Rozdział 4- Aresztowanie

47 7 3
                                    

Ostatnio do mojego wyposażenia dołączono pałkę elektryczną. Można było ustawić natężenie prądu na trzy stopnie. Z tego co zrozumiałem pierwszy sprawiał ból, drugi pozbawiał przytomności, a trzeci zabijał. Poza tym pożyczyłem bezterminowo głośnik kieszonkowy, posiadający ten sam trzystopniowy system mocy, z ostatniej dostawy od Wayne Enterprises, chowając go w moim płaszczu. Oprócz owego głośnika były tam także zapałki, pudełko papierosów, chociaż nie palę, kilka kanapek, scyzoryk, naboje, zatyczki do uszu, saszetki kakaa, worki foliowe różnych rozmiarów oraz zestaw komunikatorów. Głośnik był bronią, emitował tak głośne dźwięki, że przyprawiały przeciwnika o obezwładniający ból, a dzięki jego budowie użytkownikowi, o ile nie skierował głośnika w swoją stronę, nic nie zrobi, dźwięk będzie uciążliwy, ale do zniesienia.

Dwudziestoosobowy oddział jednostki szturmowej przekroczył próg Iceberg Lounge. Spodziewaliśmy się oporu ze strony Pingwina, bo tylko dzięki temu mielibyśmy pretekst by go aresztować. Jak by nie patrzeć nie mogliśmy ukarać Cobblepota za zabójstwo dokonane przez jego ludzi. Musielibyśmy mieć naprawdę silne dowody na to, że to akurat on je zlecił.

Klub był bardzo przestronny, sufit około piętnastu metrów nad ziemią przypominał powierzchnią jaskinię lodową. Ściany z drewna zdobiły płaskorzeźby pingwinów. Stoliki i krzesła były białe, na każdym widniał bukiet kwiatów o niebieskich płatkach. W samym centrum stała góra lodowa wysoka na nieco ponad dziesięć metrów, odgrodzona barierkami. Po niej kręciło się siedem pingwinów w tym jeden mały. Nigdzie nie było nikogo poza Cobblepotem. Zastaliśmy go podczas posiłku, siedział przy stoliku przy ścianie, niedaleko drzwi na zaplecze. Jadł rybę. Spojrzał na nas marszcząc brwi.
-Czego tu chcecie? - bardziej warknął niż powiedział.
-Mamy nakaz aresztowania, panie Cobblepot - było to prawdą, mieliśmy nakaz aresztowania, tylko nie Pingwina, a jego trzech pracowników, których to DNA zostało wykryte na narzędziu zbrodni. Przemilczałem ten fakt, aby go sprowokować. Odłożył sztućce, wytarł usta chusteczką, wstał i wziął swój parasol. Stał tak przez chwilę zapatrzony w podłogę, po czym niespodziewanie, dosłownie wystrzelił z parasola raniąc jednego funkcjonariusza w nogę i wybiegł za zaplecze.

