Wieczorna Gwiazda

432 52 29
                                    

- Stawiać bezan! Ruchy! - rozległo się na pokładzie.

- Aye, aye, kapitanie! - odkrzyknął marynarz i pospieszył wykonać rozkaz.

Okręt był przepiękny. Był smukły, delikatny i pełen gracji, a zarazem groźny i dostojny. Kadłub wykonano z białego drewna; burta była gustownie rzeźbiona, maszty strzeliste, działa błyszczące, a żagle jasne i lśniące srebrzystym blaskiem.

Za kołem sterowym stał niewątpliwie ciekawy elf. Mężczyzna był wysoki i przystojny; długie, jasne włosy miał niesłychanie splątane i obwiązane niebieską bandaną; błękitne oczy aż mu się śmiały, a twarz była ogorzała od wiatru i słońca. Nosił szeroką, głęboko wydekoltowaną koszulę odsłaniającą opalony tors, a także poplamione, ciemne spodnie i buty z cholewami. Nie miał już Silmarila na czole, bo noszenie go w ten sposób było niezbyt wygodne; klejnot ozdabiał teraz rzeźbę dziobową.

Kapitan spojrzał na kompas i poprawił kurs.

- Szanowni panowie, proszę na dół! - krzyknął do marynarzy. Mężczyźni zeskoczyli zgrabnie z rej i zgromadzili się na pokładzie. Eärendil zszedł z mostka.

- Uwaga, psubraty. Płyniemy na przyjęcie i pragnę zaznaczyć, że wymówka w stylu "od tysięcy lat nie byłem na Ardzie" nie zostanie przyjęta. Macie się zachowywać jak należy. Całujecie nissi w rękę, otwieracie przed nimi drzwi i kłaniacie się królom. Jak usłyszę jedną "kurwę", to językoznawca dostanie trzy baty. Zrozumiano?

- Aye, aye, kapitanie! - gromko zakrzyknęła załoga.

- Jak będziecie grzeczni, to król Thranduil da nam więcej wina, a może i rumu! - Na te słowa wśród żeglarzy rozległ się głuchy pomruk aprobaty. - Pamiętajcie, na Vingilocie nie bardzo jest miejsce na następnych załogantów i jeśli ktoś będzie próbował się zaciągnąć, wytłumaczcie mu, jak nudno jest na niebie przez wieczność.

Załoga mruknęła (w sposób zaiste bardzo znudzony) na potwierdzenie.

- A teraz niestety wracamy do roboty!

Elfowie szybko powrócili do przerwanych zajęć. Eärendil podszedł do burty i spojrzał w dół. Na tle chmur nie dojrzał niczego ciekawego.

- Cholerna Elwing, znowu gdzieś znika - westchnął, po czym wyjął zza pazuchy pogniecioną mapę i dokładnie się jej przyjrzał. W końcu zadecydował.

- Aerandir, zaraz nurkujemy. Wydaj stosowne rozkazy.

- Uwaga, zaraz nurkujemy! - krzyknął bosman i ruszył w stronę pozostałych żeglarzy, wykrzykując polecenia.

Eärendil wszedł na mostek, zdjął z kołka kapelusz i wcisnął go na głowę.

- Załogo moja, waleczne wilki morskie i powietrzne! Nadszedł w końcu ten dzień. Oto dziś zostawiamy morza niebios i wracamy na Ardę! Trzymajcie kapelusze, działa i beczki - nurkujemy!

Zakręcił szaleńczo kołem sterowym i wcisnął rzeźbioną dźwignię. Statek skręcił o dziewięćdziesiąt stopni i z prędkością światła popędził w dół.

***

W Leśnym Królestwie życie toczyło się normalnie. Na rynku panował gwar, tu i ówdzie przejeżdżał wóz czy dwukółka; między elfami, ludźmi i krasnoludami zauważało się gdzieniegdzie mundury gwardzistów.

W pewnym momencie jednak zarówno kupcy i żołnierze, jak i kieszonkowi złodzieje, zajadające się słodkościami smyki i krasnoludowie z kuflami spojrzeli w niebo - i zaniemówili.

Oto przez błękitny nieboskłon leciała gwiazda. Już samo to byłoby wystarczająco dziwne! Gwiazda jednak stawała się coraz jaśniejsza i większa... aż w końcu stało się jasne, że spada. I to dokładnie na Mroczną Puszczę.

- Ratuj się kto może! - wrzasnął któryś z przekupniów. Wśród części ciżby zapanowała panika, ale większość wciąż stała jak wryta, z otwartymi ustami obserwując niesamowity blask, który stawał się większy, większy...

- Na boki! - wydarł się sierżant. - To nieprawdopodobne... ale to OKRĘT!

Tłuszcza rozbiegła się we wszystkie strony. Teraz wszyscy już widzieli: oto w ich stronę pikował smukły trójmasztowiec. Rzeźba dziobowa przedstawiała łabędzia zrywającego się do lotu; niesamowita światłość wydobywała się właśnie z jego piersi. Co ciekawe, blask nie był wcale oślepiający, mimo że jasny jak słońce.

Już zdawało się, że statek się rozbije, że bukszprytem zaryje w ziemię... ale tuż nad ziemią błyskawicznie się poderwał, odwrócił do poziomu, wyhamował i miękko opadł na rynek. Między powierzchnią ziemi a kilem było jakieś dziesięć cali.

Zapadła cisza. Wszyscy byli pewni, że to sen.

Lecz oto z burty zeskoczył wysoki blondyn; od jego barczystej postaci biła siła i zdrowie. Za nim stanęli trzej równie prężni żeglarze. Wszyscy mieli na sobie szerokie, jasne koszule; kapitan jednak narzucił na siebie kamizelkę i płaszcz, biodra przewiązał chustą, zaś na głowie miał piękny kapelusz.

- Witajcie, szczury lądowe!

Sierżant straży, tak jak i cały tłum, wpatrywał się z otwartymi ustami w załogę, aż nagle przyklęknął i krzyknął:

- Ai, Promienisty! Undómiel! Aiya Eärendil, elenion ancalima!

- Aiya Eärendil, elenion ancalima! Ai, Undómiel! - wrzasnął z uwielbieniem i miłością lud. Dzieci szybko między sobą wymieniały wyjaśnienia, kobiety ocierały łzy szczęścia, mężczyźni stali w cichym zachwycie.

Eärendil oblał się rumieńcem.

- Przestańcie...

- Eärendil, Aerandir, Falathar, Erellont! Wina? - usłużnie spytał jakiś kupiec. Inni natychmiast podchwycili pomysł.

- Grzańca? Jabłek? Chleba ze smalcem? Gęś pieczona! Ciastka, chałwa, rodzynki!

- Dziękuję wam wszystkim - powiedział wesoło Eärendil. - Mam świetny pomysł! Z nieba wzięliśmy ze sobą masę ptasich piór, które są bardzo cenne, bo trudno je zdobyć z powierzchni Ardy. Weźmiemy je z ładowni i za nie stawiamy wszystkim kolejkę!

- TAK, EÄRENDIL! - krzyknęła wesoła ciżba. - Wieczorna Gwiazdo, Żeglarzu Firmamentu!

Śródziemne DziejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz