Nie jestem sobie w stanie przypomnieć kiedy ostatni raz byłem w kościele. Kiedy pchnąłem drzwi i przekroczyłem próg małej kaplicy, która od niepamiętnych czasów stała pusta na terenie naszej parafii, okazało się, że wszyscy już są. Nienawidziłem się spóźniać, jednak chwilę przed ślubem zadzwonił do mnie Lucyfer, informując, że namierzył już Charona i prawdopodobnie za parę godzin będzie go w stanie odstawić z powrotem do Hadesu. Byłem naprawdę nieźle zdziwiony tą nagłą zmianą w jego nastawieniu. Obawiałem się trochę, że nie pomaga nam ani ze względu na swojego syna siedzącego w moim ciele, ani z czystej chęci niesienia pomocy. Jakby nie patrzeć, pomagał tym samym swojemu znienawidzonemu ojcu. A może wiedział to co ja?
Usiadłem obok Agaty, która z podnieceniem przyglądała się pozostałym gościom. Byli wśród nich oczywiście Wojna i Śmierć, którzy siedzieli tuż obok nas, był Hermes, Atena, a nawet Chronos. Puszek leżał sobie grzecznie w kącie, zajmując miejsca dla co najmniej ośmiu osób. Zaraz przed nim, w pierwszym rzędzie siedzieli św. Jan i Jezus, którzy wystroili się w śnieżnobiałe garniturki i oczojebne, czerwone muchy.Miałem złe przeczucia. Może mówię to przez pryzmat czasu, trudno to teraz ocenić. Ale dobrze pamiętam dreszcz, którzy przeszedł mi po plecach, gdy otworzyły się drzwi kapliczki i młoda para wmaszerowała do środka. Coś było nie tak, dało się tam wyczuć czyjąś dziwną obecność. Jak gdyby ktoś cały czas na ciebie zerkał, gdy tylko na chwilę spojrzysz w drugą stronę. Tylko nigdzie nie mogłem dostrzec natręta, którego wzrok bez przerwy czułem na swoich plecach. Przez chwilę ogarnął mnie irracjonalny atak paniki, ale na szczęście szybko stłumiły go wiwaty pozostałych zgromadzonych. Przyłączyłem się do nich i powitaliśmy Adolfa i Michała, którzy ruszyli w stronę ołtarza, radośnie machając do wszystkich. Wyglądali pięknie. Nie sądziłem, że mnie jeszcze na to stać, ale uroniłem jedną czy dwie łzy. Albo dziesięć.
Z zakrystii wynurzył się Głód i z uśmiechem stanął przed ołtarzem. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do jego nowego wcielenia. Wszyscy umilkli, aby uroczystość mogła się wreszcie zacząć. Miałem szczerą nadzieję, że nasz brat nauczył się wszystkich formułek na pamięć. Jak się okazało, nie miałem się o co martwić i wreszcie przyszła chwila, dla której wszyscy przyszliśmy.
- Ja, Michał Archanioł biorę ciebie, Adolfie Hitlerze za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do Apokalipsy. Tak mi dopomóżcie Jeźdźcy wszechmocni w Czwórcy i wszyscy bogowie. – powiedział Michał, którego nigdy nie widziałem tak szczęśliwego. Czy jeśli zostałby w Niebie, pod boskimi rządami, czy miałby kiedykolwiek okazję do przeżycia czegoś podobnego? Szczerze w to wątpiłem.
- I ja, Adolf Hitler biorę ciebie, Michale Archaniele za męża i również ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do...
Nie wiem czy dam radę opowiedzieć wam, co dokładnie się w tym momencie stało. Czasem myślę sobie, że przecież nie jesteśmy ludźmi, że nie odczuwamy tak silnych emocji jak śmiertelnicy. Ale to gówno prawda. W momencie gdy to piszę, na moją klawiaturę spływa prawdziwy wodospad łez. Jednak muszę opowiadać dalej, musicie wiedzieć co wydarzyło się po tym, jak na ślub naszych przyjaciół wprosił się nadprogramowy gość.
Słowa przysięgi przerwała eksplozja. W jednym momencie wszyscy zobaczyliśmy rozmazaną sylwetkę, która nagle pojawiła się pomiędzy nowożeńcami, a chwilę potem kurewsko silna fala uderzeniowa zdmuchnęła nas wszystkich pod ściany. Wszystkie szyby i witraże w oknach roztrzaskały się w drobny mak, a ławki chaotycznie rozjechały się na wszystkie strony. Dobrze, że były tak ciężkie, w przeciwnym razie by nas po prostu zmiażdżyły.
Z trudem łapiąc oddech pomogłem wstać Agacie, do której zaraz podszedł przerażony Wojna i przytulił ją, szczęśliwy, że w żaden sposób nie ucierpiała. Jezus i św. Jan mieli olbrzymiego farta, wyrzuciło ich prosto na Puszka, którego grube futro całkowicie zamortyzowało siłę uderzenia. Pozostała część ekipy była rozstrzelona po całej kaplicy, jednak nic nie wskazywało na to, że komukolwiek z nich stała się większa krzywda. Dopiero wtedy skierowaliśmy wzrok na ołtarz, przy którym wciąż stali Adolf i Michał. Z niewiadomych przyczyn, dziwaczny wybuch w żaden sposób ich nie dotknął. Nawet Głodowi udało się przetrwać go bez szwanku, skubany złapał się żelaznego krzyża, wbitego w podłogę. Ale coś się zmieniło. Na środku kaplicy stały teraz cztery postacie. Powiedzieć, że byliśmy przerażeni, to za mało. Nie da się opisać słowami co czuł każdy z nas, kiedy w nieproszonym gościu rozpoznaliśmy samego Stwórcę.