16

23 2 1
                                    

W drodze zaczepił nas, nasz wychowawca- pan Mariusz Trynkiewicz, uczy nas matematyki. Załapał mnie mocno za ramię, aż lekko pisnąłem, nie z bólu, bardziej z zaskoczenia. Cała klasa obróciła się w naszą stronę.

-Pozwolicie na chwilkę? Muszę teraz zrobić z wami godzinę wychowawczą.

-A czy nie powinniśmy mieć teraz chemii, kyum? -zapytała się go Tsuyu.

-Może, ale nie musimy się tym przejmować. Akurat teraz muszę z wami omówić sprawę życia i śmierci.

Wszyscy przestraszeni, o co może chodzić pobiegli niczym stado antylop gdy zobaczy lwa, nie malże mnie i pana Mariusza miażdżąc. Kiedy już się trochę uspokoiło, zauważyłem iż leżę na swoim wychowawcy, a ten zaplutł swoje nogi wokół moich... jednak na szczęście takie sytuacje u nas w szkole mają miejsce dość często (co jak co, ale dyrka lubuje w pedofilach) mamy już na to sposoby. Wyciągnąłem z kieszeni mój poręczny sprej na pdeofile (czytaj gaz pieprzowy) i psiknąłem go mężczyźnie prosto w oczy, na co ten szybko mnie puścił. Pobiegłem sprintem do klasy, żeby póki co się nie patrzeć na tego całkiem sympatycznego oblecha.

Klasa była otwarta, a wszyscy sobie siedzieli, czekając na nauczyciela którego przed chwilą podeptali a ja go jeszcze dobiłem gazem pieprzowym. Usiadłem na wolne miejsce. Po około piętnastu minutach w progi naszej klasy nie zawitał nikt inny jak pan Trynkiewicz, trąc przy tym swoje oczy, które były mocno podczerwienione. Hah, należało mu się.

Zboczeniec doczołgał się do biurka i udając, że nic mu nie jest (bo gdyby ktoś zauważył ślady po gazie byłoby wiadomo, że znów próbował kogoś zgwałcić i zostanie odesłany na dywanik). Uczniowie jednak wiedzieli juz doskonale w czym rzecz, ale jakoś nikomu (włącznie ze mną) nie chciało się donosić dyrce.
Po jakimś czasie zaczął mówić:

-Więc jak słyszeliście od pani dyrektor... - przerwał na chwilę by znów przetrzeć oczy - dożynki zbliżają się wielkimi krokami...

-Ale mamy koniec zimy, a dożynki robi się na jesieni... - zwróciła mu uwagę Uraraka. Ten jeden raz się z nią zgodzę.

-Ja nie wiem, ja się tam nie znam - odpowiedział jej matematyk - mam wam tylko przekazać, że musicie pomóc przy przygotowaniach...

Cała klasa przykro westchnęła.

-...I dostaniecie za to wzorowe z zachowania -dokończył.

Tym razem wszyscy dziwnie się ożywili. Wiedzieliśmy, że na następny dzień zacznie się zacięta walka o 6 z zachowania.

****

Pov. Tord

Walka mamy i wujka była niesamowita! Tylko szkoda, że dyrka przerwała. Potem poszliśmy do klasy i Hitler gadał coś o jakiś dożynkach... i wyszło na to, że mam zrobić jakiś wieniec.

Jak co dzień wracałem z tatą i mamą do domu.

-Wasza klasa też bierze udział w dożynkach? - zapytał mnie mój tata.

-Ta... - odpowiedziałem mu bez entuzjazmu - ja mam zrobić jakiś głupi wieniec...

Oboje spojżeli na mnie zaskoczeni. Nagle tatuś podniósł mnie do góry.

-Mój synek! - wykrzyknął uradowany.

-Nasz synek - poprawiła go mama z uśmiechem.

-Tak, tak, nasz synek! - tata znów mnie uniósł .

-Ale co się stało? - Zapytałem, kiedy już mnie postawił. Cieszyli się conajmniej, jakbym dostał 5 z niemieckiego (jeszcze na lekcji z panem Adolfem nikomu się to nie udało).

-To ty nie wiesz?! Robienie wieńca to najważniejsze zajęcie! - powiedziała mama i złączyła swoje opuszki palców by wyżej podskoczyć z radości.

-Serio? - niedowierzałem, że takiemu rogatemu gówniarzowi jak ja postanowili o tak o przydzielić najważniejsze zajęcie.

-Tak! Wieńcem zawsze szpanujemy innym szkołą. Nasza dożynkowa tradycja polega na tym, że w ich dniu idziemy na taki jakby festyn całą szkołą na szczere pole. Dziękujemy za tegoroczne zbiory, i prosimy, by w przyszłym roku były jeszcze obfitsze. Potem jest konkurs na najładniejszy wieniec między szkołami, który nie jest oficjalny, ale i tak walczą na noże, czyj lepszy. A potem i tak wszystkie palimy na stosie.... - opowiadał Deku

Nie rozumiałem sensu dożynek, ale brzmiało fajnie.

-A czy będę... mógł ci pomóc przy robieniu go? By moje ręce też dotknęły majestatycznej legendy dożynek? - zapytał.

-No, i ja też! - mama wręcz paliła się z zapału.

-Tak, pewnie, nawet wręcz sam miałem was o to prosić... sam bym nie dał rady...

****

-NO GDZIE TO TU KŁADZIESZ?!?!? - mama darła się na tatę.

Tak... miałem robić wieniec. Jednak mama i tata tak bardzo sami chcieli tego dokonać, więc skończyło się na tym, że oni robią wszystko, a ja siedze z boku i się gapie jak się nawazajem na siebie drą, bo każde ma inną koncepcję. Po co włączać telewizor, gdy się chce obejżeć komedię, skoro ma się rodzinę?

-NO TO GDZIE MAM TO DAĆ TWOIM ZDANIEM!?!? - tata wymachiwał pomarańczową wstążką.

-A DAWAJ SE JUŻ K*RWA GDZIE CHCESZ! TO I TAK JUŻ WYGLĄDA JAK WYŻYGANE PRZEZ JENOTA!

-TO ZACZNIEMY OD NOWA, TO BĘDZIESZ ZADOWOLONA!?!?! - w tym samym czasie tata zdeptał wieniec, a ten się rozleciał. Cała podłoga była w sianie.

-TAK, PIĘKNIE, TERAZ SAM SOBIE TO RÓB! - mama wkurzyła się nie na żarty.

-I BARDZO DOBRZE! BEZ TWOJEJ INGERENCJI TEN WIENIEC BĘDZIE PRYMA SORT! - zielonowłosy złączył palec środkowy i wskazujący z kciukiem i ckmoknął jak to robią ci włosi z pizzeri na dole.

Po tym poszedł na dwór po więcej siana i zaczął pleść wieniec, co chyba jest najtrudniejszym zadaniem. A ja postanowiłem posprzątać cały ten bałagan. Isabel zawsze mi powtarzała, że jej brat jej powtarzał, że wszystko trzeba sprzątać na bierząco. Pobiegłem więc po zmiotkę i szufelkę do kuchni.

Just Harem i inne LolitkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz