Jasna, wręcz raniąca moje optyki biel wypełniała całą przestrzeń dookoła. Nigdzie nie było drzew, ani błękitnego nieba, żadnych znajomych twarzy. Znajdowałem się całkiem sam w jakimś obcym, tajemniczym miejscu, w głowie mając całą masę pytań. Gdzie byłem? Jak się tu znalazłem? Co dokładnie się wydarzyło?
Bałem poruszyć się choćby o milimetr, bo nie miałem pojęcia, czy na czymś stoję, czy może unoszę się w powietrzu. A może to strach? Może to on nie pozwalał mi iść naprzód, sparaliżował moje kończyny? Już sam nie wiedziałem...
Miałem świadomość tego, co się stało. Pamiętałem moje spotkanie z Infinity... Mercy. Przed optykami wciąż miałem jej zadowolony wyraz twarzy, kiedy raz po raz wbijała ostrze w mój brzuch, czerpiąc z tego niewyobrażalną przyjemność. Wiem, że potem próbowałem się ratować, wezwać pomoc.
...co, jeśli mi się to nie udało?
-Nie lękaj się – niespodziewanie usłyszałem nieznajomy, żeński głos, który zdawał się dochodzić zewsząd i w żadnym stopniu mnie nie uspokoił. Rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu jego źródła, na próżno. Wciąż byłem sam, a bynajmniej tak mi się zdawało – Nie jestem tu, by cię skrzywdzić – głos odezwał się po raz kolejny, więc ponownie rozejrzałem się, i tym razem udało mi się dostrzec powoli opadającą z góry, nieznaną mi femme. Była wysoka, naprawdę, wyższa chyba nawet od Optimusa, jednak dzięki jej przyjaznemu wyrazowi twarzy czułem, że mogę jej zaufać. Fembotka miała różowawy lakier, jej zbroja miała ostro zakończone naramienniki, a dłonie zdobiły dodatkowe rękawice. Na głowie nieznajoma miała hełm i długie, metalowe włosy, tak rzadko spotykane. Jej różowe optyki wpatrywały się we mnie z ciekawością, taką samą, z jaką ja lustrowałem znajomy młot, trzymany przez femme.
Kuźnia Solusy Prime. Czyli... czy to była Solusa Prime?
-Czy ja zginąłem? – moje pytanie najwyraźniej musiało ją rozbawić, bo fembotka zachichotała pod nosem.
-Nie, nie zginąłeś, a przynajmniej nie na razie – miała miły głos, wręcz uspokajający - Masz jeszcze swoją rolę do odegrania.
-Czy ty jesteś..?
-Tak. Jestem Solusa Prime.
-Jak? Jak to jest możliwe? – femme uklękła na jedno kolano, bym lepiej mógł ją widzieć.
-Jak już zdążyłeś zauważyć, łączy nas pewna więź. Jako jeden z nielicznych dostąpiłeś tego niezwykłego zaszczytu, jakim jest „płomień".
-Moja siostra twierdzi, że tylko mieszkańcy Caminus, którzy są spokrewnieni z tobą potrafią się... zapalać.
-Legendy to legendy, Ace. Może i zawsze jest w nich ziarno prawdy, ale cała reszta jest zwykle dopowiadana przez tych, którzy nie potrafili pojąć cudu, o którym chcieli opowiedzieć, więc sami wymyślali dla niego znaczenie. „Płomień" sam wybiera swojego nosiciela, i wybór ten nie jest związany ani ze mną, ani z Caminus. Chodzi o to, kto się będzie nadawał – zmarszczyłem brwi ze zdziwienia. Nie do końca rozumiałem słowa femme.
-Jak to „płomień" sam wybiera nosiciela? Czym on jest i dlaczego zdecydował się na mnie?
-Początkowo „płomień" miał być jednym z moich reliktów, jednak uznałam, że jest zbyt potężny, by mógł kiedykolwiek wpaść w niepowołane ręce. Stworzyłam go, kiedy dostrzegłam ogarniający iskrę mojego ukochanego mrok. Sądziłam, że podarowując mu „płomień" zdołam ten mrok rozwiać, ale... było już za późno. Dlatego złożyłam relikt w ofierze dla samego Primusa, który, tworząc nowe iskry, miał wszczepiać cząstkę „płomienia" w te, którym pisane były wielkie rzeczy. Ale tylko ci naprawdę godni mogli wykorzystać całą jego potęgę. A co do ciebie, Ace'ie Pax – nagle fembotka wstała i spojrzała na mnie z dumą, choć przecież nic nie zrobiłem – Jesteś taki, jak ja. Próbujesz ocalić tą, która nie chce ocalenia, bo wierzysz, że dobro istnieje w każdym. Przeżyłeś tak wiele cierpienia, jednak mimo to wciąż się podnosisz, wciąż walczysz. Masz w środku tak samo silny ogień, jak i na zewnątrz.
CZYTASZ
BEAST HUNTERS
Fanfiction"Jak wylądujesz tym złomem w jednym kawałku, postawię ci ołtarzyk. To już możesz brać się do roboty..." Ziemia. To właśnie stamtąd pochodziła transmisja Optimusa Prime'a, nawołująca wszystkie Autoboty do walki. To tam wojna pomiędzy A...