraz bardziej, które mnie pogrążało.
Wchodząc do budynku firmy, na wszelki wypadek zachowałem odpowiedni dystans od strażników, którzy bacznie mi się przyglądali. Tym razem nie zostałem przez nich zatrzymany. Gdy wszedłem do gabinetu spowitego półmrokiem, Crane czekał na mnie w swoim fotelu i tak teraz, jak przy każdym poprzednim razem, zwrócony był w stronę okna. Wpatrywałem się niezmącony, systematyczny ruch na ulicy. Uspokajał. Ale nie na tyle, żebym przestał być wściekły na Crane'a.
- Słyszałem, że miałeś kłopot z moim ochroniarzami.
- Tak! Ci brutale...
- Powinieneś ich posłuchać. - przerwał mi w pół zdania.
- Oszukałeś mnie. Nie tak działa nasza współpraca.
- Współpraca? Teraz mówisz o współpracy? Jesteś pewien, że nie zmuszam cię do tego wszystkiego? Że nie szantażuję cię? To samo powtórzysz w sądzie?
- Nie ma różnicy, gdy do tego dojdzie i tak będę skończony, gdy to nadejdzie.
- Moim zdaniem jest różnica między byciem skończonym w więzieniu a byciem skończonym na wolności.
- A co, gdyby mnie zawiesili? Albo zwolnili? Przeżyłem jako jedyny, łudziłeś się, że nie będzie podejrzeń?
- Wolałbyś być jednym z tych trupów? Nie masz prawa mieć pretensji, do ataku na konwój doszło, dokładnie tak, jak ci powiedziałem. Ponieważ na informacji o "zmianie rozkładu" konwoju, zarobiłem trochę grosza, to w zamian dostaniesz dziesięć tysięcy dolarów. Mając na uwadze, że dzięki mnie uchowałeś wtedy życie, to wydaje się to uczciwą ofertą. Co na to powiesz?
Zawahałem się. Nie powinienem w to brnąć dalej, ale...
- Wypchaj się tymi pieniędzmi. Będziesz musiał sobie radzić bez mojej pomocy. - Mówiąc to jednym, płynnym ruchem zrzuciłem wszystko, co znajdowało się na jego biurku i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Będąc już przed budynkiem, zatrzymałem się metr od krawężnika. Zamknąłem oczy, wziąłem głęboki wdech i przetarłem twarz. Wróciłem do środka i udałem się na powrót do gabinetu. Na podłodze nadal leżało mnóstwo papierów, kilka długopisów, lampka i kubek, którego zawartość rozlała się na dywan. Nic się nie zmieniło.
- Potrzebuję pomocy. - Powiedziałem cicho, ze spuszczoną głową. Crane nie ruszył się z miejsca. Nigdy się nie ruszał. Nigdy się nie odwracał. Zawsze lekko nad fotel wystawała jego czupryna w nieładzie.
- Hahaha! - Rozległ się przenikliwy, szyderczy i niezwykle powolny śmiech - Weź pieniądze. Przydadzą ci się. - Spostrzegłem, że jednak coś się zmieniło. Na biurku leżała koperta. Podniosłem ją z wahaniem i schowałem do płaszcza. Jak dowiesz się, kto jest Infiltratorem, powiem ci o jego słabościach, miejscach pobytu, wszystko, co może ci się przydać. Od dzisiaj tak właśnie będzie działać nasza "współpraca". - szyderczo położył nacisk na ostatnie słowo.Wracając do domu, cały pobladły, z niezdrową obojętnością odkryłem, że tym razem nikt nie czekał, żeby mnie napaść. Wstąpiłem do sklepu spożywczego po nieco alkoholu. Przechodząc obok kosza z bułkami, rozejrzałem się dyskretnie i zgarnąłem dwie z nich i schowałem w płaszczu. Po zapłaceniu za część zakupów szedłem powoli, wolniej niż zwykle, pogryzając bułkę. Była zaskakująco smaczna. Nie za sucha, ciepła. Dlaczego ukradłem dwie bułki? Przecież nie kosztowałyby mnie więcej niż dwadzieścia centów. Może to przez chęć dostania czegoś za darmo? Ale tak naprawdę za darmo, nie tak, jak jest to w rzeczywistości. Może żal mi było wydać pieniądze? Kradzież dla dwudziestu centów? Jestem policjantem do cholery! Walonym gliną. Nigdy nie znalazłem odpowiedzi, dlaczego to zrobiłem. Siła momentu, ot, zwykłe, spontaniczne działanie wywołane nieuzasadnionymi pobudkami. Dotarłszy do domu, usiadłem na fotelu i zacząłem pić piwo, przegryzając je drugą bułką. Szybko stwierdziłem, że tego typu napoje alkoholowe są niedobre, wręcz paskudne. Zacząłem myśleć o ludziach szukających w piciu ukojenia. Zapomnienia. Beztroski. Schlać się jednego wieczoru, by zapomnieć, że się schlało poprzedniego. Żyć w świecie bez jutra. Banda idiotów. Bo tylko idioci by tak robią, prawda? Roześmiałem się chrapliwym i ponurym śmiechem. Dopiero w tym momencie dotarła do mnie panująca cisza. Nie wytrzymałem. Włączyłem byle jaki kanał, żeby tylko coś się działo. Żeby nie czuć się samotnym. Dopiłem resztkę piwa i spojrzałem na butelkę. Pierdolony hipokryta.
CZYTASZ
Gotham City Police Department
AcciónGotham, miasto przestępców, miasto Batmana. Ale w tym samym mieście są inni bohaterowie niż Batman, czy jego pomocnicy.