Nim ktokolwiek zdołał coś zrobić, drzwiami, którymi przed chwilą wybiegł Pingwin, wparował Killer Croc. Zamarłem. Jego gadzie oczy zatrzymały się na mnie. Pamiętał mnie. Wie, że to ja go wtedy znalazłem w kanałach i wypędziłem. W tym momencie raniony policjant pochwycił karabin i zaczął strzelać. Croc skoczył do niego przygniatając go do ziemi nogą, po czym wyrwał mu rękę bez większych trudności. Powietrze przeszył krzyk agonii. W międzyczasie schowałem się za barem. Cały zalany potem, zbyt przerażony by cokolwiek zrobić siedziałem oparty plecami o ladę. W ścianę przede mną uderzył jakiś funkcjonariusz wydając głuche stęknięcie. Strzały, krzyki, ryk Killer Croca i obezwładniający strach nie pozwalały mi się skupić. Jedyne co wiedziałem, to że muszę się stąd wydostać. Pytanie jak. Starałem się wygłuszyć wszystko i zebrać myśli. Zwykła broń mu nie zaszkodzi, potrzebowałem czegoś co zdoła zadać mu ból na tyle duży, aby go unieszkodliwić. Pałka eletryczna wydawała się odpowiednia, w końcu nawet on jest podatny na prąd. Niestety był pewien problem. Trzeba było się do niego zbliżyć. Nawet jeśli udałoby mi się go uderzyć to nie jest pewne, czy pierwszy cios go powali, a jeśli tak się nie stanie to było więcej niż pewne, że zginę. Przypomniał mi się głośnik, który "pożyczyłem" ze zbrojowni policyjnej. On mógł unieszkodliwić Killer Croca na tyle, żeby go pobić do nieprzytomności pałkami. Zacząłem przeszukiwać kieszenie. Ustawiłem na drugi poziom, na wypadek gdyby jakiś policjant miał ucierpieć. Wstałem szybko lokalizując przeciwnika. Włączyłem głośnik. Momentalnie złapał się za głowę i wydał okrzyk bólu. Jeszcze przez chwilę trzymałem urządzenie włączone, po czym je schowałem. Wykorzystując moment reszta oddziału rzuciła się na Croca okładając go pałkami elektrycznymi. Mimo, natężenia wysokiego dźwięku nie zemdlał. Gdy był już nieprzytomny podszedłem do jego ciała. Miał zaledwie kilka powierzchownych ran postrzałowych. Jego gadzia skóra była niezwykle gruba. Dopiero kilka strzałów w jedno miejsce dało radę ją przerwać. Zwykłe pałki nawet by mu nie zrobiły krzywdy.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na ziemi leżało pięciu policjantów. Dave, policjant któremu Killer Croc wyrwał rękę, już nie żył. Wykrwawił się. Jeden miał skręcony kark, trzech kolejnych było pod ścianami, jeden był nieprzytomny. Po dwudziestu minutach przyjechał opancerzony transportowiec z czterema strażnikami oraz karetka. Zabrali Croca do więzienia Blackgate. Podobno mieli tam celę z której nawet on nie ucieknie. Jeden z biorących udział w walce rozmawiał z kimś kto wydawał się przewodzic eskorcie. Z tego co usłyszałem wcześniej trzymano tam Bane'a. Słyszałem o nim. Był cholernie silny dzięki substancji którą litrami wstrzykiwał sobie do krwi. Skoro nawet jego tam zatrzymano to nie martwiłem się o Croca. Upewniłem się, że transport ma odpowiednie papiery na przewóz więźnia i zadzwoniłem do dowódctwa by nie oddać go w niepowolane ręce. Cobblepot nam uciekł. Niedługo go znajdziemy, nie potrafi nigdzie zaszyć się na dłużej. Mamy powody by go aresztować, a to już większa część roboty.

Wracałem do domu tą samą drogą co zwykle. Ktoś mnie śledził już od komisariatu. W takich chwilach cieszę się, że wbrew zasadom komisarza mam przy sobie sprzęt policyjny poza służbą. Sręciłem w poboczną uliczkę, by tam zaczekać na tego mężczyznę i odkryć dlaczego mnie śledzi. Od strony uliczki w którą wszedłem usłyszałem kroki. Odwróciłem się wyjmując pistolet, ale zostałem uderzony w rękę na tyle mocno, że mi wypadł. Instynktownie zrobiłem unik przed ciosem i sięgnąłem po drugą broń- pałkę elektryczną. Napastnik miał nóż, jego twarz była zasłonięta białym materiałem, był w czarno-białym garniturze. Zamachnął się, zablokowałem jego atak i wyprowadziłem kontrę. Szybkie, mocne uderzenie w twarz. Krew wypływała mu z ust. Pojawił się kolejny przeciwnik tak samo ubrany. Przygotowałem się do sparowania ciosu, gdy nagle dostałem kijem od tyłu prosto w kark. Coś ciepłego spłynęło mi na plecy. Krwawiłem. To był kolejny bandyta. Odwróciłem się i uderzyłem w brzuch przeciwnika, przez co się zatoczył. Zrobiłem unik przed atakiem zza pleców. Trafiłem atakującego w pałką prosto w splot słoneczy co wyeliminowało go z walki. Na trzeciego rzuciłem się przewracając zarówno siebie jak i jego. Zacząłem go okładać ze wściekłością. Przerwał mi ostatni z napastników łapiąc mnie za głowę i ciągnąc ją w stronę jego kolana, którym w efekcie roztrzaskał mi nos. Ból był otępiający, oprawca uderzył mnie jeszcze kilka razy aż w końcu straciłem przytomność.

Gotham City Police DepartmentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz