Byłem nieprzytomny przez parę kolejnych dni, a kiedy się obudziłem, nagle dotarło do mnie kim naprawdę jest Pan Krokodyl. Tak, wiem, że wy już dawno się tego domyślaliście, ale wy nie spędziliście jakiegoś miesiąca z hakiem na jebanej pustyni. I to nie jest tak, że tłumaczę tym swój debilizm, po prostu chcę, żeby zrobiło wam się przykro, że się ze mnie śmiejecie. Chuje. Tak, Pan Krokodyl to jebany Sobek. Brawo, Holmes może wam possać pały.
Kiedy już się w miarę ogarnąłem, bóg krokodyli przyszedł przeprowadzić ze mną wywiad. Zacząłem od opowiedzenia mu o swoich ostatnich halucynacjach i o tym, jak zajebisty jestem, radząc sobie z problemami, które są wyłącznie w mojej głowie.
- A potem zabiłem ich wszystkich, co do jednego.
Sobek podniósł znudzony głowę.
- Twoja spaczona psychika jest naprawdę arcyciekawym tematem, ale naprawdę nie interesują mnie twoje halucynacje z niedożywienia. Za to bardziej mnie interesuje co robisz na środku pustyni, zupełnie sam. Bracia cię porzucili? Uciekasz przed Niebem?
- Naaah. - odparłem odrywając się wreszcie od butelki z wodą. - Niebo ma akutualnie ważniejsze sprawy na głowie. Dopiero co stracili szefa, więc strzelam, że panuje tam totalny chaos. A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie - Matka Boska nieźle nas wyruchała i wysyłała po Jana, razem z zabójcą w postaci małej rybki, która miała być moim zwierzątkiem, a okazała się Afrodytą. Ma całkiem małe cycki jak na boginię miłości jeśli mam być szczery. A tak poza tym to wyrżnęliśmy dwie tutejsze wioski, walczyliśmy z bandą afroafrykanów opętanych przez Outsidera, który aktualnie bolcuje pewnie loszkę Wojny. A, no i jeśli chodzi o mnie to zajebałem po raz kolejny Adama i Ewę, tę dwójkę pieprzonych stalkerów i ubiłem naprawdę dobry deal z Szatanem, którego sam sobie wymyśliłem przy pomocy Jezusa, którego zaprosiłem do swojego ciała, korzystając z magicznego Noża pisanego z dużej litery, otrzymanego od Ateny. Ostatnim razem Cthulhu zmiażdżył ich łapą i tak szczerze myślałem, że zostawią nas po tym w spokoju. Ale nie, musieli się kurwa znowu pojawić i zapewne znowu mieli jakąś propozycję "nie do odrzucenia". Obawiam się jednak, że zabiłem ich już na stałe, bo z tego co wiem to Niebo naprawiło już połączenie z Hadesem i nowi umarlacy do niego nie trafiają. Achhh, to był naprawdę pracowity miesiąc jak tak teraz na to patrzę.
Sobek zamrugał kilka razy. Wciąż trudno było mi się oduczyć nazywania go "Panem Krokodylem".- Zapomnij, że pytałem.
Zabrali mnie do jakiejś swojej bazy, która mieściła się w centrum małej oazy. Podczas naszej uroczej rozmowy z Sobkiem, dookoła zebrało się kilkadziesiąt gigantycznych krokodyli. Dość trudno było mi zebrać myśli, zwłaszcza jak co chwila którychś z nich upiornie się oblizywał. Wiedziałem, że nie puszczą mnie wolno, musiałem więc grać na czas i liczyć na okazję do ucieczki. Udawałem więc, że nie zdaję sobie sprawy w jak wielkiej dupie jestem.
Sytuacja naprawdę nie wyglądała ciekawie. Szanse miałem zerowe i nawet nie chodziło o to, że napastników było zbyt dużo, a raczej o to, że chuje były najzwyczajniej w świecie kuloodporne. Przejechałem wzrokiem po całej gromadzce. Taka armia mogłaby nam się naprawdę przydać w nadchodzącym starciu. Gdybym tylko mógł ich przekonać, żeby się do nas przyłączyli... Już mi pewnie padło na mózg, ale to był jedyny pomysł, który wydawał mi się w tamtym momencie względnie sensowny. Postanowiłem zaryzykować.- A co tam u was? Wciąż wbijacie ludziom do mieszkań i prowadzicie im oblężenia pod blokami?
Sobek chyba próbował się uśmiechnąć.
- Ścigaliśmy Charona, nie nasza wina, że wbił wam na kwadrat.
- Po chuj wam jakiś stary szkielet owinięty łańcuchami? Myślałem, że w Afryce macie ich pod dostatkiem.
- Naprawdę myślisz, że ci powiem?
- Ej nooo. - zrobiłem smutną minę. - Opowiedziałem ci o swoich bardzo osobistych problemach, teraz twoja kolej. Wyobraź sobie, że jestem twoich psychologiem. Czy tam, psychoanalitykiem.
Widząc, że nie wywołałem tym żadnej reakcji dodałem:
- Co ci szkodzi, i tak mnie przecież zabijecie.
Po krótkim namyśle Sobek pokiwał łbem.
- Niech ci będzie. Potrzebujemy Charona jako przeprawiacza dusz. Nie będę tracił czasu na opowiadanie ci jak to wygląda w naszych egipskich zaświatach, ale tak w skrócie to chujowo. Nie mamy kogoś takiego jak on, kto pomógłby duszom przedostać się do krainy wiecznej szczęśliwości czy tam do płonącego kotła. Ostatnio stwierdzieliśmy, że trzeba to wreszcie ogarnąć i stworzyliśmy odpowiednik...
- Czekaj czekaj. - wtrąciłem się. - My?
- No ja i pozostali... żywi egipscy bogowie. - wyjaśnił Sobek.
- A, okej. Wybacz, kontynnuj.
- No więc stworzyliśmy własną wersję waszego Nieba. Tylko problem jest taki, że nikt nie potrafi przeprowadzić tam naszych dusz. W dzisiejszych czasach nie ma ich aż tak dużo, nikt już prawie nie wierzy w naszą mitologię, ale jednak przez te dobrych parę wieków trochę się ich tam nazbierało.
- I nikt nie pomyślał o tym wcześniej? - spytałem macając się po kieszeniach. Oczywiście, że zajebali mi rewolwer, jakżeby inaczej.
- Byliśmy zajęci innymi... eeee... sprawami. - powiedział zmieszany Pan Krokodyl. - Chodzi w skrócie o to, że zaszła pewna niezbyt korzystna dla nas sytuacja. Mianowicie Izyda spadła z rowerka.
- Ale że co, tak na stałe?
- No. Wyjebała się na schodach.
- O mój Boże, macie schody w Afryce?
- Potrzebujemy więc kogoś, kto ją wyciągnie. I przy okazji pozostałe dusze. - zignorował mnie Sobek. - Więc stwierdziliśmy, że pożyczymy sobie Charona. Oczywiście za jego zgodą.
- Jaaaasne... - przewróciłem oczami. - Więc chcesz mi powiedzieć, że Chronos stracił swoją rękę podczas pokojowych negocjacji? I że to całe oblężenie pod naszym blokiem...
- Nawet pokój wymaga ofiar.
- Również waszych. Maryja nieźle skopała wam te gadzie tyłki. - uśmiechnąłem się kpiąco.
- Ja tam był się nie śmiał na waszym miejscu, was prawie zmanipulowała w zabicie własnego ojca.
- Przynajmniej mam ojca.- Spierdalaj, moja matka była boginią strachu.
- Bo każdy uciekał na jej widok?
- Żebyś kurwa wiedział.
- Siostrę też miałeś niezłą.
Sobek nie odpowiedział.
- Tefnut, bogini wilgoci. Mogła trochę pomyśleć przed próbą zrobienia tego tosta. Ją też chcesz wyciągnąć z zaświatów?
- Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym się teraz powstrzymać przed zajebaniem cię twoją własną, odgryzioną ręką.
- Bo mnie potrzebujesz słodziaku. - odparłem z uśmiechem, sypiąc mu piaskiem w paszczę. - Potrzebujesz mnie, żeby zemścić się na Maryi. Mamy wspólny cel.
- Kto powiedział, że chcę się na niej zemścić? - spytał Sobek przysuwając się coraz bliżej.
- Ja. W zamian pogadam z Charonem odnośnie twojej propozycji wynajęcia go na pewien czas. Jestem pewien, że mnie posłucha.
Sobek parsknął.
- Przeceniasz swoją użyteczność Jeźdźcze. Sami go tu przyprowadzimy. Musimy tylko...
- Zamknij paszczę i słuchaj. - przerwałem mu. - Pomożesz mi dojechać Matkę Boską, a obiecuję ci, że dostaniesz Charona. I loda z połykiem.
- Od Ciebie? - spytał Sobek z obrzydzeniem.
- Nie. Od Śmierci.Wielki krokodyl zawahał się przez chwilę i machnął łapą na swoich towarzyszy. Całe stadko zielonych skurwysynów zaczęło się do mnie czołgać. Powinienem chyba spanikować czy coś, ale zamiast tego podniosłem rękę do góry i zaheilowałem. W głowie pojawiła mi się ta enigmatyczna wizja otchłani do której miałem trafić. Nagle wróciły do mnie wszystkie te pojebane fragmenty z ewangelii Łukasza. Jednak googlowanie "Biblia, najciekawsze części" przyniosło jakieś pozytywne efekty.
- I prosiły go, aby im nie nakazywał odejść w otchłań. A było tam duże stado świń, pasące się na górze. I prosiły go, aby im pozwolił w nie wejść. - zacząłem z namaszczeniem. Jeśli miała mnie pochłonąć nicość, to przynajmniej oddam jej ten hołd. Zawsze chciałem spierdolić z tego świata podczas wygłaszania jakiegoś bezsensownego monologu, a najchętniej biblijnego cytatu. - I pozwolił im. Gdy demony wyszły z tego człowieka i weszły w świnie, rzuciło się całe stado z urwiska do jeziora i utonęło. I widziałem anioła zstępującego z nieba, który miał klucz od otchłani i wielki łańcuch w swojej ręce. I pochwycił smoka, węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat. I wrzucił go do otchłani, i zamknął ją, i położył nad nim pieczęć, aby już nie zwodził narodów, aż się dopełni owych tysiąc lat. Potem musi być wypuszczony na krótki czas.
Otrzeźwiło mnie solidne pierdolnięcie ogonem.
- Chyba to słońce naprawdę usmażyło ci mózg.
Spojrzałem w dół. Krokodyle złożyły pod moimi nogami rewolwer, paczkę szlugów i niedopitą butelkę wódy.
- Chodź. - stwierdził Sobek. - Mamy Matkę Boską do zajebania.