Chociaż ten jeden raz z idiotycznego pomysłu Wojny wynikło coś całkiem pozytywnego. Gdyby nie jego plan odbicia naszych koników, nie bylibyśmy w stanie przekroczyć Styksu i w efekcie spotkać się z Hadesem. Bo musicie wiedzieć, że wszystkie cztery zwierzaki miały wspaniałą zdolność do galopowania po dowolnym podłożu, wliczając w to taflę wody. Albo ściany. Lub sufit.
- Jesteś pewien, że nas przyjmie? – krzyknął do mnie Śmierć, poganiając swojego konia. – To wszystko to w sumie nasza wina. – wskazał na tłumy dusz czekające na przeciwległym brzegu. W sumie było mi ich szkoda. To się nazywa przegrać życie. Dosłownie.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedziałem niechętnie. – W razie czego będziemy się targować.
Wciąż biłem się z myślami, żeby jednak zawrócić i poczekać, aż Wojna, Głód i Jezus dojdą do siebie. Wyruszylibyśmy na szukanie sojuszników wspólnie, zamiast jak ostanie głąby wstępować w zaświaty tylko we dwójkę. Jednak czas nas gonił, a nagroda za odnalezienie Charona kusiła coraz bardziej. Mój plan był idiotyczny, ale dość bezpieczny. Naprawdę trudno było w nim coś zjebać. Ale oczywiście nam się udało.
- A co powiesz na... eeee... jakiś interesujący układ? – wydukałem obserwując jak powoli otaczają nas nieumarli żołnierze z długimi, lśniącymi halabardami. – Na przykład taki, że powiesz nam gdzie On jest, a my w zamian nie rozpierdolimy ci zaświatów? Huh?
Hades podniósł się z tronu i obdarzył nas upiornym uśmiechem. Wyglądał jak połączenie węża z człowiekiem i pierdoloną rybą. Jego tępy wyraz twarzy sprawiał na dodatek, że trudno było mi zachować jakąkolwiek powagę.- Mam ciekawszą propozycję. – odpowiedział powoli swoim ponurym głosem. – Moi żołnierze wypatroszą was jak psy, a ja będę siedział na tronie i się z tego śmiał. Co wy na to?
Westchnąłem i aktywowałem trzymany w kieszeni detonator.
Błyskawicznie odskoczyliśmy na bok, kiedy sufit sali tronowej zawalił się pod wpływem sporej eksplozji. Jak dobrze, że Adolfowi zostało jeszcze trochę materiałów wybuchowych. Dziesiątki ogromnych głazów i setki mniejszych kamieni roztrzaskały w proch przepiękną mozaikę z łazienkowych kafelków pokrywającą całą podłogę, a nieumarła armia w parę sekund stała się takumarłą armią, zmiażdżona pod walącym się stropem. Hades w ostatniej chwili rzucił się w stronę Persefony, która najwyraźniej miała zupełnie wyjebane na to co się dzieje i oboje odsunęli się na bezpieczna odległość. Kiedy deszcz kamieni wreszcie ustał, a pył już trochę opadł, przez powstałą dziurę zeskoczył kolejny uczestnik naszych pertraktacji.
- Co to jest?! – wydarł się władca greckich zaświatów.
Wyciągnąłem z kieszeni rewolwer i wycelowałem w jego kierunku.
- Hadesie, poznaj Puszka. Puszek, poznaj Hadesa.
Nasz kochany zwierzak ryknął radośnie i zaczął powoli człapać przez gruzy w stronę przerażonych małżonków. Był najwyraźniej przeszczęśliwy, że wreszcie zabraliśmy go na wycieczkę.- Okej, okej, może się jakoś dogadamy. – wydukał Hades odpychając Persefonę w stronę najbliższych drzwi. – Powiem wam wszystko co wiem.
- Zamieniamy się w słuch. – powiedział Śmierć szczerząc zęby i bawiąc się swoją kosą.
- GDZIE DO KURWY NĘDZY JEST LUCYFER?!!! – ryknąłem mając dość tej całej farsy. Nie miałem czasu ani cierpliwości na spokojniutkie rozmóweczki przy herbatce.
- Nie ma go tu, przysięgam! – rozpłakała się ta blada kreatura. – Nigdy go tu nie było!
Puszek tymczasem znalazł jakiegoś ocalałego nieumarlaka i z radością odgryzł mu głowę, rozchlapując wokół zieloną maź.
- Zaraza... On może mówić prawdę. – odezwał się nagle Śmierć. – Mówiłem ci, że pewnie zdechł już na amen w walącym się Piekle.
- Kurwa. – mruknąłem i przywołałem Ven. – Szukamy dalej.
- Gdzie chcesz go jeszcze szukać?
Odwróciłem się do przerażonego Hadesa.
- Wszystkie zaświaty są ze sobą połączone, prawda? Masz nam pokazać najszybszą drogę do Piekła, albo zaraz poczekasz sobie na powrót Charona w towarzystwie chrześcijańskich emigrantów.
- Ale Piekło...
- TAK, WIEM DO CHUJA. PIEKŁO JUŻ NIE ISTNIEJE. – wkurwiłem się już całkiem mocno i wsadziłem mu lufę w usta. – CO NIE ZNACZY, ŻE POŁĄCZENIE ZOSTAŁO CAŁKOWICIE ODCIĘTE, MAM RACJE?
- Mhhaszz... – wyskomlał i wskazał na jakieś drzwi w głębi sali. – Thaam mhacie mhhapę chałhego Hhhadesu.
- Dziękuję. – uśmiechnąłem się czarująco i pociągnąłem za spust. – Puszek, do nogi.
Po kilku dobrych godzinach błąkania się po ciemnych i dość przerażających tunelach, dotarliśmy do zawalonego przejścia. Według tego co mówiła mapa, za nim znajdowało się kiedyś Piekło.
- Bosko. – stwierdził Śmierć i oparł się o ścianę. – To co teraz?
- Po pierwsze, zamknij ryj. Po drugie mam jeszcze jedną laskę dynamitu.
- I chuj ci po niej? Tam NIC już nie ma do kurwy. Przecież byłeś przy tym. Wszystko jebło, z Lucyferem pewnie włącznie.
- Nie wierzę. – warknąłem i podpaliłem lont.
Jeśli zapytacie mnie co spodziewałem się ujrzeć po wysadzeniu blokady to szczerze odpowiem, że nie wiem. Ale na pewno nie wyobrażałem sobie, że będzie to pierdolona restauracja. Nie, to nie jest żadna jebana metafora, ani nic w tym stylu. Naszym oczom ukazała się wielka, elegancka sala, wypełniona długimi stołami i ludźmi w szpanerskich garniakach. Staliśmy przez jakąś minutę, zapatrzeni w ten surrealistyczny obraz, dopóki nie podszedł do nas kelner.
- Czy to państwo właśnie wysadzili nam ścianę? – spytał uprzejmie, podając nam tacę z zakąskami.
- Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee... – Śmierć chyba próbował coś powiedzieć, ale zanim mu się to udało, do sali wcisnął się Puszek.
- PIES?! – wrzasnął ktoś. – PIES W MOIM SANKTUARIUM?
Wiedziałem, że skądś znam ten głos, ale w żadnym stopniu nie zmniejszyło to mojego szoku, kiedy w drzwiach kuchni pojawił się Gordon Ramsay.
- CO TO BYDLĘ ROBI W MOJEJ PIEKIELNEJ KUCHNI?
Odciągnąłem Puszka z powrotem do tunelu.
- Przepraszamy najmocniej, już się zbieramy. – wymamrotałem cofając się powoli do tyłu.
- O NIE NIE NIE TY PRYSZCZATY PADALCU! – wydarł się Gordon. – A ZA ŚCIANĘ TO KTO MI ZAPŁACI? ZAPIERDALAĆ NA ZMYWAK, OBAJ KURWA. A TO WŁOCHATE GÓWNO MA MI ZNIKNĄĆ Z OCZU.
Popatrzyliśmy ze Śmiercią na siebie i zgodnie stwierdziliśmy, że co jak co, ale z Ramsayem to nie chcemy mieć na pieńku i posłusznie podreptaliśmy na zaplecze.
- Co. Do. Chuja. - szepnąłem sięgając po jakiś brudny talerz. – Zawsze myślałem, że Hell's Kitchen to tylko taka nazwa.
- Masz za swoje, zachciało ci się kurwa Lucyfera szukać. Teraz będziemy tu siedzieć wieki i zmywać gówno z talerzy.
Nagle usłyszeliśmy jakiś hałas spod podłogi. Brzmiało to trochę tak, jakby ktoś rzucił czymś metalowym o skały. Po chwili jedna z płytek w parkiecie poruszyła się, a zaraz z tego prowizorycznego włazu wynurzyła się głowa, której właściciela mieliśmy już okazję poznać.
- Czy ktoś powiedział... Lucyfer? – uśmiechnął się przystojny diabeł.
Jak się okazało, pod kuchnią Ramsaya była niewielka jaskinia, będąca schronieniem jedynego ocalałego z Piekielnej katastrofy. W jej wnętrzu znajdował się tylko szpadel, trochę gruzu i... szafa wypełniona chyba najdroższymi garniturami na świecie.
- No co? – Lucyfer wstrząsnął ramionami patrząc na nasze zdziwione miny. – Może i jestem bezdomny, no i w sumie to martwy, ale trzeba trzymać klasę.
Przełknąłem ślinę.
- Mam nadzieję, że nie chowasz do nas urazy za...
- Ucięcie mi głowy? – diabeł podwinął kołnierz koszuli i pokazał nam długą linię szwów wokół szyi. – Żaden problem moi drodzy, żaden problem. Nie wiecie może co z moim klubem? Mam nadzieję, że nikt go nie kupił...
- Nie mamy pojęcia. – wyznałem zgodnie z prawdą. – Ale możesz sam się przekonać. Potrzebujemy twojej pomocy w znalezieniu Charona. Jeśli pójdziesz z nami, wyprowadzimy cię na Ziemię i jak tylko dorwiemy skurwysyna będziemy kwita.
Lucyfer zaśmiał się.
- Dlaczego miałbym w ogóle chcieć stąd uciekać? Właściwie to jestem dość zajęty rekonstrukcją Piekła. Mam zamiar siedzieć w tej dziurze i kopać dopóki nie odbuduję imperium Szatana. Ziemia jest przereklamowana. – poprawił krawat i chwycił za szpadel. – Przykro mi chłopcy, ale nie mam zamiaru wracać, ani tym bardziej wam pomagać.
Śmierć spojrzał na mnie niepewnie i jestem pewien, że planował już w jaki sposób mnie zamorduje.
- A swoją drogą... – kontynuował niechciany boży syn. – Dlaczego akurat ja? Dlaczego zafundowaliście sobie wycieczkę do ruin Piekła, żeby odnaleźć jakiegoś randomowego knypka, którego zarżnęliście jak świnię?
Uśmiechnąłem się szeroko, bo tylko czekałem na to pytanie.
- Bo widzisz, jakby ująć... – sięgnąłem po Nóż i powoli uniosłem go do góry. – Jesteś moim pierdolonym ojcem.