Rozdział Dziesiąty

2.8K 97 0
                                    

Spokój prysł kiedy samolot wylądował na ruchliwym lotnisku w Madrycie :Hiszpanie robili zamieszanie Paulinka płakała i Łucja znowu poczuła się jak puszka wleczona za rozpędzonym samochodem.
Przed terminalem czekała już na nich wielka czarna limuzyna i po godzinie jazdy minęli kutą bramę rodowej posiadłości Aarona.
-Jesteśmy na miejscu - oznajmił, włączając laptopa.
Łucja za moment miała wcielić się w rolę signory di Viscenti.
-Spokojnie - dodał jakby wyczuwał jej napięcie. - Dla ciebie to tylko zlecenie do wykonania, nic więcej. Pamiętaj o tym.
Być może wydawało się jej, a być może rzeczywiście w jego głosie zabrzmiała nuta zawziętości, tyle że z całą pewnością nie do niej skierowana: adresowana raczej do tego, kto wymusił na nim małżeństwo.
Cóż, pomyślała sobie, to jego problem. Ona tylko robiła to, o co ją poprosił a mówiąc precyzyjniej, za co jej zapłacił. Ślub był czystą formalnością.
Przez jeden króciutki moment zrobiło się jej smutno, że to tylko zlecenie, a nie bajka w której jest naprawdę nową Panią di Viscenti i oto mąż któremu kilka godzin temu ślubowała miłość po grób, przywozi ją do rodzinnego gniazda by przedstawić rodzicom. Ale tak to tylko w bajkach bywa.

Limuzyna zatrzymała się przed piękną starą willą, której szlachetna uroda wprawiła Łucję w niemy zachwyt. Wysiadł a z samochodu i ostrożnie wyjęła śpiącą Paulinkę. Miała na sobie najlepszą sukienkę, kupioną w sklepie charytatywnym raptem za niecałe pięć funtów. Sukienka była o numer za duża, a fason zdawał się odpowiedniejszy dla pań po pięćdziesiątce niż dla młodej ale co tam. Gdyby jej strój miał mieć jakiekolwiek znaczenie Aaron zadbałby o odpowiednią garderobę.
- Chodźmy - człowiek którego poślubiła tego ranka ujął ją pod łokieć.
Zerkneła na niego :twarz pozbawiona wyrazu, daleka twarz z której nic nie dało się wyczytać. Tylko odrobinę zbyt mocny uścisk świadczył o napięciu. W każdym razie wyczuła to instynktownie na pewno nie myślał teraz ani o niej ani o Paulince.
Kiedy weszli po stopniach wielkie drewniane drzwi same się otworzyłyi w progu stanął starszy pan w kamizelce :zapewne lokaj albo kamerdyner, pomyślała. Pozdrowił Arona i choć nie zrozumiała ani słowa, z miny i tonu głosu Hiszpana odgadła że w domu nie oczekiwano przybycia panica.
Tym bardziej w towarzystwie.
Jeszcze kilka krótkich zdań jedno spojrzenie w kierunku obcej kobiety z dzieckiem i na twarzy kamerdynera odmalowało się już nie zdziwienie ale zdumienie pomieszaną ze zgrozą.
W sieni Aron zwrócił się do Łucji:
-Musicie być zmęczone-powiedział bezosobowym głosem - powinniście odpocząć. Chodź.
Po szerokich marmurowych schodach Łucja ruszyła na piętro wodząc wokół szeroko otwartymi oczami :białe ściany zawieszone starymi gobelinami obrazy olejne. Otoczenie sprawiało wrażenie niezwykle nobliwe, tchnęło dostojeństwem przeszłości. Poczuła się niemal jak w muzeum pełnym bezcennych eksponatów.

Różana MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz