XII. On po prostu mnie zostawił tam samą.

2.8K 117 14
                                    

Blanka

Biegłam ile sił w łapach w kierunku domu, było już naprawdę późno. Na niebie pojawiało się coraz więcej ptaków, które budziły się do życia przez oświetlające korony drzew, poranne słońce. Musiałam zdążyć przed szóstą rano, aby zaliczyć egzamin, tu już nie było miejsca na potknięcia. Miałam na swoich barkach nie tylko swoje, ale i czyjeś życie — jeśli nie uda mi się ukończyć zadania na czas, zostanę wygnana, a razem ze mną Oliver, któremu nie będę w stanie pomóc sama poza granicami naszej watahy.

W powietrzu unosiło się coraz więcej znajomych mi zapachów. Uderzały moje nozdrza, a ja jakbym dostała zastrzyk adrenaliny, uzyskałam siłę do szybszego biegu. Nadzieja i wiara, że dom mieścił się naprawdę blisko pomagały mi dźwigać chłopaka na własnych barkach.

- Blanka, ten zapach! - Ayra zaalarmowała mnie o woni mojego brata, który musiał być gdzieś niedaleko.

Zwolniłam tempa, rozglądając się dokoła. Alec truchtał niedaleko mnie w tym samym kierunku. Jego sierść była pozlepiana w wielu miejscach krwią.

- Co do...? - zapytałam bardziej siebie niż Ayry i ruszyłam w kierunku Aleca.

Szczeknęłam w jego kierunku, co chłopak ewidentnie zignorował. Gdy byłam bliżej powtórzyłam szczeknięcie. Mój brat zlustrował mnie wzrokiem, na moment zatrzymał się na bezwładnym Olivierze przewieszonym przez mój grzbiet. Machnęłam łbem, na znak czy mógłby mi pomóc, lecz Alec tylko obrzucił mnie spojrzeniem, które sugerowało abym odeszła i bez słowa pobiegł dalej. 

Stanęłam jak wryta kompletnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Widział przecież, że to ja. Widział, że potrzebowałam pomocy z Oliverem. Widział, w jakim chłopak jest stanie. A mimo to po prostu mnie zostawił samą. Strasznie się na nim w tamtym momencie zawiodłam.

- Dasz radę Ka — rzekła Ayra, próbując wesprzeć mnie na duchu — biegnij, nim całkiem opadniesz z sił.

Nic dodać, nic ująć, moja wilczyca miała stuprocentową rację. Musiałam się zbierać, bo czas nie był po mojej stronie. Jednak zanim to zrobiłam, sprawdziłam czy Oliver jako tak się trzyma przy życiu — puls i oddech miał ledwie wyczuwalne. Płytkie oddechy, niemiarowa praca serca, krew w znacznie uszczuplonej ilości płynąca żyłami, niczym Nil w Egipskim korycie wydrążonym w piachu, to wszystko nie świadczyło dobrze o stanie jego zdrowia. Nie byłam pewna czy chłopak w ogóle przeżyje, ale musiała spróbować go uratować. Zostawienie go na pastwę losu byłoby równoznaczne z odtrąceniem swojego wilczego ja, dla którego wataha była całym światem.

Wataha była bliżej niż myślałam — po dwudziestu, może trzydziestu minutach, stanęłam na skraju lasu. Niedaleko mnie stała świat powitalna, która wyczekiwała kolejnych uczestników egzaminu. Doczłapałam się do nich na drżących łapach, a gdy stanęłam na linii mety, tuż obok Logana, runęłam na ziemię, nie mając kompletnie sił na dalszą wędrówkę.

Odrzuciłam chłopaka na bok i zamieniłam się w człowieka.

- Pomóżcie... mu... - wydukałam łamiącym się głosem i odpłynęłam.

Byłam kompletnie wycieńczona. Ostatnie co zapamiętałam to ogromne poruszenie wywołane ciałem Olivera.

___

Nie wiedziałam, która była godzina, kiedy obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Rozglądając się dokoła, spostrzegłam Oliviera leżącego na łóżku obok. Cały był w bandażach, pod kroplówką i aparaturą do mierzenia tętna.

- Czyli żyje — wyszeptałam do Ayri i uśmiechnęłam się w duchu, uświadamiając sobie, że udało mi się uratować tego chłopaka.

Wilcza InklinacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz