Stanowcze kroki odbijały swe piętno, na połyskującej posadzce. Dłonie spoczywały w ciemnych kieszeniach długiego czarnego płaszcza. Mina niczym nie wzruszona, wręcz żadnej mimiki.
Tak właśnie wyglądałem, dążąc przez długi niczym najstraszniejsza otchłań korytarz. Nie koniecznie wiedziałem czego się spodziewać, jednak nie przejąłem się tym zbytnio, gdyż miałem inne ważniejsze przemyślenia w głowie.
Właśnie dążyłem na niezbyt chciane przeze mnie spotkanie z tym ,,czymś". Najchętniej wróciłbym się, miał to wszystko w głębokim poważaniu. Ale niestety chodziło tu o bezpieczeństwo mojej rodziny.
Przynajmniej byłem pewien, że Jin w szpitalu jest pod dobrą opieką lekarzy i Kevina. Mimo, że mnie niezwykle irytował, to ufałem mu tylko w sprawie Seokjina. Po prostu czasami widzi się pewne rzeczy, na przykład typ spojrzenia. A jego spojrzenie w obecności Seokjina, było dla mnie nazbyt znajome. I właśnie to sprawiało, że czułem się momentami zagrożony.
W trakcie tych nachodzących mnie przemyśleń, moje opanowanie szlag trafił. Zacisnąłem lewą pięść, a paznokcie nieprzyjemnie wbijały mi się w wewnętrzną stronę dłoni.
Kroki stawały się bardziej pewne i przepełnione frustracją. Dźwięki były coraz głośniejsze, tworząc rytmiczny utwór. Zdecydowanie prawdziwy. Nuty docierały do mnie coraz intensywniej, aż przyśpieszyłem kroku. To miejsce było cholernym labiryntem, co dopiero teraz zdołałem sobie uświadomić. Wszedłem w prawy zakręt, jednak po nim znalazł się kolejny i kolejny.
-Kto to w ogóle wymyślił?
Warknąłem pod nosem. Rozglądałem się we wszystkich możliwych kierunkach. Starałem się wytężyć słuch. Trafiłem w ślepy zaułek. Całe to miejsce znajdowało się pod ziemią i szczerze mówiąc byłem tu pierwszy raz i nigdy wcześniej nie słyszałem, by takie coś miało tu miejsce.
Cofnąłem się zirytowany, wracając do punktu wyjścia i w końcu wybrać lewe skrzydło, tego zawikłanego gmachu. Co chwilę trafiałem na ślepe zaułki klnąc pod nosem najdłuższe wiązanki. Powoli sam gubiłem się w tym wszystkim i nie miałem pojęcia, gdzie się w ogóle znajduję. Przystanąłem na moment i położyłem dłonie na biodrach, głośno oddychając. Nie mało się zdyszałem tym gonieniem tam i zpowrotem. Najlepsze było to, że utwór Bethowena wskazywał, że się oddalam od miejsca docelowego.
-Witaj Namjoonie.
Postać wyłoniła się zza zakrętu, na co o mało nie dostałem zawału. Wyglądała dokładnie tak samo jak ostatnim razem, jednak maska ukazywała znudzony wyraz. Ze zmarszczonymi brwiami, przypatrywałem się nieprzychylnym wzrokiem postaci przede mną.
-Witaj kochanie. Dość dawno się nie widzieliśmy.
-Z tym muszę się jednak zgodzić. Czułam, czułem swego rodzaju tęsknotę.
Powiedziało, chwytając się za miejsce serca, zakryte ciemnym materiałem.
-Jeśli pozwolisz, chcę mieć to wszystko za sobą. Chcę cię posiąść na własność. Dotykać twej skóry, zasmakować. Dlaczego każesz mi tak długo czekać?
Zapytałem cały czas trzymając się planu, jaki sobie wcześniej ustaliłem. Już na wcześniejszym spotkaniu.
-Jeszcze nie wykonałeś wszystkich zadań bym podjęła, podjął jakąkolwiek rozmowę z twoją osobą na ten temat.
Zauważyło nawet nie ruszając się z miejsca. Przygryzłem wargę, a dłonie nadal miałem w płaszczu.
-To chociaż daj mi podpowiedź piękne istnienie.
Poprosiłem samemu nie wierząc, w to że tak łatwo się poddaję.
-Tam gdzie dźwięk stokrotnych taktów, niekoniecznie ma swój cel. Wybierz drogę podświadomą. Nie do końca oczywistą. Rozejrzyj się.
CZYTASZ
Prince of darkness «~NAMJIN~»
Fanfiction|zakończone| •Jestem synem współzałożyciela ogromnej korporacji. Nie wiem jakim cudem jestem tu, gdzie teraz. W ciemnym, pustym pomieszczeniu. Przywiązany do krzesła. On wbija we mnie wzrok ciemnymi oczami i bacznie obserwuje, oczekując mojej reakcj...