Wiem co myślicie, „Zaraza, do kurwy, ile jeszcze razy będziesz umierać?" Po pierwsze pierdolcie się, a po drugie tym razem wcale nie umarłem. Ostrze Afrodyty trafiło mnie dobre kilka centymetrów poniżej serca, ale coś czułem, że moja rybka będzie chciała powtórzyć swój atak. Natychmiast chwyciłem ją za dłoń, kiedy usiłowała wyciągnąć swoją zabawkę z powrotem i wykręciłem ją mocno, aż niesforna bogini syknęła z bólu.
- Niegrzeczna szprotka. – skrzywiłem się i usiłowałem wstać z piasku i jednocześnie nie wpaść na kogoś z walczących. Proces przemiany mojego zwierzątka wywołał prawdziwą burzę piaskową, która przy takiej przewadze liczebnej przeciwnika wyrównała nieco nasze szanse. W tym całym chaosie spotkałem nagle na Głód, który wciąż w sutannie rozrywał właśnie na pół kolesia o pustym środeczku.- O, hej Zaraziu. – wystękał odpychając od nas jakiegoś szarżującego afroafrykanina. – Gdzie nasza nieudolna zabójczyni?
Podniosłem rękę, żeby pokazać mu, że cały czas ją trzymam, ale wtedy moja podopieczna ugryzła mnie z całej siły w ramię. Zdecydowanie wolałem jej zwierzęcą formę. Nie dałem się jednak tak łatwo i sprzedałem jej kopa w brzuch, co trochę ją uspokoiło.
Pył zaczynał powoli opadać i moim oczom ukazała się Jan, który napierdalał swoich podopiecznych Biblią.
- Czy nie wspominałeś czegoś o tym, że chciałeś im pomóc czy coś? – rzucił do niego Śmierć, który właśnie nabił trzech ciemnoskórych oponentów na swoją kosę.- Uznajmy to za działanie w waszej obronie. Czuję się trochę winny za powiedzenie im prawdy o tym, że to wy zabiliście Boga. – odparł i dalej nakurwiał grubym tomem na lewo i prawo.
- A tak serio? – spytałem.
- Znudziło mi się budowanie studni z gównem.
- Tak myślałem.
Walka chyba zmierzała ku końcowi, ale absurd całej sceny wciąż mnie zadziwiał. W pewnym momencie z jednej z chatek wyłonił się jakiś biały, łysy facet w filcowej kurteczce i zaczął napierdalać afroafrykanów razem z nami. Naprawdę nie chciałem zadawać więcej pytań. Osobiście próbowałem coś pomóc, ale nie było to proste bo jednak w ręce wciąż ściskałem za nadgarstek szarpiącą się Afrodytę, a rana w piersi też niespecjalnie ułatwiała mi zadanie. Kiedy na chwilę schyliłem się, żeby przeładować rewolwer, Jan zaczął rysować patykiem portal na piasku.- Co ty kurwa robisz? – spytałem marszcząc brwi.
- Wracamy przecież do domu, nie? – odpowiedział spokojnie i wykonał szybki telefon do Niebios z prośbą o otworzenie połączenia teleportacyjnego.
- Przecież wygrywamy. – mruknąłem sprzedając swojemu więźniowi plaskacza na uspokojenie.
Jan wskazał na jakąś postać w tłumie.
- Wojna mocno oberwał, nie możemy ryzykować. Z resztą, wciąż przychodzą nowi, a wy jesteście już zbyt zmęczeni, żeby walczyć. Wskakuj.
Spojrzałem na błyszczące koło na piasku.
- Najpierw wy. – powiedziałem z wahaniem.
- Mam nadzieję, że nie masz zamiaru brać jej ze sobą? – spytał poważnie Jan, wskazując na Afrodytę. – Ona nie spocznie póki mnie nie zabije, strach pomyśleć co obiecała jej Maryja jako nagrodę.- Trzeba będzie ją przesłuchać. – odparłem lakonicznie i wepchnąłem apostoła do portalu.
Chwilę później do środka wskoczył Głód, a następnie Śmierć. Wtedy zobaczyłem, że Jan miał rację, Wojna rzeczywiście mocno oberwał. Osłaniając go przed atakami z każdej strony, doprowadziłem go do portalu i obdarzyłem wymownym spojrzeniem.
- Nie masz zamiaru z nami wracać, prawda? – spytał smutno.
- Nie. – odpowiedziałem szczerze. – Ale ona już tak.
Popchnąłem Afrodytę prosto w jego ramiona.
- Zaopiekuj się nią. I trzymaj z daleka od Jana. Jak wrócę to się nią zajmę.
Dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy wymacałem w kieszeni rękojeść Noża.
- JEŚLI wrócę. – dodałem cicho.Jak tylko Wojna się zdematerializował, wprowadziłem do portalu nasze konie i rzuciłem się do ucieczki. Miałem plan. Idiotyczny, ale dość obiecujący. Potrzebowałem tylko istoty, która znalazła się już kiedyś w podobnej sytuacji, ale nie wykorzystała okazji. Uśmiechnąłem się do siebie, słysząc, że pościg zbliża się do mnie coraz szybciej. Bez zbędnych ceregieli zatopiłem ostrze Noża w swoim sercu i chociaż ten jeden raz miałem szczęście.
- Kurwa mać, Zaraza, mówiłem, żebyś tego więcej nie robił. – obruszył się Jezus, kiedy zrozumiał, że znowu zaprosiłem go do swojego ciała.
- Potrzebuję twojej pomocy hipisie. – westchnąłem i schowałem ostrze z powrotem do kieszeni.Jezus wyprowadził mnie na pustynię, abym był kuszony przez diabła. A gdy przepościłem czterdzieści jebanych dni i czterdzieści pierdolonych nocy, odczułem w końcu głód.
Wtedy przystąpił szatan, który wciąż nie wyleczył się z autyzmu i rzekł do mnie: Jeśli jeeesteś Synem Bożym, powiedz, żeby eeeeeeee... te ka-kamienie staaaaały się chlebem.
Lecz Jezus mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.
Wtedy wziął nas diabeł do najbliższego McDonalda, postawił w kolejce i rzekł Jezusowi: Je-je-jeśli jesteś Syneneeeem Bożym, poczekaj w neeeej na swój numerek, jest prze-przecież napisane: Aniołom swoim ro-rozkaże o tobie, a żarcie kupować ci będą byś przypadkiem nie zmarnowaaaał cennego cza-czasu swego i złota swego na alkohol iiiii używki przeznaczonego.
Odrzekł mu Jezus we mnie: Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego. Chuju.
Jeszcze raz wziął nas szatan na bardzo wysoką górę, pokazał nam wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do nas: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon.
Na to odrzekł mu Jezus: Kurwa, to brzmi jak dobry deal.
- Nie, nie zgadzam się na to. Ściągnąłem cię po to, żebyś mi pomógł do kurwy nędzy. – zaprotestowałem.
- Kurwa, błagam cię, chcesz się targować z autystycznym szatanem, którego nawet tu nie ma?
Sprzedałem sobie siarczystego plaskacza.
- Wiem, że go tu nie ma, prawdziwy szatan zginął ostatecznie z rąk Kojtyły albo zabiło go walące się Piekło. – westchnąłem. – Ale została ta głupia idea samego zła wcielonego. I nie obchodzi mnie to, że jest ona tylko w mojej głowie. Ta jebana halucynacja jest w stanie spełnić każdą moją prośbę i zamierzam z tego skorzystać.
- Twoja wiara jest zadziwiająca. – powiedział po chwili Jezus drapiąc się po moich jajach. – Jak można tak mocno wierzyć w samego siebie, żeby dać sobie moc spełniania własnych jebanych życzeń?
- Czy nie powinieneś najpierw zadać sobie tego pytania samemu sobie? – zaśmiałem się, podnosząc do góry Nóż. – Myślałem, że okażesz się bardziej pomocny. Pa pa.
Kilka chwil później autystycznego Szatana przysłonił cień Antychrysta.
- A TERAZ... – ryknąłem. – LEPIEJ, ŻEBYŚ DAŁ MI TO CZEGO CHCĘ.
Kiedy wreszcie udało mi się doczołgać do najbliższej wioski, byłem już skrajnie wycieńczony. Po drodze wpierdoliłem chyba z pięć kilo piasku i swoje spodnie.
- Macie tu telefon? – wyjęczałem na widok jakiejś ludzkiej sylwetki, która wyszła mi na powitanie.
- Lepiej. Mamy wódę. – stwierdził podejrzanie znajomy głos.
Chwilę mi zeszło zanim w końcu go rozpoznałem.
- Kurwa mać, tylko nie wy. – wydyszałem upadając na piasek.
- Witam ponownie. – powiedział z uśmiechem Adam.Ocknąłem się jakoś w nocy. Przez szpary w namiocie wpadało jasne światło księżyca. „W Afryce mają księżyc?" zdziwiłem się i spróbowałem podnieść się z piasku. Ewa stojąca nade mną powstrzymała mnie jednak, przyciskając stopą do ziemi.
- Poczekaj skarbie, mamy parę...
Prawie żałowałem, że nie pozwoliłem jej dokończyć. Może trochę pospieszyłem się z pociąganiem za spust. Że też nie pomyśleli o zabraniu mi rewolweru...
Nagle do namiotu wpadł Adam i na widok swojej wybranki leżącej obok bez połowy głowy podrapał się po głowie.
- Kurwa. – westchnął.
- Nie próbujcie się z nami więcej kontaktować. Nie obchodzi mnie czego chcecie, znajdźcie sobie jakieś ciekawsze zajęcie od stalkowania nas, zbieranie znaczków, hodowla marchwi, co tam wam pasuje.
- Poczekaj, my...Po raz kolejny prawie pożałowałem pociągnięcia za spust tak szybko.
Otrzepałem się trochę z piasku i powoli wyszedłem na zewnątrz. Było naprawdę ciemno i zimno, na szczęście para porywaczy ubrała mnie w jakiś włochaty kożuszek. Gdzieś w oddali widać było światła wioski do której udało mi się wtedy doczołgać. Obozowisko Adama i Ewy było najwyraźniej nieźle od niej oddalone.
Nagle w ciszy rozległ się dziwaczny dzwonek telefonu. Najwyraźniej zabrali ze sobą telefon satelitarny. Odebrałem połączenie i nie odzywając się, czekałem aż dzwoniący ujawni swoją tożsamość. Po dłuższej chwili wreszcie usłyszałem kobiecy głos.
- Halo? Kurwa, jesteście tam?
- Powiedziałbym, że nie wiem kim jesteś i gdzie mieszkasz. – zacząłem cicho. zapalając papierosa wygrzebanego z kieszeni. – I że mimo to znajdę cię i ci najebię.
Zero reakcji.- Ale ja dobrze wiem kim jesteś suko. I zapłacisz mi za to wszystko. Za Szprotkę, za tę dwójkę stalkerów i rozjebaną kuchnię. – powiedziałem powoli. – Znajdziemy Cię Maryjo i wierz mi, to co spotkało Otchłań będzie niczym przy tym, co zrobimy tobie.
Zakończyłem połączenie i z całej siły pierdolnąłem telefonem przed siebie.- Ale jestem zajebisty. – mruknąłem i ściskając w dłoni rewolwer rozpocząłem wędrówkę do domu.