Kto by pomyślał, że Afryka jest taka nudna.
Jechaliśmy już trzeci tydzień i nic nie wskazywało na to, że gdziekolwiek się zbliżamy. Głównie dlatego, że żaden z nas nie miał pojęcia o celu naszej podróży. Muszę się tu zgodzić z Głodem, trzeba było po prostu zamówić sobie portal. Albo wynająć Hermesa. Albo użyć miliona innych, szybszych sposobów na przemieszczenie się do tej jebanej dziury na kuli ziemskiej. Niestety, było już za późno na odwrót.
- Gdzie jesteśmy? – spytał Śmierć ocierając pot z czoła.
- Jeśli oczekujesz, że za którymś razem odpowiem ci na to pytanie, to z góry wyjaśnię – NIE MAM BLADEGO KURWA POJĘCIA GDZIE JESTEŚMY, GDZIE MAMY BYĆ, GDZIE PODZIAŁA SIĘ TA OSTATNIA BUTELKA WÓDKI I DLACZEGO MARYJA W OGÓLE WYSŁAŁA NAS NA TĘ JEBANĄ MISJĘ. – odpowiedział spokojnie Wojna. – Od trzech dni próbuję złapać zasięg, żeby się do niej dodzwonić. Albo do kogokolwiek.Głód zatrzymał swojego wierzchowca i zeskoczył z siodła na piaskową wydmę. Przez pierwszy tydzień zjadł zapasy na cały miesiąc i teraz musiał przejść na przymusową dietę. W przeciwnym wypadku cała nasza czwórka leżałaby już martwa, zakopana gdzieś na tej wielkiej, pierdolonej kuwecie. Podał mi pogiętego papierosa, a drugiego wsadził sobie do mordy. Chyba tylko one trzymały go jeszcze przy życiu.
- Spróbujmy znaleźć jakieś wzniesienie, może tam będzie zasięg. – stwierdził Śmierć.
- Zaraz sam kurwa usypię sobie górkę z tego pierdolonego piachu. – odparł Wojna i przystąpił do pracy. Nasza pozostała trójka patrzyła na niego obojętnie.
- O kurwa, mam jedną kreskę! – wydarł się nagle podnosząc do góry telefon.
- Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej. – odparliśmy z entuzjazmem godnym rezydentów Oświęcimia.
- Halo? Skarbie? Słyszysz mnie? – wydarł się do słuchawki i z podnieceniem zaczął wyrzucać z siebie losowe zdania. Streścił jej przebieg naszej podróży, a następnie ze szczegółami opisał sprawę zaginionej butelki wódki, której wciąż nie udało nam się rozwiązać. Po tym niesamowitym monologu, trwającym około kwadrans, pozwolił jej wreszcie dojść do słowa i sądząc po jego minie, od razu tego pożałował.
- Daj ją na głośnik. – szepnął Głód nasuwając się bliżej.
Wojna niechętnie spełnił jego prośbę.
- ...iłam, że to zupełnie bez sensu. To nie miało prawa się udać skarbie. – usłyszeliśmy stłumiony głos Agaty.
- Niby czemu...? – Wojna przełknął ślinę, a jego twarz zaczynała coraz bardziej przypominać nieudane popiersie. – Wszystko... było dobrze...
- Tylko ty tak uważasz. Nawet nie wiesz jak się z wami *bzzzt* czyłam. Nigdy nie zapytałeś mnie jak się czuję, co myślę i jak podoba mi się życie wśród pierdolonych bogów. Nigdy nie dałeś mi wyboru.
- Ojoj, coś przerywa! – krzyknął nagle Wojna. – Wybacz kochanie, oddzwonię jak tylko bzzzt!
Odłożył telefon i spojrzał się na nas pustym wzrokiem.
- Ech, pewnie znowu ma okres.
Pod wieczór zbliżyliśmy się do czegoś co przypominało jakąś małą wioskę. Jak się okazało, rzeczywiście było to coś w tym rodzaju. O ile można tak nazwać trzy domki z blachy falistej i maleńką, wyschniętą studnię na środku tej całej nędzy. Gdy tylko podeszliśmy bliżej, mieszkańcy tej metropolii zaczęli stopniowo wychodzić ze swoich domów. Po chwili przed nami stanęło trzydziestu afroafrykanów i kilkanaście afroafrykanek. O dziwo nie było wśród nich żadnych afroafrykaniątek.
- Mam nieodparte wrażenie, że już tu kiedyś byłem. – stwierdził Głód patrząc na chudych jak patyki tubylców. Wystające żebra wyglądały niemal jak jakiś rodzaj ochronnego pancerza.
- Taaa, ja też. – rzuciłem wzrokiem na stojącego nieopodal kolesia, którego twarz wyglądała jak jeden wielki pryszcz. Skóra z jego rąk opadała na piasek niczym kolejne warstwy papierowego opakowania okrywającego całe jego ciało.
- Może to głupie, ale ja też mam jakieś dziwne flaszbaki... – wtrącił się Wojna wymownie patrząc na dwie dzidy skrzyżowane ze sobą blisko najmniej gównianego domku, który należał pewnie do jakiegoś tutejszego magnata czy dowódcy. Nie ulegało wątpliwości, że nasze plemię toczy z kimś wojnę.- Ja to nawet nie będę się odzywał. – stwierdził Śmierć. Obok najbliższej chaty znajdowała się otwarta zbiorowa mogiła. Sądząc po zapachu, pochowano w niej co najmniej trzy pokolenia.
- Myślicie, że znają angielski? – spytałem uspokajając Ven, której nasi nowi znajomi chyba niezbyt się podobali. Trudno jej się dziwić.
- Szczerze wątpię. Może jeszcze zapytaj swojej szprotki czy zna afrykański.
- O kurwa. – zamarłem na chwilę i rzuciłem się do plecaka. Akwarium jakimś cudem wciąż było całe. Tylko sama rybka była jakaś niemrawa.
- Dawałeś jej dziś jeść? – spytał Śmierć podchodząc bliżej.
- Oczywiście. Dwie paczki żelków i opakowanie ciastek z czekoladą.
Przez chwilę patrzyłem się na ospałą Szprotkę i dopiero po jakiejś minucie zrozumiałem co jest problemem.- GŁÓD!!! – wydarłem się tak, że tubylcy prawie rzucili się do ucieczki.
- Ja...
- Czy ciebie kurwa zjebało? Naprawdę myślałeś, że jeśli podmienisz wodę Szprotki na wódę to nikt się nie zorientuje? – wyrzuciłem to z siebie i mimowolnie zacząłem się śmiać.
Wojna stojący obok również do mnie dołączył i chwilę później cała nasza czwórka leżała na ziemi, skręcając się ze śmiechu.
- Jesteś zjebany. – rzucił Wojna do Głodu, który wciąż usiłował przeprosić za swoje upośledzenie.
- Wiem.
Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że chmara afroafrykanów wciąż stoi obok i patrzy na nas z wyraźną nienawiścią. Cóż, sprawa najebanej Szprotki mogła chwilę poczekać.
- Przybywamy w pokoju. – powiedział Śmierć po polsku, wychodząc tubylcom naprzeciw. Niestety potknął się o ziarnko piasku i z krzykiem, który od biedy można było uznać za bojowy, poleciał do przodu, prosto na człowieka-pryszcza.
Ludzie pustyni odebrali to najwyraźniej jako nieudany atak i rzucili się natychmiast po swoją improwizowaną broń. Po chwili każdy z nich trzymał w dłoniach czyściutki automat Kałasznikowa, wymierzony prosto w nas.
- Szlag. – ocenił sytuację Śmierć podnosząc się z piasku.
- Szlag. – potwierdził Wojna sięgając po swój miecz.
- Szlag. – zgodził się Głód, usiłując nie wylać wódy z akwarium, które wcisnąłem mu w ręce.
- PAF! – zaprotestował mój rewolwer, zabijając pierwszego z brzegu tubylca. Ech, a obiecałem sobie oszczędzać amunicję...
Trudno było uznać tę walkę za jakąś specjalnie interesującą, afroafrykanie padali jak muchy. Jednak kiedy zostało ich już tylko ośmiu, stało się coś dziwnego. Nagle ich oczy stały się przeraźliwie czarne, a powietrze wokół zostało zmącone przez kłębki dziwnego dymu.
- Oho, któryś z bogów ingeruje. – stwierdziłem. – Jednak nasz mały holokaust na ludności afrykańskiej kogoś zainteresował.
Jeden z delikwentów nagle pojawił się za moimi plecami i usiłował roztrzaskać mi czaszkę kolbą kałacha.
- Co do chuja, teraz mogą się teleportować? – spytał Głód wyrywając mu broń z ręki SWOIM biczem.
Tym razem to Wojna jako pierwszy zrozumiał z czym mamy do czynienia.
- To Outsider... Spójrzcie na ich dłonie.Miał rację. Na dłoniach każdego z oponentów nagle pojawiły się mistyczne symbole, których nie było zbyt trudno zidentyfikować. Wyglądało na to, że chłopiec w długim, czarnym płaszczu postanowił przeszkodzić nam w odnalezieniu Jana. Tylko dlaczego...?
- Nie będzie łatwo ich za... – powiedziałem dokładnie w momencie w którym Śmierć przepołowił dwóch tubylców jednym zamachem kosy. Po dwóch minutach było po wszystkim.
W ciszy, która nastała po zakończonej walce rozbrzmiało Hail the Apocalypse. Wojna uniósł telefon do ucha. Tym razem nie trzeba było go namawiać do dania połączenia na głośnik.
- A... Agata...? – spytał niepewnie.
- Witaj, Wojno. – głos w słuchawce ewidentnie nie należał do jego dziewczyny. – Jak tam mija wam pobyt w Afryce?
- Eeeeee... całkiem spoko, właśnie wyrżnęliśmy w pień całą wioskę. – odparł patrząc na stertę trupów leżącą przed nami. – A jak tobie mija pobyt na Ziemi, Outsiderze?
Na chwilę zapadła cisza. Rozmówca najwyraźniej nie spodziewał się, że tak łatwo odkryjemy jego tożsamość.
- Wybornie. To w zasadzie całkiem zabawne, bo podobnie jak ty, zszedłem na Ziemię dla dziewczyny. A wiesz co jest jeszcze zabawniejsze? – urwał na chwilę i zaśmiał się cicho. – Dla tej samej co ty.