Promienie słońca wpadały przez brudne szyby, ukazując wszystkie pyłki kurzu latające w izbie niczym harpie. Mały pokoik, który dostali od właścicielki wyposażony był jedynie w dużą pryczę mieszczącą dwie osoby, leżankę oraz stolik. Jak na wiejską karczmę warunki były bardzo wygórowane. Dzień wyglądał na ciepły, zza okien dostrzec było można, że zbliża się ku południowi. Mieli wyjechać rankiem, aby zyskać więcej czasu. Eris leżała na łożu oparta barkami o ścianę. Jako wampir nie potrzebowała snu, lecz pokochała ludzkie drzemanie w puchatych pierzynach. Obok kobiety spał mężczyzna z rozczochranymi brązowymi włosami. Nie potrafiła nie przyznać, że Eskel śpiąc, wyglądał naprawdę potulnie. Wiedźmin otulony po same uszy oddychał płytko. Kobieta mogłaby powiedzieć, iż w pokoju jest idealna atmosfera. Właśnie, mogłaby. Świętą ciszę zagłuszało głośne chrapanie, które na pewno obudziło wszystkich gości lokalu. Charczenie tak drażniło wampirzyce, że prawie wstała i wyrzuciła Lamberta przez drzwi. Jak młody wiedźmin może wydawać takie dźwięki przez sen? Poirytowana przyglądała się czarnowłosemu, zastanawiając się, jak bardzo Eskel obrazi się na nią, kiedy zamorduje z zimną krwią jego przyjaciela. Jednak starała się o tym nie myśleć. Wyczekiwała z rękami splecionymi na podbrzuszu, aż wiedźmini wybudzą się z pijaczego snu. Żałowała, że nie przerwała im wczorajszej libacji. Nie potrafiła, widząc, jak pobratymcy są szczęśliwi ze spotkania. Wbijając złe spojrzenie w hałasującego kompana, dostrzegła, że Eskel zaczyna się ruszać i pomrukiwać. Odwróciła głowę w jego kierunku.
- Boże, utopiec zalągł nam się pod łóżkiem, czy co? - zapytał, przecierając twarz ręką. Usiadł, przymrużając oczy przez światło, które idealnie oświetlało jego twarz. Spojrzał na Lamberta i stęknął. - Dlaczego to słońce tak mocno świeci?
- Poczekaj, wyłączę – fuknęła do niego. Spojrzał na dziewczynę, jakby nie wiedział, kto do niego mówi. - Dłużej już spać się nie dało?
- Musisz mówić tak głośno? - zapytał, łapiąc się za głowę. -Zawsze pice z tym baranim łbem tak się kończy.
- Myślałam, że wiedźmini są odporni na toksyny zawarte w alkoholu.
- Bo tak jest – przeciągał się, wyciągając swoje muskularne ramiona w górę.
- Twój stan temu przeczy – wiedźmin spojrzał na nią wymownie. W jego oczach dostrzec było można błaganie o spokój.
- Dolał jakiejś magicznej mieszanki od czarodzieja z Mahakamu. Zawsze przywozi specyfiki, które zazwyczaj kończą pod kopytami Dzwoneczka. Razem z tymi rozgotowanymi kluskami – otrząsnął się, jakby pomyślał o najbardziej obrzydliwej rzeczy na świecie. Eris spojrzała na niego z litością w oczach. Poklepała go po gołych plecach i wstała z pryczy.
- Idę zapłacić za gościnę – skierowała się do starych, popróchniałych drzwi. - Obudź tego wyjca – dokończyła, zamykając pokój.
Eskel ciężko podniósł się z łóżka, dostrzegł, że wszystkie jego rzeczy są rozrzucone po całym pokoju. Nie pamiętał, co się działo parę godzin temu, najprawdopodobniej było mu zdecydowanie za gorąco. Zaczął ubierać spodnie, podniósł buty i naciągnął na stopy. Podszedł do Lamberta i zawołał go. Wiedźmin dalej twardo spał, więc tym razem pozwolił sobie na szturchnięcie druha. Nic to jednak nie dało. Gdyby nie było słychać głośnego chrapania, można by pomyśleć, że młodzieniec wyzionął ducha. Zakłopotany mężczyzna podrapał się po głowie, myśląc, co zrobić, aby obudzić wpółżywego. Wiedział, że jeśli Lambert nie wstanie, zanim wróci Eris, to w całej izbie będzie raban. Uklęknął przed leżanką. Jeszcze raz zastanawiający się, czy to dobry pomysł podniósł rękę i z ogromnym zamachem uderzył. Wymierzył cios otwartą dłonią w policzek śpiącego, tak mocno, że po całym pomieszczeniu rozległo się głośne plaśnięcie. Czarnowłosy zerwał się nieprzytomny. Złapał się za obolałe miejsce i spojrzał na swojego oprawcę.
CZYTASZ
Szałwia
FantasyWraz z odejściem jesieni, wiedźmini poszukują miejsca na zimowanie. Tym razem Eskel nie podróżuje sam, lecz z tajemniczą kobietą. Podczas pobytu w karczmie spotykają przyjaciela z lat młodości wiedźmina. Postanawiają razem wyruszyć do najbezpiecznie...