- Może źle to ująłem. – zaśmiałem się, patrząc na zdumionego Lucyfera. – Jesteś pierdolonym ojcem TEGO.
To mówiąc podciąłem sobie gardło Nożem i chwilę później odrodziłem się jako Zwycięzca.
- Kurwa, czekaj. – wkurwiłem się. – Nie jego.
Powtórzyłem samobójstwo i ostatecznie moje ciało zostało przejęte przez Antychrysta. Jednak nie do końca. Nauczyłem się już do pewnego stopnia kontrolować potwora siedzącego w mojej podzielonej na cztery części jaźni. Nie znaczyło to oczywiście, że miałem nad nim pełną kontrolę, co to to nie. Za sukces można uznać jedynie to, że potrafiłem powstrzymać jego mordercze rządze, przynajmniej na jakiś czas. Plus, nauczyłem się mówić.
- JESTEŚ OJCEM TEJ KUPY GÓWNA. – ryknąłem przeraźliwym głosem. - TAKŻE WITAM CIĘ, TATUSIU.
Lucyfer zbladł i przełknął ślinę.
- Ale jak...? Dlaczego...?
- KUREWSKO DŁUGA HISTORIA. – rzuciłem na odczepkę i przeszedłem do sedna sprawy. – MAM SZCZERĄ NADZIEJĘ, ŻE POSŁUCHASZ PROŚBY SWOJEGO SYNA I POMOŻESZ NAM ZNALEŹĆ CHARONA. OSTATNIA SZANSA.
Kiedy parę minut później wróciliśmy do zmywania talerzy, Śmierć prawie wypluł płuca ze śmiechu.
- To był ten twój błyskotliwy plan? Wejść w ciało potwora, którego spłodził i liczyć na to, że nagle zmieni zdanie? Hahahahaahhah. Jezu, czasami zastanawiam się czemu to mnie nazywają najgłupszym z Jeźdźców.
- Sam fakt, że tego nie rozumiesz, potwierdza to, że nim jesteś. – odburknąłem i przeniosłem wzrok na komorę w zlewie. – Kurwa, jeszcze patelnia.
Wreszcie, po zmyciu absolutnie wszystkich naczyń i sztućców, nieśmiało wyszliśmy z kuchni i rozejrzeliśmy się po sali restauracyjnej. Nigdzie nie widać było Puszka i mieliśmy szczerą nadzieję, że Gordon nie zrobił z niego głównego dania. Chociaż i jego nigdzie nie szło dostrzec, co zaniepokoiło nas jeszcze bardziej. Wszędzie kręcili się tylko kelnerzy i wystrojeni w garniaki służący. Wtedy dotarła do nas jedna rzecz, którą powinnyśmy od początku zauważyć. Nigdzie nie było gości. Wszystkie stoliki były puste, a cała obsługa po prostu zapierdalała w tą i z powrotem, bez wyraźnego celu. Śmierć chyba chciał to skomentować, ale nagle rozległ się dźwięk syreny alarmowej.
Wtedy zza jakichś drzwi wyburzył się Ramsay i zaczął napierdalać widelcem w skrzynkę z bezpiecznikami.
- ŻADNYCH SYREN ALARMOWYCH W MOJEJ KUCHNI, KURWA KTO ZAMONTOWAŁ TU TO JEBANE GÓWNO?
Nie dowiedzieliśmy się kto wpadł na ten świetny pomysł, ale pewne jest, że uratował nam tym życie. Dosłownie pół minuty później, cała sala zapełniła się aniołami. W normalnych warunkach nie stanowiłyby one żadnego zagrożenia, mordowaliśmy je w końcu setkami, ale nigdy wcześniej nie używały one minigunów.
- Kurwa, jakim cudem budżet Nieba to wytrzymuje? – szepnął do mnie Śmierć, kiedy chowaliśmy się w schowku na szczotki. – Nagle zainwestowali w pancerze, pierdoloną broń palną zamiast zwykłych mieczy... O chuj im chodzi?
- Strzelam, że o nas. Mimo wszystko się nas boją, choć sam Stwórca nigdy by tego nie przyznał. – powiedziałem cicho, zerkając przez dziurkę od klucza.
- Przecież staruszek zna cholerną przyszłość! – stwierdził Śmierć, zdecydowanie za głośno.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się szeroko.
- Może właśnie dlatego.
Nie słyszeliśmy zupełnie nic, ściany były najwyraźniej na tyle grube, że tłumiły nawet przekleństwa Ramsaya. Czekaliśmy w napięciu na rozwój wydarzeń i wreszcie zostaliśmy nagrodzeni za swoją cierpliwość. Kiedy rozległy się strzały, byliśmy pewni, że ocena lokalu Gordona spadnie gwałtownie o co najmniej dwie gwiazdki.
