XIII. Czy masz coś na swoją obronę?

2.7K 123 6
                                    

Hejka kochani, przepraszam Was za tak długą zwłokę, nie miałam weny i ochoty by pisać, a gdy wróciła miałam sesję, potem nowa praca. Przez cały ten czas przychodziły nowe powiadomienia, nowe komentarze i pytania - to wszystko bardzo mnie motywowało do działania i sprawiało że nie zapomniałam o tym opowiadaniu. Dziś kiedy siedzę w Tunezji, a książkę, którą zabrałam wchłonęłam w kilka dni, chciałabym Was zaprosić na nowy rozdział.

  P.S. "Krwawa Pomarańcza" polecam każdemu, zajebista książka, naprawdę świetny kryminał, polecam kupić, pożyczyć, przeczytać jednym tchem.

Miłego czytania kochani ♡♡♡

- Lucy, te naleśniki były zajebiste - powiedziałam przełykając ostatni kęs i stanowczo odsuwając od siebie talerz. - Byłam głodna jak wilk.

- Ej no jaja sobie robisz? - Jej brew uniosła się nieznacznie, a ja poczułam jak świdruje mnie wzrokiem.

- No co?

- Ja myślałam, że Ty to wszystko zjesz. - Wskazała na kopiec naleśników stojący na blacie obok mojej ręki.

- Ale To go zrobiłaś dla całego plutonu, czy tylko dla mnie? - zaśmiałam się, ale widząc powagę na jej twarzy uniosłam dłonie w obronnym geście. - Lucy, to było wspaniałe, ale zjadłam z dziesięć! No obżarłam się jak świnia! - Dotknęłam swojego brzucha i skuliłam się pokazując, że mnie boli z przejedzenia.

- Ja tego nie wyrzucę do śmietnika - rzuciła, opierając się o blat plecami, jednocześnie odwracając się ode mnie.

- Nie musisz, ja chętnie zjem. - Logan zmaterializował się obok nas w oka mgnieniu i porwał talerz wraz z stojącym obok nich dżemem, odchodząc w stronę kanapy w salonie.

Stałyśmy chwilę patrząc się na siebie z Lucy kompletnie zbite z tropu. Po chwili jednak roześmiałyśmy się i przybiłyśmy piątkę splatając dłonie.

Oczywiście Logan nie zdołał zachować dla siebie całego jedzenia, wataha rzuciła się na naleśniki, gdy tylko zobaczyli, że nie są bronione przez naszą pogromczynię Lucy. Ona dosłownie nie pozwoliła nikomu zbliżyć się do kuchni, póki nie przestała słyszeć burczenia mojego brzucha.

Po kilku minutach gwarnych rozmów usłyszeliśmy głośny gwizd naszego alfy. Wszyscy zerwali się i wybiegli na plac za domem. Na tarasie stali moi rodzice w oczekiwaniu na wszystkim członków watahy. Z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej, a gdy już byliśmy w komplecie William zaczął swoją przemowę.

- Witajcie kochani. - Skinął głową a my w odpowiedzi uczyniliśmy to samo. - Wszyscy jesteście zapewne ciekawi wyników naszego małego - Will zawiesił głos na moment zakreślając cudzysłów palcami i kontynuował - konkursu na mojego następcę. Ale zanim do tego dojdę chciałbym Was o czymś poinformować - głośno westchnął, a ja mogłabym przysiąc że moje serce stanęło, na chwilę, do momentu w którym kontynuował. – Emily została porwana.

Wszyscy wkoło zaczęli szeptać i przekrzykiwać jeden przez drugiego „Kto to zrobił?!”, „Jak do tego doszło?!”, „Odnajdziemy ją, prawda?!”. Mój ojciec został zalany falą pytań, nigdy nie pojmę jak w takich sytuacjach zachowuje zimną krew.

Ukradkiem próbowałam dostrzec jakąś zmianę w wyrazie twarzy Logana, który stał obok mnie. Jednak nie potrafiłam nic z niej odczytać. Był jak zamknięta księga, której klucz spoczywał gdzieś na dnie oceanu.

