Pąki białych róż

1.8K 141 35
                                    

- Pomożesz mi?

Cichnący głos rozniósł się po ścianach. Zośka wytężył słuch i rozejrzał się.

- Co? Gdzie jesteś?!

- Dlaczego mi nie pomożesz?

Wziął głęboki oddech i stłumił krzyk. Zacisnął pięści tak mocno, że poczuł promieniujący ból.
W myślach powtarzał sobie spokojnie, słuchaj, znajdziesz go po głosie.
Ruszył przed siebie w kolejną ciemną uliczkę między Warszawskimi kamienicami. Stanął na rozdrożu i ponownie rozejrzał się.
Słyszał swoje mocne bicie serca i stłumił jęk przepełniony złością i bezradnością.

- Proszę...

Teraz był to zaledwie szept. Cichy i niemal niesłyszalny, dobiegający z jego prawej strony. Ruszył więc w tym kierunku najszybciej jak potrafił. Biegł ile sił w nogach przed siebie, jednak droga wydawała się nie mieć końca. Z każdym jego nowym krokiem wydłużała się o taką samą odległość.

Usłyszał głośny, pocieszny śmiech i runął na kolana mocno obdzierając je do krwi. Zastygł w bezruchu nie zważając na to jak bardzo pieką go zadrapania.

- Dlaczego mi nie pomożesz?

Nie miał siły dalej biec, ale tylko to mu zostało. Musiał za wszelką cenę. Wstał ostatnimi podrygami i ruszył do przodu tracąc resztki sił. Widział go na końcu tunelu, dokładnie zarysowaną sylwetkę opadającą powoli na kolana. Już był obok, już prawie złapał go za dłoń i przyciągnął do siebie. Tak mało brakowało by uśmiech wpłynął na jego usta i tak mało by wreszcie się udało.
Wtedy poczuł w ręce nicość. Wszystko rozpłynęło się jak mgła, głos zniknął, zniknęło wszystko.

Tadeusz zerwał się cały mokry zrzucając z siebie pościel. Krztusił się i parskał, a dojście do siebie zajęło mu kilka minut. Patrzył zdenerwowany i wystraszony uporczywie przed siebie, aż oczy nie zaczęły mu wysychać.

Odchrząknął po raz kolejny czując jak ma całkiem zdarte gardło, co zwiastowało, że znowu krzyczał przez sen. Przeczesał włosy mokre od potu do tylu i ciężko westchnął.

Wiedział, że nie zaśnie tej nocy już więcej. A nawet gdyby jakimś cudem miałoby się mu to udać, nie chciał zamykać znowu oczu i znaleźć się w tamtym miejscu.
Zmęczony i zrezygnowany wstał i zadrżał z zimna kiedy tylko dotknął bosymi stopami podłogi. Za oknem było jeszcze całkiem ciemno, nawet latarnie uliczne nie świeciły dodając ulicom okropnie smutnego wyrazu.
Oparł się ciężko o parapet i poczuł jak mięśnie zaczynają się rozluźniać. Schodził z niego stres zostawiajac tą samą pustkę.

Znowu mu się nie udało. Nie dał rady go uratować, nie potrafił. Sen powtarzał się niemal codziennie, mimo tego nigdy nie potrafił zrobić tego łatwego kroku... Nigdy nie był dość szybki, żeby podbiec i wyrwać go z cienia, zawsze coś mu przeszkadzało. Budził się z okropnym uczuciem, że nigdy go nie uratuje. Że tak musiało być, a mimo tego nigdy się z tym nie pogodził. Podniósł zmęczony wzrok ponownie na ciemną ulicą próbując dostrzec najmniejsze szczegóły. Pragnę tylko spokoju, nie mógł pogodzić się z tym co się stało.

Poczuł jak jedna samotna łza spływa po jego policzku skapując na zimny parapet. Nie miał pojęcia co ze soba zrobić i nie tyczyło się to tylko tej jednej nocy, a każdego dnia, każdej chwili, kiedy napływały do niego te myśli nie wiedział czy ma wstać, zacząć płakać, a może krzyczeć. Chociaż nie, krzyczenie opanował do perfekcji, zdarte, poharatane gardło idealnie o tym przypominało.

Chwilę później w pokoju znalazła się siostra Zośki i zauważając go przy oknie podbiegła do niego i przytuliła do siebie czule.
Zawadzki nie drgnął nawet, a dalej wpatrywał się pusto w ciemność przed sobą.

Osiem Dni tygodnia~ Rudy i Zośka oneshoty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz