Czasami trudno było stwierdzić, czy Agata rzeczywiście była na nas wkurwiona, czy po prostu nie podobał jej się fakt, że do jej mieszkania wprowadziło się czterech alkoholików i ich konie. To znaczy, rumaki zostawiliśmy w garażu, gdzie ledwo się mieściły, ale przynajmniej nie musieliśmy się martwić, że ktoś je przyuważy. W każdym razie, z racji tego, że nasze mieszkanko zostało lekko mówiąc rozpierdolone, tymczasowo ulokowaliśmy się u dziewczyny Wojny. Idealnie się złożyło, bo jej rodzice byli akurat na jakimś miesięcznym służbowym wyjeździe, także mieliśmy sporo czasu, żeby nazbierać pieniądze na nowe lokum. Oczywiście zamiast zająć się szukaniem jakiejś pracy, siedzieliśmy na tyłkach i organizowaliśmy imprezę za imprezą.
Niestety Adolf i Michał musieli znaleźć sobie własne gniazdko, bo u Agaty nie było już praktycznie miejsca. Nie okazało się to jednak zbytnim problemem, Hitler odkopał skrzynkę pełną sztabek złota, którą ukrył jeszcze przed wojną i przejebał wszystko na mieszkanie w centrum i kilka kilo kokainy. Powiedzieliśmy naszemu Archaniołkowi, żeby się nim opiekował i pilnował, żeby wąsaty zbrodniarz nie odjebał niczego przesadnie głupiego. Wzięli ze sobą Fenrira, bo bydlę było zbyt wielkie nawet na garaż. Zresztą, nie mieliśmy pewności, czy nie zagryzie nam koników.Od czasu do czasu odwiedzali nas również Atena z Hermesem, oferując mieszkanko na Olimpie, ale grzecznie odmawialiśmy, nie chcąc jeszcze bardziej naciągać naszej umowy z Bogiem. Wciąż nie doczekaliśmy się odzewu na kradzież koni, co trochę nas niepokoiło i dawało pretekst do kolejnych toastów. Strach pomyśleć, co planował Wszechmogący. Mieliśmy tylko nadzieję, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Mimo, że Piekło upadło, to grecki Hades i zaświaty pozostałych religii wciąż działały i stopniowo zapełniały się zagubionymi duszami, które miały trafić do kotła. Z tego też powodu dochodziło do wielu spięć pomiędzy Stwórcą, a Zeusem, który pod presją Hadesa, żądał od Boga zabrania tych grzesznych sukinsynów do siebie. Oczywiście o wszystkim wiedzieliśmy od Jezusa, który regularnie wpadał na nasze piątkowe imprezy i streszczał nam wszystkie ciekawe wydarzenia.
Swoją drogą, Syn Boży kilka dni temu otworzył własny biznes. A dokładniej „Sklepik z cudami". Nie zgadniecie co w nim sprzedawał.
Regularnie przychodziło do niego stado meneli z prośbą, żeby zmienił im kilka litrów nałęczowianki w amarenę. No trzeba przyznać, ruch to on miał niezły. Ale praktycznie wszyscy kupowali od niego malutkie cuda, rzeczy krótkotrwałe i banalne, jednak znalazło się też kilku bardziej wybrednych.
- Elo.
- Siema Zaraza, co tam?
- Chciałbym kupić sobie prawdziwą miłość. Ale taką wiesz, fajną i kurwa no, szczerą. – powiedziałem z uśmiechem. - I nie, nie chodzi mi o dmuchaną lalkę.
Jezus był już wyraźnie znudzony moimi wizytami w jego sklepie.
- Zaraziu, przychodzisz tu już osiemnasty raz w tym tygodniu... – zaczął powoli. – A mamy wtorek. Mówię ci, że jesteś wyjątkowym przypadkiem. Przykro mi, ale nawet ja nic nie poradzę na twój krzywy ryj.
- Ech, spierdalaj. – rzuciłem wkurwiony i ruszyłem w stronę wyjścia. Gdy już sięgałem po klamkę, ktoś zdjął drzwi z bara i wpadł do środka, sapiąc jak zdychający kot.
- PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM. – rzucił na mój widok i podbiegł do lady.
- Witam, co podać? – spytał niepewnie Jezus, zezując w moją stronę.
Podniosłem się z podłogi i przyjrzałem się jegomościowi. Był całkiem wysoki i przeraźliwie chudy. Głód przy nim wyglądał jak zapaśnik sumo. Ubrany był w dziwny, czarny płaszcz i olbrzymi kapelusz z kurewsko szerokim rondem, co wyglądało dość komicznie w połączeniu z paroma czarnymi loczkami, które opadały mu na czoło. Nie miałem wątpliwości, że była to peruka.
Dopiero dziwne brzęczenie uświadomiło mi jeszcze jedną rzecz. Z nadgarstków dziwacznego klienta zwisały długie łańcuchy, które przy każdym ruchu dzwoniły jak pojebane. Co do kurwy...
- POPROSZĘ SPOKÓJ! – wydarł się. – POPROSZĘ WOLNOŚĆ I SPOKÓJ. POPROSZĘ...
- Powoli, bez nerwów. – powiedział spokojnie Jezus. – O jaki spokój panu chodzi? Duchowy, czy może...
- Przepraszam, że się wtrącę. – stanąłem pomiędzy dwoma rozmówcami. – Ale obawiam się, że musimy poprosić o pańskie dokumenty.
Jezus spojrzał na mnie zdziwiony, ale potaknął.