- Śledztwo trwa, nasi najlepsi ludzie już się tym zajmują, gdy będziemy coś wiedzieć, na pewno Was osobiście poinformuję – mówił głosem pełnym spokoju, ale i pewności siebie. Biła od niego siła alfy, która utrzymywała nasze zszargane nerwy na wodzy. – Oprócz tego, jak większość z Was zapewne wie, Oliver leży w ciężkim stanie w naszym skrzydle szpitalnym, wciąż nieprzytomny. – Kolejna fala pytań, kolejne nerwy, szum i gwar ludzi stojących obok nas. – W zaistniałej sytuacji nie mogliśmy zaliczyć mu egzaminu. Jednakże nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje dopóki nie dostaniemy pełnego podglądu sprawy. Poza tym prosiłbym o całkowity spokój dla niego. Odwiedzać mogą go jedynie rodzina i najbliżsi przyjaciele. – Pomruki niezadowolonych ludzi rozeszły się po tłumie, jednak nikt nie protestował. Słowom alfy nie wolno się sprzeciwiać. – A co do pozostałej trójki. Alec, Logan oraz Blanka zdołali dotrzeć do linii mety na czas, o własnych siłach. Jednakże! Tylko dwoje z nich mimo przeciwności losu zasługują na zaliczenie egzaminu. Werbel proszę. – Gdzieś obok sceny pojawił się omega ze swoim bębenkiem, którego nigdy nie wypuszcza z rąk. Kilka sekund rytmicznego uderzania, a wszyscy zgromadzeni zamilkli oczekując na werdykt.

Czułam gulę w gardle. Nie żebym w siebie nie wierzyła, ale co jeśli się nie udało? Niby miała to być jedynie zabawa, niewinny test, który chciałam przejść z nudów, ale zaangażowałam się w niego na tyle mocno, że pozycja Bety była dla mnie aktualnie spełnieniem marzeń.

- Z sumą tysiąca stu osiemdziesięciu punktów, finalista i kandydat na waszego nowego Alfę. LOGAN!

Gromkie brawa i oklaski rozległy się pośród nas, a ludzie dokoła niego zaczęli przybijać mu piątki i czochrać go po głowie. Cieszył się, ale nie był na tyle zaskoczony by skakać pod niebo.

– Chodź tutaj do nas – krzyknął mój ojciec, a Logan usłużnie wykonał jego polecenie.

- Spokojnie – Lucy poklepała mnie po ramieniu. – Ja w Ciebie wierzę.

Uśmiechnęłam się do niej, miałam w niej ogromne wsparcie.

Po raz kolejny rozbrzmiały werble, a moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Na tyle, że gdy dźwięk ustał, byłam prawie pewna, że ludzie stojący obok mnie je słyszeli.

- Zanim podam Wam kolejnego finalistę. Blanka, Alec chodźcie tu do nas.

Gdy stanęłam u boku mojego ojca, naprzeciwko całej watasze, poczułam niepokój. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę ze słów, które wypowiedział. Dwoje ZALICZYŁO egzamin.