- Czego oni tu szukają? Przecież Piekło już nie istnieje. – mruknąłem do siebie.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to nie do końca prawda.
- Kurwa, Lucyfer! – wrzasnąłem i rzuciłem się do klamki. – To o niego im chodzi, nie chcą, żeby odbudował Piekło!
Śmierć nawet nie próbował mnie powstrzymać, kiedy wtargnąłem z wyciągniętą bronią na szampańską imprezę, która miała miejsce zaraz za ścianą. I niestety się na nią spóźniłem. Truchła całego anielskiego oddziału jeszcze się trzęsły w pośmiertnych drgawkach, a ocalali kelnerzy powoli wychodzili spod stołów. A pośrodku tego całego burdelu stała nasza poranna gwiazda.
- Wiecie co, chyba jednak z wami pójdę. – stwierdził uśmiechnięty Lucyfer, poprawiając garnitur i odrzucając na bok strzelbę. – Piekło może jeszcze trochę poczekać.
Gdy byliśmy już w wysadzonym przeze mnie tunelu, za naszymi plecami niosło się jeszcze echo szaleńczych krzyków największego choleryka wśród znanych kucharzy. Puszek na szczęście nie odszedł zbyt daleko i już wkrótce cała nasza czwórka ruszyła przez ten jebany labirynt identycznie wyglądających korytarzy, z naiwną nadzieją na rychłe znalezienie wyjścia. Cóż, zeszło nam trochę dłużej niż byśmy chcieli. Jakiś tydzień dłużej.
- CZY WAS DO RESZTY POPIERDOLIŁO?! – wydarł się Wojna, jak tylko zobaczył nas na progu mieszkania. – NIE BYŁO WAS JEBANE DZIESIĘĆ DNI, ADOLF I MICHAŁ MUSIELI PRZEZ WAS PRZEŁOŻYĆ ŚLUB, WY MAŁE, ŻAŁOSNE... – w tym momencie dostrzegł Lucyfera. - ...PIERDOLONE ŚMIECIE. PO CO GO WYDOSTALIŚCIE, MAM MU ZNOWU ŁEB ODERŻNĄĆ?!
Poklepałem go po policzku i spokojnie wszedłem do mieszkania. Głód i Agata siedzieli w salonie i oglądali jakiś durny film akcji. Wyglądało na to, że tylko Wojna jakkolwiek przejął się naszym zniknięciem.
- Konie zaparkowaliśmy pod blokiem, kopsnij potem kluczyki, to je do garażu wprowadzę. – rzuciłem do niego i rozsiadłem się na fotelu. – A Puszka odstawiliśmy już do chłopaków, także wszystko git.
Spojrzałem na Głód, który wpierdalał gigantyczną misę popcornu i wyrwałem mu ją ręki, zapychając sobie usta prażoną kukurydzą,
- A, i tak swoją drogą. – zacząłem. – Zabiłem Hadesa.
Kiedy po dłuższej chwili nie doczekałem się żadnej reakcji, wkurwiony brakiem atencji zająłem się przeglądaniem fejsbuczka.
Lucyfer niepewnie wszedł do środka.
- Bardzo tu uroczo, ale skoro i tak wróciłem na Ziemię to sprawdziłbym najpierw co tam z moim klubem. Nie chcę robić żadnych kłopotów. – spojrzał na wkurwionego Wojnę, który wciąż stał w drzwiach i z uśmiechem dodał:
– Już nie. Ale wiecie, jakbyście mieli tam jednak miejsce na piątego Jeźdźca to wiecie gdzie, ał, ał, dobra już wychodzę, chryste.Zapadła cisza, którą przerwał dopiero dźwięk otwieranej puszki piwa.
- To kiedy jest ten ślub? – spytał Śmierć.
- Jutro. – odparł Głód nie odrywając wzroku od ekranu.
- A tak właściwie to jaki ksiądz zgodził się na zawarcie małżeństwa między tak.. eeeeee... kontrowersyjną parą?
Wtedy Głód nagle podniósł się z kanapy i z mordą pełną popcornu przekazał nam niesamowitą wiadomość.
- Ja.
Po czym podszedł do szafy i wyjął z niej sutannę, którą następnie zgrabnie na siebie założył.
- Jak was nie było, zrobiłem sobie quiz internetowy czy nadaję się na księdza. Wyszło że zdecydowanie tak.
Nie sądziłem, że ludzka szczęka jest w stanie opaść tak nisko.