- Tak jest, proszę pana, musimy pana wylegitymować zanim transakcja dojdzie do skutku.
Jegomość rozejrzał się przerażony po wnętrzu sklepu i rzucił w stronę drzwi. Wiedziałem, że coś było z nim nie tak. Chwyciłem za rewolwer i bez wahania przestrzeliłem mu kolano. Ku mojemu zdziwieniu, ciche trzaśnięcie było jedyną odpowiedzią na zadane obrażenia.
- Co do... – zaczął Jezus, kiedy nieznajomy zrzucił z siebie ubranie.
Naszym oczom ukazał się... szkielet. Ludzki szkielet z połamanymi łańcuchami zwisającymi mu z nadgarstków, stojący na jak gdyby nigdy nic na środku „Sklepiku z cudami".
- Ty śmieciu... – szepnął Jezus i rzucił się na uciekiniera z Hadesu. – Ty pierdolona kurwo, suko jebana w dupe przez własnego rodzonego ojca, cholerny...
- Emm, Jezu, nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale Synowi Bożemu chyba nie wypada mówić takich rzeczy. – wtrąciłem się nieśmiało.
- W chuju to mam. – odpowiedział mi wkurwiony Mesjasz. – Wiesz kto to jest? Przez tego śmiecia całe zaświaty mają przejebane. Podczas gdy mój ojciec próbuje to wszystko ogarnąć i naprawić, ten gnój śmie pokazywać się na Ziemi jak gdyby nigdy nic i żądać pierdolonego spokoju. Zaraz ci dam kurwa spokój. Wiekuisty kurwa.
- PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM! – wydarł się Charon, przyjmując kolejny cios w swoją błyszczącą czaszkę. – Ja nie chciałem, ja nie mogłem ja...
W tym momencie w drzwiach sklepu stanął Odyn, ściskając pod ręką kałacha. Jego jedyny żywy kruk siedział na końcu lufy, wymierzonej w naszą trójkę leżącą na podłodze.
- Co tu się kurwa dzieje? – powiedzieliśmy wszyscy jednocześnie.
Pół godziny później było już po wszystkim.
- Dzięki. – rzucił Jezus do Charona, który zasłonił go własnymi kośćmi przed serią z karabinu.
- Nie ma sprawy. – odparł przewoźnik zmarłych, przyłączając sobie piszczel w miejsce dłoni. – O co mu chodziło?
Płacząc z bólu opadłem na najbliższe krzesło. Oberwałem w ramię i klatkę piersiową. Potrzebowałem Noża. I to szybko.
- To nordycki bóg skurwysyństwa. – wyjaśniłem przez łzy. – Mamy z nim na pieńku od czasu, gdy niechcący podpierdoliliśmy mu Puszka.
Zacząłem odpływać. Głosy Charona i Jezusa nagle stały się dziwnie odległe, a ja poczułem, że gdzieś spadam. Błagam, żebym tylko nie zdechł, żebym tylko znowu nie zdechł. Wreszcie otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoję na brzegu jakiegoś jeziora. Podziemnego jeziora. A może to była rzeka? Chuj wie. Wokół mnie widziałem setki tysięcy dusz, tłoczących się na kamienistej plaży. Wszyscy krzyczeli, wymachiwali rękami. Część płakała. W tamtym momencie zrozumiałem, że jestem w Hadesie. Stałem na brzegu Styksu, a na wodzie unosiła się pusta barka. Nie było przewoźnika. Nie było Charona. Nikt nie mógł przedostać się na drugą stronę. Wszyscy mogli tylko rozpaczać i patrzeć na zwisające z barki i brzęczące na wietrze, połamane łańcuchy.
- KURWAAAAAAA. – wydarłem się, kiedy poczułem Nóż wsuwający mi się w pierś. Chwilę później ocknąłem się jako Zwycięzca, w lepkim od spermy łóżku małżeńskim Agaty i Wojny.
- Brawo, przeżyłeś śmierć kliniczną. – powiedział Głód podnosząc mnie do pozycji siedzącej. – Gdyby nie fakt, że Jezus przedzwonił do Michała, który Cię do nas przyniósł, byłbyś już martwy na stałe. Po raz kolejny.
- Widziałeś się ze Stwórcą? – spytał podjarany Wojna.
- Gdzie on jest... – wyjąkałem, próbując złapać oddech.
- Gdzie jest kto?
- Charon... Gdzie jest, kurwa mać, Charon...
Widząc zdezorientowane spojrzenia braci, chwyciłem za telefon. Drżącym palcem wybrałem numer Jezusa. Nie odbierał. Po chwili otrzymałem od niego lakoniczną wiadomość „Spierdolił".
- Muszę go znaleźć. – stwierdziłem. – Cały Hades jest zawalony imigrantami z katolickiego Piekła, a na brzegu Styksu zbierają się całe tłumy dusz, których nie ma kto przetransportować na drugą stronę. Trzeba to ogarnąć, albo prędzej czy później cały system pierdolnie. Wyprowadzam Venenum. Jedziecie ze mną?
- Jedziemy. – odpowiedziała zgodnie cała trójka.
- A tak właściwie to gdzie...? – spytał po chwili Śmierć.
Uśmiechnąłem się szeroko i wsypałem do kieszeni kilka pudełek amunicji do rewolweru.
- Odwiedzić starego znajomego. - powiedziałem zerkając kątem oka na odpalony na jakimś kanale telewizor, gdzie właśnie leciał któryś z odcinków „Lucyfera".