- Oboje jesteście moimi dziećmi. Oboje z Matką Was bardzo kochamy. Jednak jedno z Was popełniło karygodny błąd, którego nie jesteśmy w stanie wybaczyć i nie można go niczym usprawiedliwić. – Jego głos był surowy, kątem oka widziałam jak mama ociera oczy chusteczką, płakała. – W momencie gdy jedno z Was złamało reguły aby chronić drugiego członka watahy, przestało myśleć o sobie. Przedłożyło dobro swoje nad dobro drugiego człowieka. W tym samym momencie drugie z Was uznało, że ważniejszy jest awans. Pozycja w stadzie. Reguły, które prowadzą do samozagłady w tak trudnych warunkach. Uznało że nie pomoże choć o te pomoc zostało poproszone. – Mówił dalej, a ja zaczęłam rozumieć co zrobiłam. Pogrążyłam własnego brata, obciążyłam go winą i to przeze mnie nie spełni swego marzenia o dowodzeniu watahą. – Blanka – ojciec zwrócił się do mnie kładąc mi rękę na ramieniu - jestem z Ciebie dumny jak nigdy dotąd. Nie tylko pokazałaś, że jesteś w stanie sama poradzić sobie w tak nieciekawym położeniu. Pokonałaś przeciwności losu. Zadbałaś o siebie, stanęłaś z wrogiem do walki i nie patrząc na siebie postawiłaś wszystko na jedną kartę i postanowiłaś uratować jednego z nas. Dlatego nie tylko dostajesz punkty za zaliczenie egzaminu, ale dodatkowe za zachowanie zimnej krwi i trzeźwości umysłu. Jesteś od teraz pretendentką do tytułu alfy, moja córko. – Uśmiechnął się do mnie, jednak ja widziałam w jego oczach ból i smutek.

Sama także nie potrafiłam się cieszyć. Nie w momencie gdy wiedziałam co uczyniłam.

– Alec – zwrócił się do mojego brata z załamującym się głosem. - Jako przywódca tego stada, a nawet jako Twój własny ojciec. Jestem rozczarowany Tobą i Twoją postawą.

Alec stał ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Nie śmiał podnieść głowy. Widziałam jego wyraz twarzy, jednak nie mogłam go odczytać, zero emocji, zero strachu, zero bólu, zero skruchy. Tak jakby nie do końca rozumiał co się właściwie dzieje. W tym samym czasie mój ojciec stał nad nim jak kat nad swą ofiarą i ciągnął dalej swój monolog.

- Zostawiłeś swego przyjaciela aby zginął w tym lesie, a nawet opuściłeś swoją siostrę, która próbowała go  ratować. Resztkami sił prosiła Cię o pomoc, a Ty odwróciłeś się od niej i od całego stada. Nie można powierzyć Ci opieki nad watahą, nie można nawet Ci ufać – brnął dalej a ja słyszałam jak nie ma siły mówić. Niemal czułam jak jego serce rozdziera ból. – Czy masz coś na swoją obronę?

Alec uniósł głowę i odważył się spojrzeć swemu ojcu w oczy. Chciał coś powiedzieć, jednak gdy tylko otworzył usta od razu je zamknął i ponownie spuścił głowę. Widziałam jak zaciska dłonie w pięści i cały sztywnieje. Szybko pokręcił głową, a na drewniane deski, na których staliśmy skapnęły pojedyncze krople łez.

William odwrócił się w stronę zszokowanego tłumu i uniósł ręce ponad głowę.

- Na mocy nadanej mi przez mego ojca, jako Wasz przywódca, obrońca i przyjaciel, niniejszym skazuję Aleca... – Wstrzymał oddech, tak jak wszyscy pozostali gapiący się na nas z szeroko otwartymi ustami. – Na wygnanie!

Klamka zapadła. Dwoje bet podeszło do Aleca chwytając go za ręce i zmuszając by padł na kolana. W tym samym momencie moja matka podeszła do mnie wieszając się mi na ramionach jakby szukając we mnie wsparcia. Ja jednak stałam nie mogąc się poruszyć.

William przemienił się w wilka głośno wyjąc. Moja wewnętrzna wilczyca rwała się by do niego dołączyć, tak jak zapewne każdego. Gdy wycie ustało, czarny wilk warcząc podszedł do Aleca. Uniósł wysoko łapę i jednym, mocnym pociągnięciem pazurów rozszarpał klatkę mojego brata pozostawiając ślad, który już nigdy nie zniknie z jego ciała. Znak wygnańców – blizna po pazurach alfy, cholernie ciężko się goi i koszmarnie boli. Widziałam to pierwszy raz w swoim życiu i nigdy bym nie przypuszczała, że to będzie ktoś najbliższy memu sercu.

OPUBLIKOWANO
06.09.2019

Wilcza InklinacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz